Jest 9 października 1975 roku. Czwartek.
W Kolonii jest pochmurno i chłodno. Słońce tylko na godzinę wygląda zza chmur, co rusz kropi deszcz.
W Polskiej Redakcji Deutsche Welle trwa praca nad wieczorną audycją radiową. Młody redaktor Andrzej Krause pracuje w tym samym pokoju co 49-letni Aleksander Milewski. Ma przed nim respekt. Milewski, przystojny brunet o pociągłej twarzy, zawsze elegancki, wprowadza go w arkana zawodu. Jest wymagający i władczy. Do tego niezwykle nerwowy.
Po godzinie siedemnastej Andrzej chce jeszcze popracować nad dłuższym tekstem, ale – ku swojemu zdziwieniu – usłyszy od Aleksandra: „Proszę sobie pojechać do domu. Jutro może pan dokończyć”.
Andrzej Krause zapamięta jeszcze, że tego dnia Aleksander był bardzo niespokojny i odbierał jakieś telefony. – Wydawał się przygnębiony, a na odchodne powiedział do mnie: „Wszystkiego najlepszego, panie Andrzeju!”. To było dziwne, jakby przeczuwał swój los – wspomina.
Jest ostatnią osobą z redakcji, która widziała Aleksandra Milewskiego żywego.
Zastępca redaktor naczelnej
Do publicznej rozgłośni radiowej Deutsche Welle w Kolonii Aleksander Milewski trafia w maju 1964 roku, choć dziennikarzem nie jest. Ma donośny głos, dobrą dykcję, zna biegle pięć języków. Po kilku latach awansuje na zastępcę redaktor naczelnej polskojęzycznego serwisu rozgłośni, Margitty Weber, a podczas jej częstych nieobecności faktycznie kieruje redakcją.
Nie jest lubiany. Uchodzi za zdystansowanego. Dużo pali, nie jest zbyt towarzyski, ale w redakcji nie jest odludkiem. Najczęściej kręci się wokół niego redakcyjny kolega, którego będzie się podejrzewać o kontakty z niemieckim kontrwywiadem. Razem chodzą do stołówki, a Aleksander pomaga koledze przy pracy nad tekstami. – W domu prawie nikt u nas nie bywał, ale ten kolega – tak. I to dosyć często – opowiada córka Milewskiego. Od razu przypomina sobie jego nazwisko.
W redakcji Aleksander unika kolegów i koleżanek, kiedy przyprowadzają gości z Polski, niechętnie pozuje do zdjęć. – Był osobliwy – mówi Jolanta Tischlik, była spikerka i redaktorka w Polskiej Redakcji Deutsche Welle.
Nie wszystkim Aleksander opowie o swojej przeszłości. Tym bardziej – o swoim podwójnym życiu.
Kapelan przy armii USA
Jest przedostatni rok wojny – 1944. Milewski ma osiemnaście lat. Niemcy wywożą go z Płocka na roboty przymusowe do Rzeszy. Pracuje w kopalni w Zagłębiu Ruhry, ale ostatnie miesiące wojny spędza w szpitalu. Z dokumentacji medycznej wynika, że stwierdzono u niego osłabienie mięśnia sercowego, a potem usunięto mu żebro.
Do Polski nie wraca. Robi maturę w polskim gimnazjum w Lippstadt, w brytyjskiej strefie okupacyjnej. Za namową znajomego księdza w 1947 roku wstępuje do Polskiego Seminarium Duchownego w Paryżu. Studiuje na Sorbonie. Sześć lat później arcybiskup Paryża, kardynał Feltin, udziela mu w katedrze Notre Dame święceń kapłańskich.
Aleksander zostaje wysłany do pracy duszpasterskiej w charakterze kapelana w Polskich Kompaniach Wartowniczych przy amerykańskich wojskach okupacyjnych we Francji i w Niemczech. Otrzymuje stopień kapitana. Polskie oddziały przy armii USA są wtedy jednostkami najemnymi i nie podlegają władzom polskim. Służą przy ochronie obiektów wojskowych, magazynów, składów, portów, ale i obozów czy więzień dla niemieckich zbrodniarzy wojennych. O pracy duszpasterskiej w kompaniach wartowniczych Aleksander będzie przez dwa lata pisał krótkie artykuły do wydawanej w Paryżu polskiej gazety „Słowo Katolickie – Polska Wierna”.
„Kochał ją ponad wszystko”
Bonn, luty 2024 roku.
Córka Aleksandra Milewskiego przygląda się fotografii ojca w sutannie. Nigdy takiego zdjęcia nie widziała, znała natomiast te w amerykańskim mundurze i słyszała, że był kapitanem w amerykańskim wojsku. Nie wiedziała, gdzie stacjonował. Z akt kościelnych wynika, że najpierw pracuje w Bruchmühlbach-Miesau, w pobliżu bazy Ramstein, gdzie do dziś mieści się największy skład amunicji amerykańskiej armii poza USA. Potem przenosi się do Vassincourt we Francji, kolejnej wielkiej bazy logistycznej wojsk USA w Europie.
Kiedy życie Aleksandra dobiega końca, jego córka ma trzynaście lat. Przypomina sobie, że po śmierci ojca jedzie z matką do Paryża. Ingrid ma się z kimś spotkać i odebrać pewne dokumenty. O szczegółach córce nie mówi. Nie mówi też, że jej ojciec studiował na Sorbonie.
Ingrid i Aleksander poznają się pod koniec lat pięćdziesiątych na południu Niemiec. On jest wtedy proboszczem w Polskiej Misji Katolickiej w bawarskim Weissenburgu. Ona – Ślązaczka z niemieckimi korzeniami – pracuje w Caritas w Zirndorfie koło Norymbergi i pomaga uciekinierom z Polski i innych krajów komunistycznych.
Zakochują się w sobie, a w styczniu 1961 roku Aleksander składa pisemnie rezygnację z kapłaństwa. Uzasadnia to „podjęciem starań o uzyskanie pracy cywilnej i możność zawarcia cywilnego kontraktu małżeńskiego” – wynika z akt zachowanych w archiwum Polskiej Misji Katolickiej w Niemczech. Pobierają się w kwietniu 1961 roku i wkrótce przenoszą do Oberursel koło Frankfurtu nad Menem.
Oberursel to szczególne miejsce. Tu mieści się największa baza wywiadu wojskowego USA w Europie. Tutaj powstał m.in. zalążek przyszłego zachodnioniemieckiego wywiadu, tzw. Organizacja Gehlena.
Wiosną 1962 roku na świat przychodzi córka. To ich jedyne dziecko. – Aleksander ją uwielbiał i kochał ponad wszystko – opowiada Andrzej Krause. Potwierdzają to inni żyjący jeszcze współpracownicy Milewskiego: córka była jego oczkiem w głowie.
Kobieta, która wynajmowała Milewskim mieszkanie w Oberursel, zapamięta Aleksandra jako „bardzo miłego człowieka”, spokojnego, ale też zamkniętego w sobie. – To było dobre, harmonijne małżeństwo, odnosili się do siebie z czułością – powie o Milewskich. Z czasem jednak pojawią się rysy na związku i nie będzie się już odbierać go jako szczęśliwego. – Jakby coś ciążyło nad ich relacją – mówi córka Milewskich.
Śmierć w jeziorze
„Kolonia, 15 października 1975 roku. Alexander Milewski, redaktor rozgłośni radiowej, katolik, zamieszkały w Kolonii (…) zmarł między 9 października 1975 roku o godzinie 18:30, a 10 października 1975 roku o godzinie 14:29 w Kolonii, Jezioro Fühlinger”. „Sporządzono na podstawie pisemnego zgłoszenia policji kryminalnej w Kolonii” – notuje urzędnik na akcie zgonu.
Trzynastoletnia córka Milewskich dowiaduje się o śmierci ojca w dzień wyłowienia ciała, 10 października 1975. – Mama była pogrążona w smutku. Kazała mi zawsze mówić, że umarł na zawał – opowiada.
Ingrid zdradza córce, że ojciec miał „kamienie w kieszeniach” i że ciągle ktoś dzwoni i wypytuje o niego. – Nie ma go – odpowiada wtedy Ingrid. – To dobrze – usłyszy po drugiej stronie słuchawki.
– Te telefony budziły we mnie lęk – opowiada córka. Przypomina jej się jeszcze jedna scena po śmierci ojca. Na parkingu przed domem widzi mężczyzn w garniturach, ciemnych płaszczach i kapeluszach obserwujących dniami ich dom. – Kto to? – pyta matkę. – Sprawdzają, czy wszystko jest w porządku – miała odpowiedzieć Ingrid.
To uczucie bycia obserwowaną zostaje córce do dziś.
Jakby go nie było
W archiwum kolońskiej policji i prokuratury nie odnajdujemy śladów dochodzenia mającego ustalić przyczynę śmierci Aleksandra Milewskiego. Jeśli takie dochodzenie było prowadzone, zgodnie z prawem akta mogły zostać zniszczone po trzydziestu latach – słyszymy w prokuraturze. Dokumenty zachowałyby się tylko w przypadku dopatrzenia się udziału osób trzecich – bo morderstwo nie ulega przedawnieniu.
Czy w przypadku Aleksandra rutynowo dopatrzono się samobójstwa? Udaje nam się ustalić, że po wyłowieniu ciała policja nie przesłuchuje współpracowników z Deutsche Welle. Nie próbuje zrekonstruować ostatnich godzin z życia redaktora polskiego serwisu?
Ciało Milewskiego trafia do Instytutu Medycyny Sądowej przy Klinice Uniwersyteckiej w Kolonii i nie zostaje poddane obdukcji. Zachował się jedynie formularz z danymi osobowymi. Nie ma żadnych raportów ani dokumentacji medycznej. „Ciało dostarczono ewidentnie bez dalszych instrukcji, jedynie w celu bezpiecznego przechowania, aż do momentu, gdy zostało odebrane po uzyskaniu zgody prokuratury” – informuje nas koloński instytut.
Potem zwłoki spalono – choć w latach siedemdziesiątych w Niemczech Zachodnich to jeszcze rzadka forma pochówku – dotyczy tylko szesnastu procent zgonów. Ale kremacja całkowicie wyklucza wykrycie substancji toksycznych.
Aleksander Milewski znika też z rejestru grobów w Kolonii. Jego nazwisko nie widnieje w żadnej bazie danych – sprawdza na nasze zapytanie Administracja Cmentarzy w Kolonii. W rejestrze jest tylko zmarła w 2011 roku Ingrid. Odnotowano, że spoczywa w podwójnym grobie, ale brak informacji o drugiej pochowanej osobie. Tak jakby Aleksander nie istniał. – A powinien tam być – mówi zdziwiona urzędniczka.
„Ubecy utopili go w jeziorze”
Grób, który Aleksander dzieli ze swoją żoną, jest skromny. Na kamiennej płycie wyryte tylko imiona – Ingrid i Alexander. Od drugiej płyty z płaskorzeźbą przedstawiającą pietę oddziela ją usypana z kamieni ścieżka. Wygląda jak rzeka, która rozerwała kamień na pół.
Żadnego nazwiska, żadnych dat – tak chciała córka Milewskich, która opiekuje się grobem. Wcześniej – za życia Ingrid – nagrobek Aleksandra zawierał i nazwisko, i daty – urodzenia oraz śmierci. Ta ostatnia – zapamiętajmy – 10 października 1975 roku.
W Redakcji Polskiej Deutsche Welle samobójczy akt Milewskiego budzi wątpliwości. Już krótko po śmierci chodzą słuchy, że „ubecy utopili go w jeziorze”. Andrzej Krause zapamięta, że podobną pogłoskę usłyszał z ust starszego kolegi z Redakcji Niemieckiej DW Friedricha-Wilhelma Schlomanna. Schlomann to dziennikarz specjalizujący się w tematyce szpiegowskiej i autor wielu książek na ten temat. Każdy, kto go zna, wie, że dysponuje świetnymi kontaktami w kręgach wywiadu RFN. Według jego źródła Milewski miał być podwójnym agentem.
W styczniu 1976 roku ukazuje się artykuł w dzienniku „Die Welt” o „tajemniczej śmierci redaktora”. „Samobójstwo dziennikarza Alexandra Milewskiego (…), niezauważone przez opinię publiczną, zaniepokoiło zachodnie służby wywiadowcze. Uważają one, że Polak, obywatel Niemiec od 1964 roku, został wpędzony w śmierć przez polskich agentów” – pisze „Die Welt”.
Podążamy tym tropem.
Operacja „Kanonik”
W archiwum Instytutu Pamięci Narodowej (IPN) znajdujemy teczki zwerbowanego w 1968 roku tajnego współpracownika o pseudonimie „Ergo” – Aleksandra Milewskiego – i kilkanaście kaset z nagraniami jego rozmów z oficerami prowadzącymi z lat 1969-1975.
Już od wczesnych lat sześćdziesiątych kontrwywiad wojskowy PRL – Wojskowa Służba Wewnętrzna (WSW) – przez pięć lat próbuje zlokalizować i dotrzeć do Milewskiego, który musi mieć dla nich wyjątkowe znaczenie. Sprawą zajmuje się Szefostwo Wojskowej Służby Wewnętrznej (SWSW), czyli warszawska centrala WSW.
Operacja „Kanonik” wymaga ciągłych modyfikacji, bo kolejni agenci donoszą o niepowodzeniach. „Podejrzliwy”, „o taksującym spojrzeniu”, „typ jakiegoś funkcjonariusza typu policyjnego”, zwracanie się „miało w sobie cechy jakiegoś przesłuchania”, „niezwykle bystry, niezwykle inteligentny i ta inteligencja robi wrażenie człowieka nieprzyjemnego, odpychającego”, „boi się kontaktu z Polakami” – raportuje w 1965 roku TW „Bogdan”. Dochodzi do wniosku że Aleksander jest czynnym pracownikiem wywiadu i sugeruje spędzenie z nim urlopu poza Niemiecką Republiką Federalną oraz „w sposób tajny doprowadzenie do rozmowy nawet przy użyciu przemocy”.
Werbunek udaje się dopiero przy pomocy TW „Karola” – brata Aleksandra Milewskiego.
TW „Karol”
Janusz jest starszy od Aleksandra o trzy lata. Bracia nie mają kontaktu przez dwadzieścia cztery lata. Olek – jak w rodzinie nazywa się Aleksandra – koresponduje tylko z matką i siostrą w Płocku. Janusz nie chciał rozmawiać z bratem, „ponieważ różnili się poglądami politycznymi i drogami życia od czasów okupacji” – zanotuje w notatce służbowej oficer wywiadu. Starszy brat jest członkiem PZPR i przekonanym komunistą. Ma ledwie maturę. Ożywi kontakt z Olkiem dopiero na polecenie polskiego wywiadu i zrobi to „z pełnym zaangażowaniem”.
Jest prezesem Spółdzielni „Ton” w Warszawie, zajmującej się produkcją i eksportem instrumentów muzycznych. Pod taką przykrywką będzie mógł podróżować za granicę i spotykać się z Aleksandrem.
Do pierwszego spotkania z bratem dochodzi w Kolonii późną wiosną 1968 roku. Janusz przejeżdża rzekomo przez Kolonię w drodze na targi muzyczne w Luksemburgu. Według przygotowanego wcześniej planu „ucieka mu pociąg” i dzwoni do brata, prosząc o nocleg.
Aleksander jest zaskoczony, ale i uradowany. Janusz przypomina mu Polskę, której nie widział od 1944 roku. Odżywają rodzinne wspomnienia. Bracia rozmawiają do późnej nocy. Janusz napomyka, że mogliby spotkać się ponownie w Wiedniu. Aleksander najwyraźniej wyczuwa, że słowa brata mają drugie dno. – Będziemy się teraz częściej widywali – rzuca na pożegnanie.
„Karol” melduje o wszystkim swoim mocodawcom. We wrześniu 1968 roku szef WSW gen. Teodor Kufel zatwierdza plan spotkania werbunkowego w Wiedniu. 6 października z Wiednia do centrali przychodzi szyfrogram: „’Kanonik’ postępuje poprawnie. Dobrze ustawił 'K’. Rozmowa szczera, zdecydowana. Będę z nim robił umowę”. Szyfrogram podpisuje ppłk Stanisław Stępień. To on będzie oficerem prowadzącym „Ergo”.
W późniejszej notatce służbowej Stępień zanotuje, że „Karol” „w obecności oficera kw. przekonywał 'E'(rgo) o konieczności podjęcia współpracy z organami kw. PRL”, a na prośbę „Ergo” brat ma czuwać nad konspiracją jego kontaktu z polskimi służbami i reprezentować jego osobiste interesy. Janusz od początku spełnia tylko funkcje pomocnicze w systemie łączności centrala-brat.
W sporządzonym w 1968 roku formularzu werbunkowym Stępień zaznaczy, że Aleksander Milewski jest zastępcą kierownika sekcji polskiej Deutsche Welle i że współpracował z wywiadem amerykańskim. Pracę dla SWSW podejmuje jakoby „z pobudek patriotycznych”.
Camp King
Siedem lat wcześniej, w połowie 1961 roku, Aleksander Milewski trafia do amerykańskiej bazy wojskowej Camp King w Oberursel. Rozpoczyna pracę w niemieckiej centrali wywiadu wojskowego Stanów Zjednoczonych (CIC). Z odtajnionych dla nas przez władze USA akt tzw. clearance, czyli dopuszczenia do pracy w CIC, wynika, że pracował tam jako śledczy (interogator), przesłuchując uciekinierów z PRL.
Pracę załatwia mu Mike B. – Amerykanin polskiego pochodzenia, służący w amerykańskim wywiadzie wojskowym w Niemczech. Aleksandra musi łączyć z nim coś więcej, skoro Mike jest świadkiem na ślubie z Ingrid, a jego żona Maria zostaje matką chrzestną córki Milewskiego. W rozmowach z oficerami SWSW zataja to. Od córki dowiadujemy się, że rodziny miały ze sobą kontakt jeszcze po śmierci Aleksandra.
W amerykańskiej bazie Milewski pracuje do wiosny 1964 roku – do czasu podjęcia pracy w Deutsche Welle. Ale nawet później, bo w 1965 roku, w biurze oficera CIC w Camp King Aleksander – dotychczas bezpaństwowiec – odbiera wystawiony na jego nazwisko niemiecki paszport. Mówi o tym kilka lat później oficerowi polskiego wywiadu.
Dlaczego Milewski od Amerykanów otrzymuje niemiecki paszport, skoro oficjalnie już u nich nie pracuje? A może gra na dwa fronty?
Imiona, nazwiska, kontakty
O personelu, organizacji pracy, sposobie opracowywania informacji wywiadowczych i przesłuchiwanych osobach w Camp King Aleksander Milewski będzie szczegółowo opowiadać oficerom wywiadu PRL po raz pierwszy na konspiracyjnym spotkaniu w Jugosławii w 1969 roku.
Kiedy mówi te słowa, amerykańska baza wywiadu wojskowego w Oberursel już nie istnieje. Amerykanie przenoszą ją do Monachium. Do ośrodka pod Frankfurtem wprowadzają się inne jednostki wojskowe. Aleksander opowiada też o bazie w Vassincourt. Także i tam nie ma już Amerykanów. Co ciekawe, nie mówi ani słowa o Bruchmühlbach-Miesau. Ta baza istnieje do dziś, przypuszcza się, że Amerykanie przechowywali tam też broń nuklearną.
Milewski opowiada o pracy w Deutsche Welle, opisuje kadrę, kontakty, informuje o kontaktach z Polakami. Mówi o polityce redakcyjnej i powiązaniach niektórych pracowników z niemieckim kontrwywiadem. Dostarcza też analiz na temat głównych kierunków działania rozgłośni, polityki innych redakcji językowych oraz planów połączenia sekcji polskiej Deutsche Welle z rozgłośnią Deutschlandfunk. Czasem dostarcza ogólnie dostępne informacje i sporządza analizy polityczne.
Już wcześnie, bo na początku 1971 roku, polski wywiad prosi Milewskiego o ustalenia na temat Jerzego Pawłowskiego – szablisty, gwiazdy polskiego sportu, mistrza olimpijskiego i mistrza świata, który podczas wyjazdów zagranicznych kontaktuje się ze Stanisławem Szczerbickim, odpowiedzialnym za sport redakcyjnym kolegą Milewskiego.
Ambitne zadania
Sytuacja zmienia się w 1973 roku, kiedy „Ergo” przechodzi „na kontakt” do Zarządu II Sztabu Generalnego, czyli wywiadu wojskowego. Wywiadem kieruje od początku 1973 roku ambitny pułkownik, późniejszy generał i szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, Czesław Kiszczak. Jest dobrze zaznajomiony z działaniami „Ergo”. Od 1966 do 1972 roku był zastępcą szefa WSW, czyli wojskowego kontrwywiadu. Na wielu dokumentach dotyczących Aleksandra widnieje jego podpis.
Teraz, już jako szef wywiadu wojskowego PRL, Kiszczak rozkazuje swoim podwładnym „przedstawienie propozycji wykorzystania” TW „Ergo”. Oficerowie Kiszczaka formułują bardzo ambitne zadania wywiadowcze. Kiszczak wyznacza priorytety: „zbieranie informacji politycznych i wojskowych partii rządzącej i opozycyjnej, a także czynników rządzących NRF poprzez oficjalne miejsce pracy (Deutsche Welle), docierania do osób wysoko postawionych w Bundeswehrze i MON w celu typowania, rozpracowania i pozyskiwania kandydatów do współpracy z nami oraz organizowanie nowej sieci agenturalnej na terenie NRF”. NRF to popularny w tamtym czasie skrót od „Niemiecka Republika Federalna”.
Oficerowie Kiszczaka zabierają się do pracy. Tworzą „martwe skrzynki” na terenie Niemiec do przekazywania meldunków i materiałów przez „Ergo”. Wszystko dokładnie fotografują i opisują.
Na początku 1974 roku Zarząd II Sztabu Generalnego prosi SWSW o przekazanie szczegółów dotyczących łączności z „Ergo”. Jednak Milewski nie spełnia pokładanych w nim oczekiwań. Unika spotkań. Tłumaczy się śmiercią teściowej, chorobą ręki. Oficerowie wywiadu PRL nabierają podejrzeń i sięgają do wypróbowanego środka – wysyłają brata.
W kręgu podejrzanych
Pod koniec maja 1974 w Paryżu dochodzi do dramatycznego spotkania. Aleksander opowiada bratu, że jest śledzony. – Jeśli szef robi coś takiego, to dla twojego dobra – próbuje uspokoić go Janusz. Bezskutecznie. Zdenerwowany Aleksander zarzeka się, że nie pracuje dla Amerykanów. Jeden jedyny raz na zachowanych w IPN taśmach słychać rozmowę braci – tak, jakby z ukrycia byli nagrywani. W jakim celu?
Zajmujący się „Ergo” w Zarządzie II Sztabu Generalnego ppłk Klewiado notuje po tym spotkaniu: „Uważam, że 'Ergo’ interesuje się tamtejszy KW i może on pozostawać na ich usługach”. Inny oficer, ppłk Mrówczyński, zaznacza: „Ergo zachowuje się w sposób podejrzany. Uważam za bardzo prawdopodobną jego współpracę z organami KW RFN”.
W październiku 1974 roku sprawa „Ergo” i „Karola” zostaje „zatrzymana do wyjaśnienia przez organy kontrwywiadu”. W raportach dotyczących sytuacji wywiadowczej w Niemczech Zachodnich „Ergo” trafia na listę „agentury wyeliminowanej z sieci” w 1974 roku.
Telefon Janusza już od kwietnia 1974 roku jest na podsłuchu. Bracia ze współpracowników stają się celem operacyjnym. W aktach zachowują się pojedyncze meldunki z rozmów telefonicznych braci.
„Ergo” wraca „na kontakt” do SWSW. „Zwracamy” – notuje lakonicznie ktoś z kierownictwa wywiadu. Kolejne spotkania odbywają się już z „Karolem” i oficerem prowadzącym z SWSW, ppłk Stanisławem Stępniem. Ten ostatni, po spotkaniu w grudniu 1974 roku, stara się rozwiać wątpliwości kolegów z wywiadu. Czy do końca?
Tajemnicze spotkanie z szefem
Ostatnie spotkanie z oficerami służb PRL Aleksander Milewski odbywa we wrześniu 1975 roku we Włoszech. Jest i „Karol”, i ppłk Stępień. Aleksander przejeżdża przez granicę do Jugosławii. Tam dochodzi do „spotkania kontrolnego” z samym szefem WSW, gen. Teodorem Kuflem. – To absolutnie wyjątkowe, by sam szef tak potężnej służby spotykał się z szeregowym agentem – mówi nam jeden z historyków związanych z IPN.
Kufel nie cieszy się dobrą opinią. W 1979 roku wyjedzie na placówkę dyplomatyczną do Berlina Zachodniego. Dwa lata później zostanie stamtąd odwołany i zwolniony ze służby czynnej oraz wyrzucony z partii za nadużycia. To w tamtych czasach ewenement. „Niezależnie od tego, że był człowiekiem niskiego lotu, bardzo, to miał z kolei wokół siebie, to już później od Kiszczaka się dowiadywałem, ludzi, którzy go przerastali, a jednocześnie spełniali rolę złych duchów” – wspominał w jednym z wywiadów gen. Wojciech Jaruzelski, w latach siedemdziesiątych szef MON i przełożony Kufla.
„Coraz więcej go nie było”
Prawie wszystkie spotkania z „Karolem”, niektóre z udziałem oficera prowadzącego, odbywają się za granicą – m.in. w Jugosławii, Rumunii, Holandii, Austrii, Francji, we Włoszech. – Bardzo dużo podróżowaliśmy – wspomina córka Aleksandra. – To nie było normalne, kiedy porównywałam się z koleżankami. Co najmniej dwa razy w roku za granicą, żaden urlop w okolicy. Bardzo często wakacje z Januszem i jego żoną.
W łączności z centralą w Warszawie „Ergo” posługuje się znakami umownymi, szyframi, tajnopisem i radiem. Dwa razy w tygodniu o wyznaczonej godzinie przysłuchuje się komunikatom nadawanym przez radio i sam przekazuje informacje. – W domu miał swój pokój-pracownię, nie wolno mi tam było wchodzić – przypomina sobie córka. Na każdy wyjazd ojciec zabiera ze sobą ten sam czarny odbiornik radiowy.
Aleksander lubi drogie rzeczy, dobre jedzenie, dobry koniak. Z Ingrid ogląda chętnie amerykańskie seriale, słucha amerykańskiej muzyki. – Ich serce nie biło dla komunizmu. Stany Zjednoczone były ich krajem tęsknoty. W domu raczej nie mówiło się o Polsce – relacjonuje córka. Ale przypomina sobie, że ojciec wysyłał pieniądze dla matki w Płocku.
Jest wzruszona, kiedy pierwszy raz rozmawiamy z nią o ojcu. – Jakby po latach ktoś coś odblokował – mówi.
Przez ostatnie pięćdziesiąt lat obraz ojca wracał do niej czasami. Pamięta, że mieli dobre relacje, że często się z nią bawił – jak radiowiec – w naśladowanie różnych głosów. Z czasem jednak stał się niedostępny, był pod presją i dużo poza domem. – Coraz więcej go nie było – fizycznie, ale i duchem – opowiada córka. Wraca scena, kiedy ona przychodzi ze szkoły, a on leży w sypialni. Jakby nie miał na nic siły.
Mimo wszystko jego córka nie wierzy, że targnął się na swoje życie. – Zadaję sobie to pytanie, ale wszystko przemawia przeciwko. Nienawidził wody, choć umiał pływać. Wiedział, że chodzę nad to jezioro się bawić. Nie mogę sobie tego wyobrazić – przyznaje.
„Gdyby mnie szlag trafił”
Redakcyjna koleżanka przypomina sobie, że pod koniec życia Aleksander jest jakby pod presją. Wydaje się zestresowany, mówi o jakimś „terminie”.
W tym czasie na światło dzienne wychodzą głośne afery szpiegowskie. W kwietniu 1975 roku polski kontrwywiad wojskowy aresztuje słynnego szermierza Jerzego Pawłowskiego, który pracował nie tylko dla polskich służb, ale i amerykańskiej CIA. Polacy rozpracowywali Pawłowskiego od dawna, a o informacje wypytywali też „Ergo”.
Rok wcześniej Niemcami wstrząsa największa powojenna afera szpiegowska. W najbliższym otoczeniu kanclerza Willy‘ego Brandta zostaje zdemaskowany agent wschodnioniemieckiej Stasi Günter Guillaume i prowadzi do upadku rządu.
Czy te afery szpiegowskie, o których rozpisują się media, mają wpływ na zdrowie psychiczne Aleksandra? Podczas spotkania z Januszem w Paryżu żali się bratu na „tragedię swojego pokolenia, które znalazło się między dwoma frontami”: – Jestem moralnie bardzo wątpliwy dla wielu ludzi, zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie. Bo jedni skur****** będą mnie posądzali, że ja dla zysków, dla pieniędzy to robiłem, a inni powiedzą: no, on to robił, bo ze względu na brata, na mamusię, na siostrę, nie chciał trudności, a nie wiadomo jakie on tam ma serce w środku czyste – utyskuje. Dodaje, że dla Ingrid i córki najlepiej by było, gdyby „szlag go trafił”. – Dostałyby 2 tys. renty i ja bym się nie martwił – mówi przy zakrapianym alkoholem spotkaniu, nagranym potajemnie przez brata lub innego agenta.
Pokwitowanie
Co tak naprawdę wydarzyło się wieczorem, 9 października 1975 roku, po wyjściu Aleksandra z redakcji Deutsche Welle?
W teczce pracy Janusza Milewskiego – „Karola” – znajdujemy pokwitowanie odbioru 4 tys. złotych na opłaty wznowienia paszportu. Data: 9 października 1975, podpis: Karol.
Na pokwitowaniu widnieje informacja dopisana następnego dnia – 10 października – przez ppłk Stępnia, że sumę 4 tys. zł wypłacił „Karolowi” „w związku z wyjazdem na pogrzeb TW 'E'(rgo)”. „Rozliczenia dokonałem dnia 9.10 br.”.
Oznacza to, że przygotowania do wyjazdu na pogrzeb rozpoczęto w Warszawie w momencie, kiedy ciało Aleksandra Milewskiego leżało jeszcze w jeziorze. Przypomnijmy: niemiecka policja wyłowiła je dopiero 10 października, po godzinie 14:00.
Dlaczego Warszawa wiedziała już wcześniej? Czy zleciła zabójstwo Milewskiego i upozorowała samobójstwo? A może – jak przypuszczała niemiecka prasa – „wpędziła go w śmierć”?
W teczce personalnej „Ergo” odnajdujemy protokół zniszczenia dokumentów. Niecały miesiąc po śmierci Aleksandra Milewskiego służby niszczą kilkanaście dokumentów związanych ze sprawą „Ergo”. Nosiły daty od 30 maja do 31 października 1975. Dwa z nich pochodziły z 9 października.
Dokumenty giną też w Płocku. Tamtejszemu biskupowi podlegał formalnie Aleksander Milewski jako kleryk i kapelan wojskowy przy armii USA. Na nasze zapytanie archiwariusz diecezji twierdzi, że dokumentacji nie ma, co jest – jego zdaniem – dziwne.
Umierają nagle
Zamieszczony w „Życiu Warszawy” nekrolog Aleksandra wskazuje na datę 9 października. „Zmarł nagle” – czytamy.
W aktach personalnych Aleksandra w WSW płk. Stępień zapisuje, że „Ergo” zmarł 10 października 1975 roku „po przebytej chorobie serca”. „Był leczony na gwałtownie występujące zakłócenia rytmu pracy serca. Arytmia”, „zmarł na ulicy po wyjściu z miejsca pracy” – dodaje. To dziwne, że służby, które latami przygotowywały werbunek tak ważnego dla siebie agenta i prześwietlały każdy zakamarek jego życia, tym razem niczego nie sprawdzają. Przypadek?
Po śmierci Aleksandra nie będzie już zadań dla Janusza, skoro był tylko łącznikiem z bratem. Donosi jeszcze pod koniec 1976 roku, kiedy Ingrid z córką przyjeżdżają do Warszawy na Boże Narodzenie. „Zgodnie z zadaniem w czasie rozmów z nią TW 'Karol’ ustalił, że nie zaszły u niej żadne wydarzenia mogące mieć znaczenie operacyjne. Nie była ona indagowana na temat zmarłego męża, jego działalności politycznej, powiązań z PRL, wyjazdów, spotkań itp.” – czytamy w raporcie.
Akta „Ergo” i „Karola” zamykane są w roku 1977 i przekazane do archiwum SWSW. Ich udostępnienie do wglądu opatrzono warunkiem zgody Oddziału II Zarządu II SWSW w konsultacji z oficerem KW najdłużej prowadzącym sprawę, czyli Stanisławem Stępniem. – To bardzo poważne restrykcje – ocenia historyk związany z IPN.
Janusz umiera nagle w kwietniu 1978 roku. Ma 55 lat.
Pytania bez odpowiedzi
O śmierci redaktora Deutsche Welle nie rozpisują się niemieckie media. W przeddzień pogrzebu, 15 października, „Bild” zamieszcza informację: „Redaktor Deutsche Welle popełnił samobójstwo (…) miał zostać przeniesiony”. To wskazanie na planowaną fuzję polskiej redakcji Deutsche Welle z polską redakcją w radiu Deutschlandfunk. Wiemy jednak, że Milewski miał zagwarantowany etat w nowych strukturach. Miał też propozycję z Radia Wolna Europa.
Krótka informacja w dzienniku „Die Welt” ze stycznia 1976 roku wskazuje na możliwy udział polskiego wywiadu. Kilka tygodni po śmierci Milewskiego przysłani z Polski oficerowie wywiadu próbują zwerbować Polaka pracującego w Radiu Wolna Europa. Robią to w samym Monachium, „w paszczy lwa”, wbrew przyjętej przez wywiad PRL praktyce. Czy chodzi o odwrócenie uwagi niemieckich służb i mediów?
Jeśli tak, to udało się. Sprawa agentów Butkiewicza i Wróblewicza odbija się dużym echem w Polsce i Niemczech i prowadzi do zawirowań w relacjach polsko-niemieckich.
A te akurat znajdują się w fazie odprężenia. 1 sierpnia 1975 w Helsinkach przedstawiciele 35 państw, w tym USA, ZSRR, PRL, RFN i NRD, podpisali akt końcowy Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Oba wrogie sobie bloki – zachodni i sowiecki – zobowiązują się m.in. do pokojowej koegzystencji i przestrzegania praw człowieka.
Dzień wcześniej dochodzi także do przełomowego spotkania przywódcy PRL Edwarda Gierka i kanclerza RFN Helmuta Schmidta. Obaj uzgadniają pogłębienie współpracy. Rozmawiają o kredytach i odszkodowaniach dla polskich ofiar drugiej wojny światowej. Niemcy zgadzają się na wypłatę odszkodowań dla ofiar eksperymentów medycznych oraz na wypłatę świadczeń emerytalnych dla osób pracujących przymusowo w czasach Trzeciej Rzeszy.
Dokładnie w dniu zaginięcia Aleksandra Milewskiego, 9 października 1975, taką umowę podpisuje w Warszawie szef zachodnioniemieckiej dyplomacji Hans-Dietrich Genscher. Relacje polsko-niemieckie i Wschód-Zachód wchodzą w nową fazę.
Nie wszystkim się to podoba. Czy komuś z twardogłowych ze służb specjalnych PRL mogło zależeć na storpedowaniu procesu odprężenia i poprawiających się relacji? Czy mogło do tego posłużyć zabójstwo dziennikarza i niewygodnego agenta? Czy z obawy o pogorszenie dopiero co poprawionych relacji zachodnioniemieckie służby postanowiły zamieść sprawę pod dywan?
W aktach IPN nie znajdujemy jednoznacznej odpowiedzi na te pytania. Być może tajemniczej śmierci Aleksandra Milewskiego nie da się już nigdy wyjaśnić. Ale wątpliwości pozostaną.
Córka Aleksandra Milewskiego cieszy się, że ktoś wreszcie zainteresował się losem jej ojca.
To tak, jakby przez chwilę przywrócił go do życia.
***
Artykuł pochodzi z serwisu Deutsche Welle