Łukasz Rogojsz, Interia: Dla Donalda Trumpa – kilkuminutowa owacja na stojąco. Dla Binjamina Netanjahu – krótkie oklaski od własnego środowiska politycznego. Sceny z Knesetu mówią chyba najlepiej, kto jest politycznym zwycięzcą porozumienia na Bliskim Wschodzie.
Michał Wojnarowicz, analityk ds. Izraela w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych: – Zdecydowanie tak. Jeśli komuś mają klaskać praktycznie wszystkie strony sporu politycznego w Izraelu, to właśnie Trumpowi, a nie Netanjahu.
– Bo to Trumpowi przypisuje się największą sprawczość, jeśli chodzi o obecne negocjacje pokojowe. To on spełnił główne oczekiwanie samych Izraelczyków – uwolnił przetrzymywanych od dwóch lat przez Hamas izraelskich zakładników. Zmusił też Netanjahu do zakończenia działań wojennych, chociaż nie było to w jego interesie politycznym.
Dla Netanjahu i jego rządu ten proces pokojowy jest sukcesem czy porażką?
– Jest elementem kalkulacji politycznej. Już nieobecność premiera Netanjahu na szczycie pokojowym w Szarm el-Szejk, gdzie dogrywane będą szczegóły porozumienia pokojowego, mówi wiele. Pierwszoplanowym tematem będzie tam kwestia niepodległej Palestyny, a to dla rządu Netanjahu temat bardzo niewygodny.
Będą sabotować realizację porozumienia pokojowego?
– Na razie nie. Patrząc cynicznie, pierwsza faza procesu pokojowego jest dla nich bardzo opłacalna. Udało im się odzyskać ostatnich izraelskich zakładników, a to było główne żądanie Izraelczyków wobec rządu Netanjahu. Jest też jakaś wspólnota interesów ze Stanami Zjednoczonymi, co jest ważną zmianą, bo ostatnie tygodnie nie były dobre dla relacji amerykańsko-izraelskich. Izrael podpadł w Waszyngtonie m.in. atakiem na terytorium Kataru czy dalszym przeciąganiem konfliktu w Strefie Gazy.
– Jednocześnie kolejne punkty w planie Trumpa są na tyle luźne interpretacyjnie – np. pełne wycofanie się Izraela ze Strefy Gazy czy zaniechanie jakichkolwiek dalszych izraelskich operacji wojskowych na tym terenie – że Izrael może w przyszłości wykorzystać to na swoją korzyść.
A jednak wszyscy zadają sobie dzisiaj pytanie: czy nie będzie to kolejne porozumienie pokojowe, które izraelski rząd jednostronnie wypowie. Widzieliśmy to już w tym roku. To porozumienie różni się czymś od poprzednich, że miałoby zostać uszanowane przez Izrael?
– Kluczowa jest amerykańska presja na Izrael. Trump powiedział, że wojna w Strefie Gazy się skończyła, więc jeśli za kilka tygodni dojdzie do wznowienia działań wojennych, będzie to cios w jego wiarygodność. A to narazi na szwank relacje Izraela ze Stanami Zjednoczonymi. Właśnie czynnik Trumpa może być fundamentalny.
– Na pewno jest też element ogromnego zmęczenia izraelskiego społeczeństwa i izraelskiej armii. Gdyby miało dojść do wznowienia walk, to wyłącznie pod hasłem walki z Hamasem do ostatniego bojownika. To przypominałoby walkę z wiatrakami, bo nawet w ostatnich miesiącach widzieliśmy, że Hamas potrafił się dobrze ukryć i, mimo dużych strat, odgryzać Izraelowi. Zresztą nawet teraz media izraelskie podają, że około 7 tys. bojowników Hamasu wyszło z ukrycia i odzyskuje kontrolę nad terenami, z których wycofał się Izrael. O unicestwieniu czy nawet zaniku Hamasu nie ma więc mowy.
Tylko w ostatnich dwóch latach, gdy rząd Netanjahu musiał wybierać między swoim politycznym interesem albo strategicznymi interesami Izraela a opinią na arenie międzynarodowej albo relacjami z sojusznikami, w tym z Ameryką, to zawsze stawiał na siebie. Teraz ultimatum Waszyngtonu jest na tyle mocne, że Netanjahu nie będzie chciał drażnić Ameryki?
– Netanjahu będzie starał się ten wstępny etap porozumienia z Hamasem jak najmocniej wykorzystać politycznie na arenie wewnętrznej. To ważne, bo porozumienie pokojowe stawia pod dużym znakiem zapytania trwałość i przyszłość koalicji rządzącej.
[Skrajnie prawicowi koalicjanci Netanjahu] dostali od Trumpa bardzo jasny przekaz: aneksji Strefy Gazy nie będzie, nie będzie też aneksji osiedli żydowskich. Dla nich to nie łyżka, ale cała beczka dziegciu
Za rok wybory parlamentarne. Dużo tej przyszłości i tak nie zostało.
– Dlatego nawet w obozie Netanjahu słychać już głosy, że lepiej iść do wyborów bez niekończącej się wojny w Strefie Gazy, w której giną kolejni izraelscy żołnierze. Zwłaszcza, że Izrael nie ma w niej już jasnych celów wojskowych do realizacji. A argumentów za zakończeniem konfliktu jest sporo – chociażby poprawa sytuacji gospodarczej kraju, próby powstrzymania izolacji międzynarodowej czy poprawa notowań wśród wyborców. Poza tym, pokój wcale nie jest dla rządu Netanjahu sytuacją beznadziejną – zakładnicy wrócili do domów, wojna zmierza ku końcowi, a Izrael wciąż może rozdawać karty w Strefie Gazy. Jest się czym chwalić.
Fundamentalistyczni koalicjanci Netanjahu mieliby tutaj inne zdanie.
– Życie i przyszłość koalicji to inna sprawa. I faktyczny problem dla Netanjahu. Po tym, jak koalicję rządzącą opuściły partie religijnie, ma ona tylko 60 posłów w Knesecie. To dokładnie 50 proc. mandatów, a więc rząd działa bez większości.
Waga prawicowych radykałów jeszcze wzrosła.
– Tak, stabilność koalicji rządzącej zależy dziś całkowicie od prawicowych radykałów, Becalela Smotricza i Itamara Bena-Gwira, oraz ich politycznych środowisk. A oni dostali od Trumpa bardzo jasny przekaz: aneksji Strefy Gazy nie będzie, nie będzie też aneksji osiedli żydowskich. Dla nich to nie łyżka, ale cała beczka dziegciu. To uderza w fundamenty ich programu politycznego – walkę z Hamasem do samego końca i zerowe uwzględnienie palestyńskich interesów.
To jaki mają interes w tym, żeby przez najbliższy rok do wyborów firmować to, niekorzystne z ich punktu widzenia, porozumienie swoimi twarzami?
– Tradycyjna kalkulacja każdego koalicjanta – lepiej trwać w rządzie, mieć swoje wpływy i możliwości działania czy oddać stanowiska, nadszarpnąć wiarygodność i zaryzykować wypadnięcie z parlamentu. Bo należy dodać, że część partii koalicji rządzącej wedle sondaży nie przekroczyłaby obecnie progu wyborczego.
I co koniec końców zrobią?
– Zapewne liczą, że uda im się zaszantażować Netanjahu i Izrael wróci do działań wojennych w Strefie Gazy. Jeśli się na to nie zdecydują albo zdecydują i poniosą klęskę, o ich przyszłości zdecydują wyborcy. Na razie, podobnie jak Netanjahu, starają się zbijać polityczny kapitał na odzyskaniu zakładników i związanym z tym entuzjazmie społeczeństwa.
Co powstrzyma samego Netanjahu od chęci upieczenia dwóch pieczeni przy jednym ogniu – zakładników już odzyskał, a do walki z Hamasem może wrócić w dowolnym momencie? Zagranie kartą „obrońcy Izraela”, który zwalcza Hamas do ostatniego bojownika, to lepszy przepis na reelekcję niż realizacja porozumienia pokojowego? Czy może zmęczenie izraelskiego społeczeństwa i niechęć do kontynuowania wojny są już tak duże, że Netanjahu na takim ruchu tylko by stracił?
– Skłaniam się do drugiej tezy. Armia izraelska jest mocno przeciążona najdłuższą wojną, jaką toczyła w swojej historii. Ona jest złożona w dużej mierze z rezerwistów i bez nich nie jest w stanie funkcjonować. Z kolei społeczeństwo izraelskie jest już naprawdę wycieńczone tym, że kosztem swoich rodzin, swoich karier, swoich biznesów musi w tej wojnie uczestniczyć. Wznowienie wojny w tym momencie mogłoby mieć miejsce tylko pod hasłem ostatecznego zniszczenia Hamasu. Tyle że działania wojenne trwały dwa lata i tego celu osiągnąć się nie udało, więc pytanie: ile jeszcze musiałaby trwać ta wojna. Nikt tego nie wie, włącznie z samym Netanjahu.

Jakie w takim razie opcje ma izraelski premier?
– Sukces mogłoby przynieść jedynie rozwiązanie polityczne, bo czysta siła wojskowa poniosła klęskę. Utrzymanie zawieszenia broni pozwalałoby Izraelowi podjąć działania dyplomatyczne, które zablokowałyby powstanie państwa palestyńskiego. To byłby główny motor narracyjny dla Netanjahu. Rozliczenie go za 7 października 2023 roku również byłoby w tych okolicznościach trudniejsze.
– Pozostaje też kwestia poparcia Stanów Zjednoczonych, które jest dla Izraela absolutnie kluczowe. Jeśli Trump chce zakończenia wojny i stabilizacji na Bliskim Wschodzie, a Netanjahu starałby się działać w kontrze do tego i narażać relacje dwustronne, wyborcy mogliby wystawić mu za to srogi rachunek przy urnach. Zantagonizowanie najważniejszego sojusznika to byłby ogromny hazard ze strony Netanjahu w kampanii wyborczej.
Kluczowa jest amerykańska presja na Izrael. Trump powiedział, że wojna w Strefie Gazy się skończyła, więc jeśli za kilka tygodni dojdzie do wznowienia działań wojennych, będzie to cios w jego wiarygodność. A to narazi na szwank relacje Izraela ze Stanami Zjednoczonymi
Jeśli nie zechce tego hazardu podjąć, to co czeka go na krajowym podwórku, gdy nie będzie mógł się już zasłonić kartą wojenną? Lista problemów jest długa: spadające poparcie społeczne, afera korupcyjna, rozliczenia polityczne za atak Hamasu, kryzys gospodarczy wywołany wojną.
– Ma sporo kart, którymi może zagrać. Nie tylko Hamas i Strefa Gazy, ale także kwestia Iranu czy Syrii.
– Jeśli chodzi o kwestie, które go obciążają, to proces korupcyjny jest najmniej groźny. Sprawa potrwa jeszcze nawet kilka lat, bo to złożona kwestia polityczno-sądowa. Zresztą nawet w razie skazania Netanjahu, spokojnie doczekałby ułaskawienia prezydenta – i to nie obecnego, ale być może następnego.
– Dużo poważniejsza jest kwestia rozliczeń za 7 października 2023 roku. Netanjahu odwlekał to, jak mógł, zasłaniając się działaniami wojennymi. Teraz już tego argumentu w rękach nie ma. Część śledztw wojsko już przeprowadziło na poziomie operacyjnym, żeby wiedzieć, które elementy zawiodły.
– Pozostaje jeszcze kwestia odpowiedzialności politycznej, którą ktoś musi ponieść i której domagają się Izraelczycy. Netanjahu starał się i będzie starał się dalej rozwadniać ten temat i wpisywać go w krajobraz bieżących rozgrywek politycznych.
– To z jego strony pokaz wyjątkowego cynizmu politycznego. Rząd od dawna toczy otwartą wojnę z władzą sądowniczą i instytucjami kontrolnymi, a potem mówi, że one nie mogą być częścią rozliczeń premiera i rządu, bo są z nimi skonfliktowane. Opozycja na pewno tej kwestii jednak nie odpuści i będzie szła z nią na sztandarach do najbliższych wyborów. Jeśli Netanjahu przegra wybory, to od rozliczeń może go nic nie ocalić.