Zaczęło się od Los Angeles w czerwcu tego roku. Zdecydowane działania służb imigracyjnych, w tym naloty na zakłady pracy, spowodowały protesty, którym czasem towarzyszyły akty przemocy. Donald Trump uznał, że sprawy wymknęły się spod kontroli i wysłał żołnierzy na ulice największego kalifornijskiego miasta.
Sąd uznał później, że wykorzystanie gwardii narodowej do zadań policyjnych było niezgodne z prawem. Wcześniej, w sierpniu tego roku, Donald Trump zadecydował o wysłaniu gwardii narodowej na ulice stołecznego Waszyngtonu i już po kilku dniach ogłosił, że przestępczość w tym mieście została niemal wyeliminowana. Teraz na celowniku Białego Domu znalazły się dwa kolejne miasta: Portland i Chicago.
Donald Trump chce użyć siły. Portland „strefą wojny”
27 września Donald Trump wezwał sekretarz bezpieczeństwa krajowego Kristi Noem i sekretarza wojny Pete’a Hegsetha by skierowali do „spustoszonego przez wojnę” Portland i innych placówek ICE „oblężonych przez antifę” żołnierzy. Autoryzował „pełne użycie siły”, jeśli to będzie konieczne. Lokalne władze natychmiast zaprotestowały, zaprzeczając by sytuację w Portland można było określić mianem wojny.
Siedziba służb imigracyjnych w Portland jest jedną z wielu, przed którą dochodzi do protestów. Powodem są taktyki stosowane przez oficerów ICE, których nowa administracja obarczyła zadaniem deportowania milionów nielegalnych imigrantów. Na ulicach pojawili się zamaskowani mężczyźni, czasem w cywilnych ubraniach, korzystający z nieoznakowanych pojazdów. Ludzie bywają zatrzymywani ze względu na swój kolor skóry, często niesłusznie.
Do aresztowań dochodzi w spektakularnym stylu, zatrzymani bywają w środku dnia wywlekani z własnych domów i samochodów, często na oczach swoich rodzin czy współpracowników. Wbrew kampanijnym zapowiedziom Trumpa, który wówczas twierdził, że akcja deportacyjna zostanie w pierwszej kolejności wymierzona w przestępców, którzy zagrażają bezpieczeństwu zwykłych Amerykanów, mniej niż połowa zatrzymywanych ma na koncie wyroki skazujące.
Stąd się wzięła rosnąca niechęć wobec przedstawicieli służb realizujących nową politykę deportacyjną, przede wszystkim ICE. Oficerowie spotykają się z obelgami, a czasem również agresją – w skrajnym przypadku zamachowiec oddał kilka strzałów w kierunku agentów. Jednak większość protestów ma pokojowy charakter, a ich rozmiary nie są spektakularne.
W samym Portland, którego aglomerację zamieszkuje ponad dwa miliony ludzi, wszystko koncentruje się w bezpośredniej okolicy lokalnej placówki ICE. Na co dzień protestujących jest najwyżej kilkudziesięciu. Wznoszą okrzyki, wymachują transparentami, przebierają się w dziwaczne stroje – można było zobaczyć szopa pracza, jednorożca i wielkiego kurczaka. Starają się też na różne sposoby uprzykrzyć życie pracownikom ICE. Głośno słuchają muzyki, kierują lampy błyskowe w okna budynku, często blokują również drogę dojazdową, utrudniając funkcjonariuszom poruszanie się.
Wtedy czasem dochodzi do bezpośrednich starć, służby używają gazu łzawiącego i pocisków z gazem pieprzowym. Przedłużające się protesty z pewnością są uciążliwe dla mieszkańców okolicy, ale trudno ich efekty nazwać wojennymi spustoszeniami.
Gwardia narodowa na ulicach. Sędzia mówi: nie
Z oceną prezydenta nie zgodziły się lokalne władze, a także szef policji w Portland, zgodnie twierdząc, że sytuacja jest pod kontrolą, siła protestów osłabła w ostatnich tygodniach, a wysyłanie na ulice gwardii narodowej jest nieuzasadnione.
Kiedy Trump postanowił działać mimo to, sprawa trafiła do sądu. Sędzia Karin Immergut, nominowana na swoje stanowisko przez prezydenta Trumpa w 2019 roku, stwierdziła, że choć przypadki starć protestujących z funkcjonariuszami nie mogą być usprawiedliwione, to jednak nie stanowią dowodu na rebelię, która wymagałaby federalizowania gwardii narodowej (na co dzień gwardia jest pod kontrolą gubernatora stanowego, ale może zostać podporządkowana władzy federalnej w nadzwyczajnych przypadkach).
Dodała, że prezydent najprawdopodobniej przekroczył swoje konstytucyjne uprawnienia i naruszył dziesiątą poprawkę do konstytucji, zabezpieczającej prawa stanów. Sędzia Immergut czasowo zablokowała federalizację gwardii na dwa tygodnie, wyznaczając jednocześnie termin wysłuchania w tej sprawie.
Administracja podjęła próbę obejścia tego zakazu poprzez skierowanie do Oregonu gwardii z innego stanu – sąsiedniej Kalifornii. To zirytowało sędzię Immergut, która ponownie zablokowała plan administracji, dając jednocześnie jasno do zrozumienia, że nie pozwoli na obchodzenie swoich postanowień, a sytuacja w Portland nie uległa zmianie w ciągu tego jednego dnia i wciąż nie można mówić o rebelii.
To kadry jak z sensacyjnego filmu. Dziesiątki w pełni uzbrojonych funkcjonariuszy, liczne samochody, a nad budynkiem helikoptery Black Hawk. Wybuchają granaty błyskowe, oficerowie wchodzą do budynku z różnych stron i wkrótce wyprowadzają zatrzymanych – prawie czterdzieści osób. Wśród nich są dzieci, niektóre połączone razem kajdankami.
W internecie szeroko rozejdzie się później nagranie jednej z kobiet, będącej świadkiem tych zdarzeń, która usłyszała jednego z oficerów komentujących tę sytuację: „J…ć te dzieciaki”. Powodem tej operacji, w ramach której wybijano okna i wyrywano drzwi, było aresztowanie podejrzanych o przynależność do wenezuelskiego gangu Tren de Aragua. Do tych dramatycznych wydarzeń doszło w South Side, kojarzonej z wysokimi wskaźnikami przestępczości części Chicago. Od miesiąca władze federalne prowadzą w tym mieście i całym stanie Illinois operację Midway Blitz, wymierzoną w nielegalnych imigrantów, w ramach której zatrzymano już ponad 900 osób.
Podobnie jak w Portland, działania federalnych służb doprowadziły do protestów – przede wszystkim przed budynkiem ICE w Broadview, na przedmieściach Chicago. Charakter protestów również przypomina te w innych miastach – nie są bardzo liczne, najczęściej pokojowe, choć czasem obliczone na utrudnienie pracy agentom. Zdarzają się wyzwiska i okazjonalne starcia. Policja w niewielkim Broadview narzeka jednak, że stała obecność protestujących bardzo obciąża jej niewielkie siły.
Prezydent Trump od dawna wskazywał Chicago jako jedno z miast, do którego chciałby skierować żołnierzy, by zaprowadzić porządek. Takie koncepcje prezentował już w czerwcu, kiedy gwardia narodowa pojawiła się na ulicach Los Angeles. W ostatnich dniach postanowił działać.
Scenariusz z Portland powtórzył się częściowo. Lokalne władze również odrzuciły konieczność wysyłania gwardzistów na ulice miasta i skierowały sprawę do sądu. Jednak tym razem sędzia nie zablokował z miejsca działań administracji, wyznaczył jedynie datę przesłuchania w tej sprawie. Trump sfederalizował kilkuset gwardzistów z Illinois i wysłał dodatkowe posiłki z Teksasu.
Już przy okazji wydarzeń w Los Angeles, gdzie skala zarówno protestów jak i brutalnych zajść była większa niż w Chicago czy Portland, wykorzystanie gwardii narodowej było podawane w wątpliwość. Podporządkowani prezydentowi gwardziści, podobnie jak regularni żołnierze, nie mogą zgodnie z amerykańskim prawem pełnić funkcji policyjnych. Sytuacja nie wydawała się na tyle dramatyczna, by sięgać po nadzwyczajne środki. Zatem jaki cel przyświeca prezydentowi USA?
Wysyłanie służb imigracyjnych, a następnie żołnierzy mających je osłaniać do miast-sanktuariów (czyli takich, które nie współpracują z organami federalnymi w zakresie egzekwowania prawa imigracyjnego) to prztyczek pod adresem ich demokratycznych władz. To także pewien teatralny pokaz siły – zamaskowani i uzbrojeni agenci maszerujący przez centrum Chicago nie podnoszą poziomu bezpieczeństwa i nie redukują przestępczości, ale stanowią symbol determinacji rządu. Wreszcie, to próba poszerzenia prezydenckich możliwości.
Donald Trump ma w pamięci wielkie protesty i zamieszki, które przetoczyły się przez kraj pod koniec jego pierwszej kadencji. Wówczas również myślał o użyciu żołnierzy, ale sprzeciwiał się temu ówczesny sekretarz obrony. Po powrocie do Białego Domu szybko rozpoczął testowanie granic swojej władzy, jeśli chodzi o korzystanie z sił zbrojnych przeciwko imigrantom, przestępcom czy protestującym.
Zaklasyfikował kartele narkotykowe jako organizacje terrorystyczne (ostatnio dorzucił do tej grupy nieformalny ruch Antifa), co pozwala mu wykorzystywać przeciwko nim zupełnie inne środki. Wysłał żołnierzy, by pomagali pilnować granicy, a potem spokoju w Los Angeles. Coraz częściej sięga również po gwardię narodową. Te działania spotykają się z reakcją i administracja regularnie musi bronić swoich racji przed sądami. Nie jest jednak wykluczone, że w efekcie prezydent rzeczywiście będzie mógł więcej.
A Trump wciąż nie powiedział ostatniego słowa. Od dłuższego czasu zastanawia się nad użyciem Insurrection Act, przepisów umożliwiających prezydentowi czasowego zawieszenia innej regulacji prawnej – zakazującej używania sił zbrojnych przeciwko Amerykanom.
Krótko mówiąc: jeśli prezydent stwierdzi, że doszło do rebelii albo skala ulicznej przemocy jest niemożliwa do opanowania dla cywilnego wymiaru sprawiedliwości, może wprowadzić do gry wojsko. Nie oznacza to wprowadzenia stanu wojennego, jednostki wojskowe mają współpracować z cywilnymi dla zaprowadzenia porządku. Decyzję o tym, czy taka konieczność zaistniała podejmuje on sam i nie jest do końca jasne, czy może być powstrzymany przez sądy.
Z ustawy tej korzystało wielu prezydentów w przeszłości, ostatnio George H.W. Bush podczas zamieszek w Los Angeles w 1992 roku. Nie jest wykluczone, że i w tym przypadku Donald Trump będzie chciał spróbować na ile może wykorzystać, a na ile nagiąć istniejące przepisy.
W czwartek sędzia April Perry zadecydowała o zablokowaniu wysłania gwardii narodowej na ulice Chicago – zakaz ma obowiązywać dwa tygodnie. Z kolei sąd apelacyjny dziewiątego dystryktu wysłuchał argumentów rządu dotyczących wysłania gwardii do Portland i ma pewne wątpliwości co do decyzji sędzi Immergut. Któraś z tych spraw może zawędrować aż do Sądu Najwyższego.