– To sukces koalicjantów. Ale nie chodzi o sukces czy porażkę, tylko o rację. To trzeba było zrobić i to już dawno. Dobrze, że premier zmienił zdanie. Myślę, że patrząc na to, co się dzieje, sam w końcu się do tego przekonał – tak o powołaniu rzecznika rządu mówi nam jeden z rządowych polityków.
Inny z naszych rozmówców, ważny polityk koalicji rządzącej: – To już nie jest ten sam Tusk. Weźmy nawet to powyborcze orędzie – był zdenerwowany, kiepsko przygotowany, nie wytłumaczył ludziom, co i dlaczego się stało ani co będzie dalej. To zupełnie nie w jego stylu. Dawniej Tusk nas wszystkich czarował, Tuska się uwielbiało, a teraz… staramy się go jakkolwiek zrozumieć.
Tusk to za mało. W rządzie będzie rzecznik prasowy
Wspomniana powyżej „zmiana zdania” Donalda Tuska w kwestii powołania rzecznika rządu nie przyszła jednak ani naturalnie, ani dobrowolnie. Premier był temu przeciwny. Jeszcze kilka dni przed drugą turą wyborów prezydenckich kategorycznie dementował w „Gościu Wydarzeń” Polsat News, że w rządzie mógłby się pojawić rzecznik. Zapewniał natomiast, że rzecznikiem jest on sam i zamierza być nim nadal.
– Ja jakąś robotę muszę wykonywać. Ja jestem rzecznikiem rządu – przekonywał Bogdana Rymanowskiego premier. Dopytany o to, że przecież rzecznik jest naturalnym „zderzakiem” tak rządu, jak i samego premiera, Tusk odparł: – Ja się nie boję, proszę bardzo uderzać. Od tego jestem.
Wówczas koalicjanci nie skomentowali słów przewodniczącego Platformy. Do drugiej tury wyborów prezydenckich pozostawało kilka dni i nie było sensu wywoływać awantury w koalicji. Jednak kiedy Rafał Trzaskowski sensacyjnie przegrał z Karolem Nawrockim, koalicjantom się ulało. Tym bardziej, że za jedną z głównych przyczyn klęski prezydenta Warszawy uważają fatalną komunikację rządu, który przez półtora roku nie potrafił Polakom ani wytłumaczy swojej strategii działania, ani skutecznie informować o swoich osiągnięciach.
– Ten rząd ma komunikację od kryzysu do kryzysu, nie ma żadnej dominującej narracji, żadnego planu, jak rozmawiać z wyborcami. Trudno się dziwić, że wielu wyborców nie ma pojęcia, po co jest ten rząd – nie przebiera w słowach jedna ważnych polityczek koalicji rządzącej.
Zwolennikami gruntownej zmiany strategii komunikacyjnej rządu były PSL i Polska 2050. Oponował temu sam Tusk. Lewica dostrzegała poważne problemy komunikacyjne, ale sprawy powołania rzecznika rządu nie stawiała na ostrzu noża.
– To głębszy problem i szukanie prostych recept, że przyjdzie rzecznik i nagle wszystko będzie dobrze, to nie na tym polega, nie będzie dobrze – usłyszeliśmy od osoby z kierownictwa Nowej Lewicy. – Ten rząd mógłby sobie bardzo dobrze radzić bez rzecznika prasowego, tylko trzeba zacząć od komunikacji wewnątrz koalicji – ocenia nasze źródło. Kiedy dopytujemy, jakim cudem po półtora roku rząd nadal nie ma wypracowanej efektywnej komunikacji wewnątrz koalicji, słyszymy: – Ludzie często się nie lubią, są konflikty, są urażone ambicje, duma, upór.
5 czerwca przed południem podczas spotkania liderów koalicji rządzącej w kompleksie rezydencyjnym przy ul. Parkowej w Warszawie jednym z tematów była właśnie kwestia braku strategii komunikacyjnej rządu. Po rozmowie z partnerami premier Tusk zgodził się na istotne zmiany w tym obszarze.
To już nie jest ten sam Tusk. (…) Dawniej Tusk nas wszystkich czarował, Tuska się uwielbiało, a teraz… staramy się go jakkolwiek zrozumieć
– Rzecznik rządu ma zostać powołany, ma być zupełnie nowe centrum kreujące politykę informacyjną rządu – zakomunikował po spotkaniu marszałek Sejmu Szymon Hołownia. Jak dodał, planowane jest też utworzenie „rady koalicji”, która spotykałaby się raz w tygodniu i ustalała kluczowe kwestie, które należy omówić w gronie partyjnych liderów. Co z kolei – jak przekazał Hołownia – mają spotykać się odtąd regularnie, a nie od święta.
Wina Tuska. Lista pretensji jest długa
Teoretycznie można by uznać, że decyzja o powołaniu rzecznika prasowego zamyka temat nieudolnej komunikacji rządu i oczyszcza atmosferę. Nic bardziej mylnego. Rozmowy Interii z ważnymi politykami Koalicji 15 Października pokazują, że komunikacyjna kapitulacja rządu w czasie kampanii prezydenckiej – w ocenie naszych rozmówców była jednym z głównych powodów porażki Rafała Trzaskowskiego w drugiej turze – przelała czarę goryczy. Obrywa się przede wszystkim samemu premierowi, którego autorytet wśród partnerów wyraźnie ucierpiał. Lista pretensji do Tuska jest długa.
Najmocniejszym zarzutem koalicjantów wobec szefa rządu jest to, że – jak mówią – najchętniej jednoosobowo zarządzałby tak całym rządem, jak i każdym z resortów osobno. – To się nazywa monarchia, tyle że w Polsce nie mamy takiego ustroju – ironizuje jedna z naszych rozmówczyń, ważna polityczka obozu władzy. Już w znacznie poważniejszym tonie mówi: – Tusk chce mieć nad wszystkim kontrolę, to jest obsesja kontroli.
Drugim podnoszonym tematem jest rzeczona komunikacja rządu z wyborcami, a de facto jej brak. Poniekąd wiąże się to ze wspomnianym powyżej dążeniem do jednoosobowego zarządzania wszystkim. – On chciałby komunikować wszystko osobiście i być jedynym kreatorem narracji rządu – tłumaczy Interii polityk z rządu.
Osoba z władz Lewicy dodaje, że zamysł Tuska był prosty: ponieważ jako premier stoi na czele trudnej, czteropartyjnej koalicji, w której co chwilę dochodzi do sporów, to każdego z partnerów zostawi samego sobie. W ten sposób nie będzie musiał tłumaczyć się ani za błędy koalicjantów, ani za wybuchające częściej niż rzadziej konflikty. Sam do gry będzie wkraczać tylko wówczas, gdy sytuacja zacznie wymykać się spod kontroli albo gdy zechce narzucić w jakiejś sprawie narrację.
– Tusk wyszedł z założenia, że każdy robi na swój własny rachunek i musi uważać sam na siebie, bo to jest w jego interesie – uważa nasze źródło w Lewicy. Wbija też jednak szefowi rządu szpilę: – Nawet jeżeli były sytuacje, gdzie sami braliśmy odpowiedzialność za swoje działania czy błędy – weźmy dymisje naszych ministrów, które nie były wymuszone, tylko były efektem naszych własnych decyzji – to na końcu Tusk nawet to zawsze chciał przypisać sobie, pokazać, że to on za tym stoi.

Sprawa trzecia to komunikacja wewnątrz rządu. Jak dowiaduje się Interia, z tą jest wcale nie lepiej niż z dialogiem z wyborcami. Poszczególne resorty często nie wiedzą, co robią inne ministerstwa, także w działkach, które podlegają pod więcej niż jeden resort. Efektem jest chaos informacyjny, powielanie zadań i problemy z planowaniem długoterminowym. Jeszcze inną sprawą jest brak regularnych spotkań liderów koalicji, co ma przekładać się na brak sterowności rządu, który działa reakcyjnie zamiast kreować politykę i dyskurs publiczny.
Mówi ważny polityk obozu władzy: – Tusk nie zwoływał spotkań liderów w kampanii, bo uważał, że jest to sytuacja rywalizacji między nami, więc nie ma co zaogniać sytuacji, lepiej się nie spotykać, przynajmniej się nie pokłócimy. I nie było tych spotkań przez cztery miesiące. A jak już jedno zwołano, to się Szymon wściekł, nie przyszedł na spotkanie i stąd jego niewiedza o planach dotyczących wotum zaufania, o którym wszyscy inni wiedzieli.
Zarzut numer cztery? Z naszych rozmów z politykami koalicji rządzącej wyłania się obraz Tuska, który nie do końca odnajduje się w realiach współczesnej polskiej polityki i nie do końca ją rozumie. Nasi rozmówcy uważają, że to efekt siedmiu lat (2014-21), jakie Tusk spędził na zachodzie Europy, poza polską polityką, robiąc karierę w Unii Europejskiej i jako szef Europejskiej Partii Ludowej.
W tych okolicznościach to jest teraz czas Donalda Tuska. Co by nie mówić i jakby go nie krytykować, to jest dzisiaj człowiek, od którego wszystko u nas zależy
– To nie jest ten sam Donald Tusk, z którym kiedyś pracowaliśmy – mówi nam polityk od lat znający Tuska. I dodaje: – Obecny Donald Tusk jest lekko uśpiony pracą w Radzie Europejskiej – pełnej kultury, spokoju i elegancji. Niestety w Polsce zmiany polityczne, społeczne i komunikacyjne poszły przez minioną dekadę bardzo daleko. To już nie 2014 rok i powrót do 2014 roku nie jest możliwy. Czasy bardzo radykalnie się zmieniły i my, w odróżnieniu od Tuska, nie tylko obserwowaliśmy, ale przede wszystkim doświadczyliśmy tej zmiany.
Premier od swoich partnerów z obozu władzy obrywa za jeszcze jedną rzecz. I jest to rzecz – jak podkreślają nasi rozmówcy – która mocno różni Tuska A.D. 2025 od Tuska sprzed 10 czy 15 lat. Chodzi o to, że to, co mówi szef rządu nie pokrywa się już zawsze z tym, co robi i co dzieje się w rządzie. – Problem z tym, co ogłasza Tusk jest taki, że on to ogłasza, a potem tego nie robi – irytuje się ważna polityczka Koalicji 15 Października.
Przykłady? 100 konkretów na 100 dni rządu, ofensywa legislacyjna jesienią 2024 roku, która nie doszła do skutku czy słynna „spowiedź powszechna rządu” ogłoszona na przełomie sierpnia i września ubiegłego roku. – Wszystkie te rzeczy były w – jak to nazywają dziennikarze – trybie „Tusk się wściekł”. Wychodził na konferencję, odgrywał surowego szeryfa, a potem wracał do siebie i działo się niewiele albo nic – punktuje nasze źródło. Na koniec dodaje: – Co więcej, on te swoje ogłoszenia najczęściej robi bez uzgodnienia z nikim, a potem i tak to się nie dzieje właśnie dlatego, że z nikim tego nie uzgodnił.
„Autosabotaż”. W PO wiara w Tuska też słabnie
Pretensje do działań Tuska można usłyszeć już nie tylko wśród koalicjantów, ale coraz częściej także wśród jego podwładnych w partii. Doświadczony polityk Platformy, z którym rozmawiamy o dopiero co zakończonej kampanii, wskazuje, że na jej finiszu Tusk przespał tyle okazji do zapunktowania wśród wyborców, że to aż do niego niepodobne.
Nasz rozmówca wymienia kilka wydarzeń, które aż prosiły się o odpowiednie „opakowanie” medialne i polityczne. „Opakowanie”, którego zabrakło. Jakie to rzeczy? Chodzi o informację na temat rozpoczęcia budowy elektrowni atomowej, zatwierdzenie niższych cen gazu, ogłoszenie przetargu na budowę terminala pasażerskiego Centralnego Portu Komunikacyjnego oraz plan połączenia PKO z PZU.

– Te cztery rzeczy odpowiednio sprzedane medialnie i politycznie zrobiłyby dla rządu i dla kampanii Rafała gigantyczną robotę. Być może na wagę zwycięstwa z Nawrockim – irytuje się rozmówca Interii. Jak mówi, w partii panuje konsternacja, dlaczego żaden z tych tematów nie został odpowiednio ograny. – To jest autosabotaż! – wścieka się polityk.
Przyczyn zaniechania upatruje natomiast w odmienianej dzisiaj przez wszystkie przypadki komunikacji rzadu z wyborcami. – W tym rządzie w ogóle nie ma pijarowej maszyny, która ogrywałaby na zewnątrz to, co robi ten rząd. A skoro rząd nie potrafi chwalić się tym, co robi, to skąd ludzie mają to wiedzieć i się na ten rząd nie wściekać? – pyta retorycznie.
Politycy Platformy, z którymi po drugiej turze wyborów prezydenckich rozmawiała Interia, wskazują też, że partia za bardzo odeszła od swoich obywatelskich ideałów. Za dużo jest samozadowolenia i poczucia moralnej wyższości nad konkurentami, a za mało krytycznej refleksji i szczerego dialogu z Polakami. W oczy rzuca się też utrata słuchu społecznego i wyczuwanie społecznych emocji.
Co więcej, po klęsce Rafała Trzaskowskiego Platforma jest na łasce i niełasce Tuska. Brakuje jej liderów, szanowanych i popularnych społecznie polityków, którzy w aktualnej, trudnej sytuacji mogliby wziąć na siebie ciężar odpowiedzialności za partię. – W tych okolicznościach to jest teraz czas Donalda Tuska. Co by nie mówić i jakby go nie krytykować, to jest dzisiaj człowiek, od którego wszystko u nas zależy – mówi nam prominentny polityk PO. Tym razem – zaznacza – partia nie jest już jednak ślepo przekonana, że geniusz Kierownika (tak w PO nazywany jest Tusk – przyp. red.) zadziała i wybawi Platformę z tarapatów.