Jednym z bardziej symbolicznych zdań wypowiedzianych w noc wyborczą dwa lata temu należało do Szymona Hołowni. Gdy stało się jasne, że Prawo i Sprawiedliwość utraciło samodzielną większość, stwierdził: „Mogę już chyba zaryzykować, że 15 października skończyły się w Polsce kłótnie i rozdawnictwo, a zaczęła się współpraca i inwestycje w naszą przyszłość”.
Dziś, w roku 2025, widać, jak bardzo nieprzemyślana i fałszywa była to deklaracja przyszłego marszałka Sejmu. Hołownia nigdy nie wyjaśnił, czym miało być to rzekome „rozdawnictwo” – czy chodziło o świadczenie 800+, 13. i 14. emeryturę, czy może o znaczące podwyższenie płacy minimalnej?
Trudno również dostrzec, czym dziś jest owa „polityka inwestycji” – czy polega ona na ograniczaniu nakładów na ochronę zdrowia oraz badania i rozwój w imię (potrzebnych) wydatków obronnych? Fakt, że w połowie kadencji Hołownia rozgląda się za jakimkolwiek stanowiskiem międzynarodowym, a jego partia balansuje na granicy błędu statystycznego, pokazuje skalę kryzysu nie tylko jego formacji, ale całej koalicji rządzącej.
Trzeci gabinet Donalda Tuska powstał po części w wyniku zaskoczenia. Nieoczekiwany był bowiem sukces tzw. sił demokratycznych, które poza „odsunąć PiS od władzy” nie posiadały (i wciąż nie posiadają) głównej idei wiodącej. Pisana na kolanie, życzeniowa umowa koalicyjna okazała się równie złudna, jak populistyczne 100 konkretów Koalicji Obywatelskiej.
Znalazły się w niej między innymi zapisy: „Skrócimy czas i obniżymy koszty postępowań sądowych”; „Zniesiemy limity na leczenie przez NFZ”; „Zapewnimy powszechną pomoc psychologiczną i psychiatryczną finansowaną przez państwo”; „Unieważnimy wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 2020 roku”; „Przyspieszymy tempo budowy nowych mieszkań – własnościowych, czynszowych i komunalnych”; „Odpolitycznimy spółki Skarbu Państwa”.
Żadna z tych obietnic nie została zrealizowana. Brak postępów w tych obszarach znacząco przyczynił się do klęski Rafała Trzaskowskiego w tegorocznych wyborach prezydenckich.
Szczególnie istotne jest także niezrozumienie przez obecny rząd obaw i potrzeb naszego społeczeństwa. Tusk ze swoimi przybocznymi błędnie bowiem uważał, że zatrzymanie Kamińskiego i Wąsika zastąpi skrócenie kolejek do lekarzy specjalistów czy szybkie i doraźne przeciwdziałanie kryzysowi mieszkaniowemu w Polsce.
O tym drugim od lat przekonują się szczególnie młodzi, którzy pozbawieni szans na własne bądź wynajmowane lokum tkwią u rodziców lub gnieżdżą się w często urągających godności „mikroapartamentach”, których właścicielami są rekiny nadwiślańskiego kapitalizmu. Ta abdykacja państwa z prowadzenia polityk publicznych „bo zbrojenia” będzie jeszcze bardziej mścić się na koalicji 15 października.
Tegoroczny rezultat Sławomira Mentzena w wyborach prezydenckich oraz stabilne nastoprocentowe poparcie dla skrajnie prawicowej Konfederacji są właśnie rezultatem zrozumiałego buntu tych, którzy nie widzą wiarygodnych twarzy w gronie obecnych ministrów oraz znanych posłanek i posłów sejmowej większości.
Czy rząd jest w stanie odwrócić te negatywne tendencje – zwłaszcza przy prezydencie Karolu Nawrockim, który uważa Donalda Tuska za najgorszego premiera III RP? Aby było to możliwe, koalicja 15 października musi zdobyć się na to, czego zabrakło jej dwa lata temu: na intelektualną i strategiczną odwagę.
Potrzebna jest wizja Polski o sprawnych instytucjach publicznych, uczciwym i progresywnym systemie podatkowym, zdolnym finansować zarówno nowoczesną obronę przeciwrakietową, jak i skuteczne leczenie nowotworów. Państwa, które potrafi przekształcać pustostany w mieszkania na tani wynajem, inwestować we własną naukę i kompetencje, oraz doceniać ludzi pracujących w sektorze publicznym – nauczycieli, urzędników, kolejarzy, pracowników socjalnych.
Polski, która potrafi wzorem Finlandii wprowadzić nowoczesny system obrony cywilnej i odpowiada na potrzeby seniorów „uwięzionych” na trzecich (i wyższych) piętrach bez wind. Polski, która zapewnia osobom z niepełnosprawnościami nie litość, lecz równe prawa, szacunek i godność.
Wbrew pozorom, wszystkie te postulaty da się realizować nawet przy obecnym prezydencie. Rządzący mogliby bowiem zastosować wobec Karola Nawrockiego taką samą strategię, jaką on używa wobec nich – konfrontację z jego własnym programem. Trudno byłoby mu sprzeciwić się inicjatywie instalowania wind w blokach z wielkiej płyty, skoro sam PiS obiecywał to w 2023 roku.
Nie mógłby też blokować działań na rzecz skrócenia kolejek do lekarzy, bo sam uczynił z tego jeden z filarów swojej kampanii prezydenckiej. Wreszcie – jako sygnatariusz porozumienia z NSZZ „Solidarność” – zobowiązał się do: „wzrostu płac w państwowej sferze budżetowej”; „utrzymania wsparcia dla rodzin, w tym programów społecznych”; „wsparcia ochrony zdrowia w ramach systemu publicznej służby zdrowia”.
Premier Dziemianowicz-Bąk?
Ważnym jest także, kto z polityków obecnego rządu byłby gotowy na zerwanie z polityką zarządzania i doraźnego reagowania na działania prezydenta Nawrockiego i PiS. Coraz częściej z samej Platformy Obywatelskiej dochodzą głosy, że Donald Tusk jest wypalony, że jest bladym cieniem samego siebie z lat 2007-2014, że również za sprawą wieku nie nadąża za nowoczesnymi formami komunikowania.
I tutaj także Koalicja 15 października mogłaby posunąć się do nieoczywistego zagrania, stawiając na polityka (lub polityczkę) z grona „junior partnerów” KO.
Być może to nie Radosław Sikorski, lecz Agnieszka Dziemianowicz-Bąk miałaby większą szansę na wprowadzenie istotnych zmian w polityce rządu. Posiadając wiedzę i doświadczenie ministry rodziny, pracy i polityki społecznej miałaby największe szanse na „ofsajdowanie” Karola Nawrockiego na polu społeczno-gospodarczym.
W końcu jako polityczka miałaby większe szanse na odzyskanie zaufania tych, dzięki którym dwa lata temu możliwa była zmiana. Milionów kobiet, bez których masowych protestów w 2020 i 2021 roku ani Tusk, ani Kosiniak-Kamysz, ani Hołownia z Czarzastym nie pełniliby dzisiaj swoich intratnych funkcji.