Jeszcze 20 lat temu spalanie biomasy drzewnej praktycznie nie było praktykowane w polskiej energetyce. Dziś w samej energetyce zawodowej spala się jej ponad 5 mln metrów sześciennych, a w przemyśle – prawie drugie tyle. To tyle, co ponad 1/5 pozyskania drewna w polskich lasach. Do pieców elektrowni trafiają w dużej mierze produkty uboczne – trociny, wióry drzewne, ale też samo drewno.
Za tym wzrostem stoją przepisy i regulacje – w tym unijne – które klasyfikują biomasę (w tym drewno) jako „bezemisyjne” paliwo. Firmy nie tylko mogą uzyskać zachęty do jego spalania (tak zwane zielone certyfikaty), ale też nie są wtedy obarczone kosztem uprawnień do emisji. Spalanie drewna zwyczajnie się opłaca.
Jednak – jak przekonuje Augustyn Mikos z organizacji pozarządowej Pracownia na rzecz Wszystkich Istot – spalanie drzew na skalę przemysłową jest bezemisyjne tylko na papierze. W rzeczywistości w momencie spalenia do atmosfery dostaje się więcej CO2 niż gdy korzystamy z węgla (bo drewno jest mniej kaloryczne, więc trzeba spalić go więcej, żeby wyprodukować tyle samo energii). A pochłonięcie tej samej ilości dwutlenku węgla przez rosnące drzewa trwa dziesiątki lat.
Pomimo tego w tak zwanym Krajowym Planie dla Energii i Klimatu (KPEiK) – dokumencie, który musi przygotować każdy kraj Unii Europejskiej – w jednym ze scenariuszy rząd zakłada duży wzrost zużycia biomasy w energetyce. Tymczasem – jak wskazuje Mikos w nowymraporcie – ma to nie tylko negatywny wpływ na klimat i przyrodę. – Wzrost zapotrzebowania na biomasę w energetyce w ostatnich 20 latach już doprowadził do tego, że ona zagraża konkurencyjności polskiego przemysłu drzewnego – podkreśla.
Konkurencja o drewno
Mikos zwraca uwagę, że nie tylko organizacje ekologiczne, jak Pracownia, obawiają się wzrostu spalania drewna w energetyce. Mówi o tym też branża drzewna, a także instytucje naukowe. Choć pozyskanie drewna w ciągu ostatnich 20 lat w Polsce rosło, to trudno spodziewać się, że jego poziom będzie jeszcze wyższy (pewną niewiadomą są skutki zmiany klimatu, które mogą doprowadzić do zamierania części lasów). Nie ma też dużych perspektyw na to, że znacząco przybędzie biomasy z odpadów rolniczych.
Więc jeśli o tę samą ilość drewna konkuruje i przemysł, który chce wykonać z niego meble lub papier, i w coraz większym stopniu energetyka – to dostępność może spadać, a cena rosnąć. To, co martwi branżę drzewną i meblarską, budzi też obawy ekologów. Po pierwsze – zwiększa to presję na wycinki. Po drugie – z punktu widzenia emisji gazów cieplarnianych wykorzystanie drewna do produkcji trwałych przedmiotów jest o wiele lepsze niż spalenie go.
Więcej drewna do spalenia
Tymczasem według rządowych planów rola biomasy w energetyce może rosnąć. W przygotowanej przez Ministerstwo Klimatu i Środowiska aktualizacji Krajowego Planu w dziedzinie Energii i Klimatu opisano dwa scenariusze transformacji. Scenariusz bazowy, bez dodatkowych działań, zakłada wzrost zużycia biomasy w energetyce do 2040 roku o 86 proc. i utrzymanie się go na wysokim poziomie.
Drugi, ambitny scenariusz, opisuje wzrost roli biomasy w najbliższych latach, ale zakłada, w kolejnej dekadzie będzie on spadać. To, jak wskazuje Mikos, droga daleka od ideału, ale lepsza niż scenariusz „bazowy”.
Tyle że aktualizacja KPEiK nie jest jeszcze zakończona. A teraz odpowiedzialność za to przejęło nowe Ministerstwo Energii. A kierujący nim minister Miłosz Motyka mówił, że nie tylko scenariusz bazowy jest mu „bliższy”, ale że widzi wręcz potrzebę zwiększenia roli biomasy w energetyce i ciepłownictwie.
Uzależnienie od importu
Nie tylko raport organizacji pozarządowej, ale też sam rząd w projekcie KPEiK-u przyznaje, że to oznacza większe zapotrzebowanie i potencjalnie większy import drewna. Jak zauważa Augustyn Mikos, prognozowane zasoby biomasy są znacznie niższe od szacowanego rocznego zużycia.
– Dalszy rozwój energetyki biomasowej doprowadziłby do dalszego wzrostu zapotrzebowania na biomasę drzewną, nawet podwojenia tego zapotrzebowania. A zaspokojenie tego oznacza albo odebranie drewna przemysłowi, albo – co bardziej prawdopodobnie – import dużych ilości biomasy – mówi Mikos.
Według jego wyliczeń wpłynęłoby to negatywnie na nasz bilans handlowy – jako kraj wydalibyśmy 50 mld zł na import biomasy w latach 2030-2040.
– Nie tylko z naszych wyliczeń, ale też według ekspertów z branży biomasowej, istotny wzrost zużycia biomasy w energetyce oznaczałby, że musielibyśmy importować tę biomasę. Uzależnienie polskiej energetyki od importu to jest zagrożenie dla naszej suwerenności energetycznej i bezpieczeństwa. Bylibyśmy narażeni na wahania cen. Biomasę musielibyśmy sprowadzać prawdopodobnie z Ameryki Północnej lub Południowej albo z Azji – wskazuje autor raportu. To nie tylko problem gospodarczy, ale też środowiskowy. Bo chociaż import może „ocalić” część polskich lasów przed spalaniem w elektrowni, to sprowadzane z zagranicy drewno może pochodzić z wylesiania, nawet w szczególnie cennych lasach tropikalnych.
Rząd obiecał, ale robi niewiele
Po trwających od ubiegłego roku pracach rząd przyjął w tym roku rozporządzenie dot. definicji drewna energetycznego. Wprowadza ono ograniczenia co do tego, jaką biomasę można spalać na potrzeby energetyki zawodowej (nie dotyczy ono domowych pieców ani kominków) – jednak nie jest to zapowiadany przez koalicję rządzącą całkowity zakaz palenia drewnem w elektrowniach.
Umowa koalicyjna wskazuje kierunek odchodzenia od biomasy drzewnej w energetyce. Co zrobiono w tej sprawie przez dwa lata? W mojej ocenie niewiele. Mamy wreszcie rozporządzenie o drewnie energetycznym, i to jest krok w dobrym kierunku. Ono trochę zawęża to, jakie drewno można spalać, ale nie jest to „zakaz”, o jakim mówi umowa koalicyjna – mówi Mikos.
Jako drewno energetyczne klasyfikowane są m.in. produkty uboczne przerobu tartacznego, jak trociny. Ale zdaniem branży drzewnej to także szkodzi producentom, bo te można wykorzystać na przykład do produkcji płyt.
– Tym, czego najbardziej brakuje, jest opracowanie mapy drogowej, konkretnego planu odejścia od spalania drewna w energetyce – podsumowuje Mikos.