W Polsce od lat trwa spór dotyczący sądownictwa i praworządności. Minister Waldemar Żurek i obecna koalicja rządząca stoją na stanowisku, że jednym z licznych i najważniejszych problemów jest kwestia tzw. neosędziów. Chodzi o sędziów mianowanych lub awansowanych przez Krajową Radę Sądownictwa już po reformach Zbigniewa Ziobry. Pejoratywnie koalicja rządząca nazywa ją „neoKRS”, a taki zwrot ma ją odróżnić od dawnej KRS (czyli według koalicji rządzącej – jedynej właściwej).
Zdaniem obecnie rządzących status „neosędziów” (czyli odpowiedź na pytanie, czy są legalnymi sędziami, czy jednak nie) to kwestia, którą trzeba pilnie uregulować, by ruszyć do przodu z uzdrawianiem całego systemu. Na czwartkowej konferencji prasowej minister sprawiedliwości przedstawił założenia tzw. ustawy praworządnościowej, która najpierw trafi do Sejmu, a później najpewniej na biurko prezydenta. Kluczowe są w niej zapisy związane właśnie z tzw. neosędziami.
Na początek garść liczb. Ustawa liczy 88 stron, a na konferencji prasowej minister Żurek podawał kwoty, jakie Polska może zapłacić za przewlekłość postępowań, która wynika m.in. z niewłaściwie obsadzonych składów orzekających. Kalkulacje resortu oscylują wokół 3 mld zł. Skupmy się jednak na założeniach ustawy.
Resort przekonuje, że skala problemu tzw. neosędziów jest olbrzymia. W Sądzie Najwyższym to 56 takich osób, co stanowi 60 proc. kadry. W Naczelnym Sądzie Administracyjnym to natomiast 38 osób z takim statusem. W sądach powszechnych to 2573 tzw. neosędziów przy 6631 sędziach wybranych przez poprzednią KRS.
Waldemar Żurek pokazał ustawę. Co się stanie z tzw. neosędziami?
Podstawowe pytanie brzmi: co w praktyce stanie się z tzw. neosędziami? Tzw. ustawa praworządnościowa przewiduje różne ścieżki.
Po pierwsze, najmłodsi sędziowie, którzy ukończyli Krajową Szkołę Sądownictwa i Prokuratury, już po zmianach za rządów PiS, po prostu pozostaną sędziami. Jak wyliczył resort to ok. 1100 osób, które nie miały wyboru, bo po prostu trafiły do takiego systemu. Ich powołanie nastąpiło przy udziale „neoKRS”, ale zachowają oni status sędziego.
Po drugie, sędziowie, którzy zostali powołani przez KRS, ale awansowani już przez „neoKRS”, będą objęci tzw. okresem przejściowym. Przez dwa lata od wejścia ustawy w życie pozostaną w obecnym miejscu pracy, by np. mogli dokończyć sprawy, którymi się zajmują. Po tym czasie zostaną zweryfikowani – mogą stanąć do konkursu przed KRS, która do tego czasu ma zostać zreformowana.
Po trzecie, sędziowie powołani przez „neoKRS” mają mieć zakaz zasiadania w Sądzie Najwyższym. Ich akty powołania mają zostać uznane za nieważne, a grupie 56 sędziów ma zostać cofnięta delegacja do SN.
Po czwarte, prokuratorzy mają wrócić do pracy w prokuraturze, a osoby z innych zawodów prawniczych mogą zostać referendarzami, ale nie mogą wrócić do poprzedniego zawodu, np. radcy prawnego czy adwokata.
Po piąte, ustawa ma zlikwidować tzw. skargę nadzwyczajną, która została wprowadzona w 2017 roku.
Po szóste, ustawa nie zlikwiduje Izby Odpowiedzialności Zawodowej, która pełni rolę wewnętrznego sądu drugiej instancji. Izba ma jednak zostać zreformowana.
Minister Żurek zapowiedział też ponowne przeprowadzenie konkursów na stanowiska sędziowskie. Mają się one odbyć przed – jego zdaniem – legalną Krajową Radą Sądownictwa. Resort będzie musiał więc zreformować KRS.
„Sędzia” czy „neosędzia”? Spór między PiS a PO
Warto zaznaczyć, że słownictwo używane na konferencji prasowej przez ministra sprawiedliwości Waldemara Żurka jest nomenklaturą, która powstała w latach 2016-2017 przez przeciwników wprowadzania reform w sądownictwie. To znaczna część środowiska prawniczego, a w tym gronie był m.in. sędzia Żurek, który krytykował kolejne ruchy ówczesnego ministra Zbigniewa Ziobry czy prezydenta Andrzeja Dudy. Wówczas powstały takie określenia jak „neosędzia”, „neoKRS” czy „Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej”.
Druga strona politycznego sporu z takim postawieniem sprawy zupełnie się nie zgadza. Kryzys ma podłoże fundamentalne, bo zarówno dla drugiej części środowiska prawniczego w Polsce, jak i dla niemal wszystkich polityków opozycji sprawa jest jasna: nie ma czegoś takiego jak „neoKRS” czy „neosędzia”. Ich zdaniem nie można też określać części sędziów jako legalnie powołany sędzia i części jako nielegalnie powołany sędzia. Wszyscy sędziowie – zdaniem polityków PiS – są sobie równi.
Tymczasem sam minister Żurek przekonywał, że prezentowana przez niego ustawa jest koncyliacyjna – nie idzie za daleko, a w wielu momentach jest wręcz ukłonem w stronę sędziów powołanych przez KRS po reformach. Minister mówił, że „to ustawa kompromisu, która stabilizuje system”. Liczył, że będzie ona akceptowalna dla drugiej strony politycznego sporu.
Kluczowe pytanie dziś brzmi: czy również prezydent Karol Nawrocki uzna, że to ustawa kompromisu? Jeśli tak, ustawę podpisze i dojdzie do przełomu w wymiarze sprawiedliwości. Jeśli nie, polskie sądownictwo wciąż będzie tkwić w chaosie.