Krzysztof U. (obecnie M.) urodził się w 1978 roku Warszawie, a wychował się na Ochocie. Z dokumentów wynika, że jest bezdzietny, niedawno rozwiedziony. Nie ma telefonu komórkowego, ani nawet adresu mailowego. Biedny jak przysłowiowa mysz kościelna. Skończył technikum, gdzie uczył się na speca od tzw. wykończeniówki. Już jako nastolatek dawał jednak otoczeniu jasno do zrozumienia, że wykańczać będzie ludzi, a nie mieszkania. „Fama” pierwszy raz trafił do więzienia w wieku 17 lat za usiłowanie zabójstwa i spowodowanie kalectwa. Został skazany na 15 lat pozbawienia wolności i korzystał z przerw w odbywaniu kary, ale szybko wracał za kraty z kolejnym „osiągnięciem” na koncie.
Pan dyrektor
Z jego karty karnej wynika, że za kratami spędził niemal całe dorosłe życie. Długo nie był jednak gangsterem znanym z pierwszych stron gazet. Zmieniło się to dopiero w 2016 roku. Legenda głosi, że siedząc w półotwartym więzieniu w Stawiszynie, czyli Oddziale Zewnętrznym Aresztu Śledczego w Grójcu „przejął więzienie, jakby był dyrektorem”. Ustanawiał własne reguły, chodził na przepustki kiedy chciał, a dyrektor aresztu sprowadzał mu kobiety i trzymał z nim mocną sztamę. Był jedynym więźniem w kraju, który posiadał własną lodówkę i rower, którym mógł jeździć po terenie zakładu. Ponoć „Fama” rozprowadzał wśród ćwiczących więźniów sterydy i zarządzał grupą żołnierzy, która – za zgodą dyrekcji – miała bić nieposłusznych pensjonariuszy. Afera była tematem licznych publikacji prasowych. „Famę” pozbawiono wygód, ale legenda z nim została.
Opuścił więzienie w marcu 2019 roku. Dostał zgodę na przerwę w odbywaniu kary, bo rzekomo wykazywał postępy w resocjalizacji i przestał grypsować. Uzasadnienie sądu ma zaledwie cztery linijki i jest mało przekonujące. Bardziej prawdopodobna niż wersja o nawróceniu „Famy”, jest ta, którą opowiada się w kuluarach, ale nie ma na nią dowodów. Fuksem lub nie, gangster odzyskał wolność, założył firmę budowlaną i zorganizowaną grupę przestępczą. Robota dosłownie paliła mu się w rękach.
Konfident na pokładzie
2 października 2019 r. „Fama” i czterej jego kumple udali się do Gołdapi. Mieli przy sobie pistolety na plastikowe kulki, do złudzenia przypominające broń palną oraz kamizelki i legitymacje policyjne. Z ustaleń operacyjnych „terroru” w stołecznej policji wynikało, że grupa zamierza dokonać wymuszenia rozbójniczego w mieszkaniu handlarza papierosami, który trzymał w domu gotówkę. Gangsterzy mieli pecha, bo ten człowiek akurat pojechał do matki w odwiedziny. Zostali zatrzymani podczas nieudanego skoku.
„Fama” w prokuraturze zapewniał, że wybierał się na imprezę paintballową. Co innego twierdził Patryk Ł. zwany „Szczęką”, który nie chciał znów trafić do więzienia i został „sześćdziesiątką” (od art. 60 kodeksu karnego o nadzwyczajnym złagodzeniu kary dla współpracujących przestępców). Ł. wyśpiewał wszystko, nie tylko o planach w Gołdapi, ale także o tym, że to właśnie „Fama” stoi za podpaleniem klubu w zabytkowej kamienicy przy ul. Foksal, którego zagadkę od dwóch tygodni próbowali rozwiązać śledczy. Ustalono, że gangster działał na zlecenie konkurencji, właścicieli innego ekskluzywnego klubu w centrum Warszawy – Roberta P. i Zbigniewa L. Obciążyły go nie tylko zeznania kumpla-konfidenta, ale także nagrania z monitoringu lokalu przy ul. Foksal 19.
Niereformowalny idiota
Sprawa trafiła do mediów i na języki osób związanych z półświatkiem. Były przestępca, Grzegorz Łubkowski „Mięśniak”, który dziś pisze książki i dzieli się swoją wiedzą w internecie, napisał na Facebooku, że „jeden z emerytowanych przestępców, znający dobrze Krzysia określił go jako niereformowalnego idiotę”. „Bo jak nazwać człowieka, który po 20 latach za kratami uważa, że jest sprytniejszy od służb i ryzykuje kolejne 15 lub więcej? Nigdy tego nie pojmę. Jest to nielogiczne nawet z ekonomicznego punktu widzenia” – napisał „Mięśniak”. W kilku słowach próbował rozprawić się także z famą o „Famie”, że jest mocny i niebezpieczny. „Miał opinię bardzo ostrego 'kota’, wręcz nieobliczalnego. Poległ w 'solówce’ z moim podopiecznym 'Orlikiem’, po dwóch minutach walki. Umówiona bitka odbyła się za moim biurem na ul. Grójeckiej w Warszawie” – poinformował. Według Grzegorza Łubkowskiego „Fama” nie miał najmniejszych szans ze swoim największym wrogiem Piotrem S., „Sajurem”, bossem gangu z Ożarowa.
Ale legenda „Famę” wyprzedzała. W areszcie był zawsze najlepiej ustawiony, dzwonił do kogo chciał, widywał się, z kim chciał i jak długo potrzebował. Powoływał się na wpływy w służbach, miał poczucie bezkarności. O tym, jak ważną i ustawioną postacią jest, gangster próbował przekonać także prokuratora Radosława Cieślińskiego. Twierdził, że nie może zostać aresztowany za podpalenie klubu w Warszawie, bo jest współpracownikiem policji. Dzięki niemu do więzienia trafił m.in. wspomniany wcześniej „Sajur” i Rafał S., ps. „Szkatuła” z Mokotowa. Bał się odwetu w areszcie.
Prokurator Cieśliński powiedział „Famie”, że jego konfidenckie usługi dla policji nie mają większego znaczenia, bo wystarczyło pół roku na wolności, by znów – i to wielokrotnie – złamał prawo. Krzysztof U. (obecnie M.) dalej upierał się, że w Gołdapi chciał zagrać w paintballa, ale oskarżyciel nie dał się omotać. Zwrócił natomiast uwagę, że obrońca podejrzanego mówiła do niego per „Krzysiu” i obiecywała mu, że do aresztu nie trafi. Myliła się. Nieustępliwość prok. Cieślińskiego rozwścieczyła „Famę” do tego stopnia, że nawet w bezpośrednich rozmowach ze śledczym nie ukrywał, że gdyby mógł, rozerwałby go na strzępy. W oficjalnych pismach odgrażał się, że postawa śledczego „nie wróży nic dobrego”, a Cieśliński „stąpa po cienkim lodzie”. Zza więziennych murów szukał zemsty na tych, którzy mu podpadli. A chętnych do pomocy w zakładzie karnym nie brakowało.
Czarna lista
Pierwszy na czarną listę trafił oczywiście „Szczęka”. Śmierć tzw. sześćdziesiątki miała być okrutna i bolesna. Liczył, że zniknięcie małego świadka koronnego pomoże mu uniknąć konsekwencji za przestępstwa, o których popełnienie go pomówił. „Nie ma opcji, żeby on żył. Trzeba go potraktować kwasem. Nawet gdyby przeżył, to i tak wyjdę z więzienia i go zabiję” – mówił kumplom. Do zrealizowania zlecenia zgłosił się Adam O., kolega „Famy” z więzienia, oskarżany o usiłowanie zabójstwa. Za zlikwidowanie „sześćdziesiątki” zarobić mógł 30 tysięcy złotych. Adam O. namawiany był także do powtórzenia rozboju w Gołdapi, bo „Fama” był przekonany, że kryje się tam spory majątek. Ofiarą rozboju miał paść także sąsiad „Famy”, który trudnił się sprzedażą drogich zegarków i markowych butów.
Po zmianie aresztu z Białołęki na Służewiec Krzysztof U. (dziś M.) podobną ofertę złożył kolegom z więziennej siłowni: Tadeuszowi D. i Marcinowi K. „Murzynowi” (skazanemu za wyłudzenia metodą „na wnuczka” i „na policjanta”) obiecywał w nagrodę mercedesa klasy S i pieniądze. Oczekiwał, że „Szczęka” zostanie otruty cyjankiem, a zabójstwo kwasem zarezerwował dla żony prokuratora Cieślińskiego. Liczył na to, że gdy ukochanej śledczego stanie się krzywda, on powstrzyma się od dalszego rozliczania „Famy”. Cieśliński miał także podpaść „Famie” tym, że rzekomo doniósł jego żonie o płomiennym romansie z Anną Cz., pielęgniarką i założycielką jednej z fundacji pomagających byłym więźniom (a prywatnie byłą żoną gangstera Jarosława Cz., ps. „Długi” i przyjaciółką m.in. Moniki B. „Słowikowej”). To sprawiło, że Monika U., była już żona „Famy” zapragnęła zemsty i zaczęła obciążać męża-gangstera.
Łasy na pieniądze „Murzyn” zapewniał, że zna „Czeczeńców od mokrej roboty” i chętnie pomoże w uporaniu się z ambitnym prokuratorem, a także ze „Szczęką”. Instrukcje od „Famy” były bardzo szczegółowe, miał świetną pamięć, przygotowywał notatki, potrafił zorganizować zdjęcia potencjalnych ofiar. Miał zaangażowanych informatorów, w tym m.in. swoją żonę i pasierba, dzięki którym wiedział, jak żyje, gdzie mieszka i którędy zwykle przemieszcza się rodzina Cieślińskich. Adamowi O. i Tadeuszowi D. przekazywał namiary do swoich adwokatów, którzy pośredniczyli w wymianie informacji, a także mieli płacić za realizację zleceń. Życie pani Cieślińskiej bandyta wycenił na 10 tysięcy euro.
Połamcie mu kręgosłup
Prokurator Radosław Cieśliński niemal od początku wiedział od policjantów z „terroru”, że „Fama” chce go zastraszyć. Dostał ochronę, ale nie odstąpił od śledztwa. Miesiącami gromadził materiały przeciwko Krzysztofowi U. (dziś M.) i ostatecznie oskarżył „Famę” o podpalenie klubu, udział lub usiłowanie dokonania rozbojów oraz pobić (m.in. emerytki, która walczyła z hałasem ze znanego klubu), porwań, kradzieży wraz ze współoskarżonymi kumplami z jego bandy. Sprawa trafiła do referatu sędziego Andrzeja Krasnodębskiego z XVIII Wydziału Karnego Sądu Okręgowego w Warszawie, znanego w stolicy pogromcę gangsterów. „Fama” zlecił Tadeuszowi D. i „Murzynowi” połamanie kręgosłupa sędziemu. Miało to wpłynąć na długotrwałość postępowania sądowego, co miało być przesłanką do uchylenia aresztu. Czas na wolności „Fama” planował wykorzystać, wymuszając na świadkach zmianę obciążających go zeznań.
Sędzia Krasnodębski wiedział o zleceniu. „Czułem się zagrożony i miałem ochronę, ale z niej zrezygnowałem. Nie była to jedyna sytuacja, kiedy korzystałem z ochrony ze względu na stan zagrożenia mojej osoby” – mówił. Kilka miesięcy później skazał bandytę na 25 lat pozbawienia wolności, uwzględniając nie tylko bezwzględność i brutalność sprawcy, ale też wielokrotną recydywę. Wymiar kary został jednak obniżony przez Sąd Apelacyjny w Warszawie do 12 lat, a następnie uchylony przez Sąd Najwyższy i przekazany do ponownego rozpoznania przez instytucję odwoławczą. Do dziś nie został ogłoszony prawomocny wyrok w tej sprawie.
Ale o co chodzi?
„Fama” zdziwił się, gdy w pierwszej połowie 2021 roku zrobiono mu nalot na celę w Areszcie Śledczym na Służewcu. Miał liczne notatki dotyczące życia codziennego rodziny prok. Cieślińskiego, w notatniku opisanym jako „Radzio i Justynka”. Były także zapiski z danymi sędziego Krasnodębskiego i „Szczęki”. Ten ostatni miał nawet zrobione zdjęcia, które – jak się później okazało – wykonał pasierb „Famy”. Te same informacje posiadał „Murzyn”, choć przebywał już wówczas w Areszcie Śledczym w Opolu. Powiedział śledczym, że przyjął zapiski od Krzysztofa U. (M.), bo sam nie umie dobrze pisać i czytać, a obiecał pomóc. Zapewniał też, że nie wykonał żadnego ruchu. Wszystko, co kryminalni już wcześniej podejrzewali, potwierdzili Adam O. i Tadeusz D. Mimo licznych dowodów, „Fama” wszystkiego się wyparł. Mówił, że wspomnianych sytuacji nigdy nie było. Biegli psychiatrzy nie dostrzegli u niego choroby psychicznej ani upośledzenia, a jedynie osobowość dyssocjalną, co jest charakterystyczne u recydywistów.
Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga w akcie oskarżenia wypunktowała sześć czynów karalnych, w tym dwa dotyczące zlecenia zabójstwa – „Szczęki” i żony prokuratora Cieślińskiego, połamania sędziego Krasnodębskiego, a także zlecenia rozbojów. Towarzystwo na ławie oskarżony miał wyśmienite – swoich ówczesnych obrońców. Radcy prawni Agnieszka i Hubert M. mieli utrudniać śledztwo w sprawie podpalenia klubu, przekazując zdobyte podczas widzeń grypsy, nakłaniali bandytów do zastraszania świadków obciążających zeznaniami „Famę”, a także pomagali swojemu klientowi w kontaktowaniu się ze światem zewnętrznym, w tym np. z kochanką. Oboje spędzili miesiąc w areszcie, zanim odzyskali wolność.
Plotki, kłamstwa, pomówienia
Proces toczył się poza Warszawą. Chodziło o to, żeby sąd rozpoznający tę sprawę był możliwie bezstronny i koleżeńsko niezwiązany z prokuratorem Cieślińskim lub sędzią Krasnodębskim. Przed Sądem Okręgowym w Siedlcach przez dwa lata przesłuchiwano „Famę”, ofiary i świadków, w tym potencjalnych zabójców.
Oskarżony utrzymywał, że jest niewinny i na wszystko miał wyjaśnienie. „Absurd stawianych mi zarzutów w mojej ocenie jest wprost proporcjonalny do praworządności w Polsce, w obecnym stanie prawnym” – oznajmił. Koledzy spod celi kłamali o rzekomych zamachach, żeby ugrać coś dla siebie.
Po co miał notatki dotyczące prokuratora? „Interesuję się linią orzeczniczą sądów. Interesuje mnie, jak pracują prokuratorzy i stąd z domeny publicznej posiadam opinie, komentarze i oświadczenia majątkowe wielu funkcjonariuszy publicznych” – przekonywał.
Śmiał się, że „nagle jest wielką tajemnicą, gdzie prokurator mieszka i skąd pochodzi”. Próbował dyskredytować pokrzywdzonego Cieślińskiego, bo okazało się, że ochraniający prokuratora policjant flirtował z jedną z jego adwokatek i wysyłał jej roznegliżowane zdjęcia. Według „Famy” to Cieśliński mógł chcieć w ten sposób wpłynąć na postępowanie.
Para oskarżonych prawników twierdziła, że stawiane im zarzuty opierają się na fałszywych zeznaniach. Agnieszka M. wyjaśniała, że od lat pomagała rodzinie U., a żona Krzysztofa U. (obecnie są rozwiedzeni) zaczęła na nią nadawać z wściekłości, że „Fama” ją zdradzał i wszyscy, prócz niej, o tym wiedzieli. W pewnym momencie Monika U. zeznawała, że para radców prawnych była agresywnie nastawiona do prokuratora Cieślińskiego i sędziego Krasnodębskiego, a to ona wysyłała do prawniczki SMS-a nazywając go „walniętym Krasnodębskim”, „najgorszym z możliwych”, który „wszystkim daje dożywocie”.
Trzeba coś załatwić
Ból „Famy” po zdradzie „Szczęki” Adam O. pamiętał bardzo dobrze. Tak się przejął rozpaczą kolegi ze spacerniaka na Białołęce, że zaoferował pomoc. „Miałem niedługo opuścić areszt i padła propozycja, żebym się zajął tym świadkiem, żebym oblał go kwasem. Dostałem zdjęcie Patryka Ł., adres domu i miejsca, gdzie przypuszczalnie pracuje. Wszystko wiedziałem, nawet to, jakie ma psy” – przyznał przed sądem w Siedlcach. Nie wykonał zlecenia, bo z aresztu wtedy nie wyszedł. A „Fama” szukał dalej.
Tadeusz D. przed sądem zeznawał tak samo, jak w śledztwie. Poznał Krzysztofa U. (dziś M.) na Służewcu, ale legendę o tym człowieku i o Stawiszynie słyszał znacznie wcześniej. Czuł do „Famy” respekt i chciał mu się przypodobać. D. pamiętał, że Patryk Ł. miał zginąć, a „gdyby coś zawiodło z tym świadkiem koronnym”, to wtedy celem stawał się sędzia Krasnodębski. „Ten sędzia miał być pobity rurami. Adres mieliśmy dostać przez adwokatów i ktoś miał za nim pojechać. Miałem też adres prokuratora zapisany w teczce” – opisywał. D. przyznał, że w luźnej rozmowie pod celą zastanawiał się „co to będzie, jak sprawa wymsknie się spod kontroli”. „Skoro miał być bity rurami i dostanie w łeb, to może zostać zabity” – mówił do „Famy”, na co ten opowiedział: „c**j z nim. I tak nie zrzucą tego na mnie”. Według Tadeusza D. „sercem operacji mieli być adwokaci 'Famy’ i jego żona. (…) Chyba wiedzieli, o co chodzi, skoro mieli płacić”.
Honorowy człowiek
Jednym z ciekawszych wystąpień przed Sądem Okręgowym w Siedlcach były zeznania „Szczęki”. Patryk Ł., ten, przez którego „Fama” trafił do więzienia i który miał za to zginąć… wziął oskarżonego w obronę.
„Uważam go za osobę honorową. Wiem, że nie zrobiłby mojej rodzinie żadnej krzywdy, nie czuję się osobą pokrzywdzoną, dlatego też nie skorzystaliśmy z ochrony policji. O próbie otrucia dowiedziałem się od policjantów. Przyjechali do mojego domu i powiedzieli, że 'Fama’ planował to czy tamto, za pośrednictwem innych osób. By może była to zawiść, może zdenerwowanie, ale uważam, że nie mógłby tego uczynić” – zapewniał. Gdy sąd odczytywał mu zeznania, w których przypisywał 'Famie’ złe intencje, tłumaczył, że go poniosło, bo kolega z celi oszukał go na pieniądze. „Dziś rozumiem, dlaczego oskarżony tak postąpił. Wcześniej piłem, ćpałem, zachowywałem się różnie, można było mnie traktować jak łacha” – oznajmił. Gdy przyszło do wniosków o karę, Patryk Ł. stwierdził, że pozostawia jej wymiar „do uznania sądu”.
Prokurator Walerian Janas był bardziej konkretny, wnosił o 25 lat więzienia dla „Famy”, cztery lata dla radczyni prawnej Agnieszki M. i dwa lata dla jej męża. Małżeństwo Cieślińskich oczekiwało, że sąd ukarze ich niedoszłego oprawcę 15-letnim wyrokiem. Oskarżeni – jak jeden mąż – prosili o uniewinnienie.
Punkt po punkcie
Wyrok zapadł 23 września. „Fama” nie chciał być doprowadzony na ogłoszenie werdyktu. Sędzia Karol Troć odczytywał dwunastostronicowy dokument do pustej ławy oskarżonych. Gangster został uznany za winnego popełnienia wszystkich sześciu przestępstw. Sąd skazał go na 25 lat pozbawienia wolności i na 10 lat pozbawił go praw publicznych.
Sędzia Troć uniewinnił panią mecenas od większości oskarżeń, uznając ją za winną wyłącznie prób wpływania na stawiennictwo czy zeznania dwóch świadków w sprawie o podpalenie klubu. Karę sąd wymierzył łagodną – osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata próby. Do tego 20 tysięcy złotych grzywny. Mąż Agnieszki M., Hubert, jako jedyny został przez sąd całkowicie oczyszczony z zarzutów.
Ten wyrok również nie jest prawomocny.