Co się dokładnie wydarzyło?
Zabójca wziął na cel dwoje lokalnych polityków z Minnesoty. W nocy z piątku 13 na sobotę 14 czerwca zapukał do drzwi Melissy Hortman, przedstawicielki demokratów w stanowej Izbie Reprezentantów, i Johna Hoffmana, demokraty ze stanowego Senatu. Hortman i jej męża zastrzelił na miejscu. Hoffman i jego żona przeżyli, ale zostali ciężko ranni.
Podejrzany przebrał się za policjanta. Kiedy policja przyjechała pod dom Hortmanów, zobaczyła wychodzącego z niego człowieka, który po krótkiej wymianie ognia zdołał uciec. Sam był ubrany jak policjant: miał kamizelkę z paralizatorem, odznakę i jeszcze trochę profesjonalnie wyglądającego sprzętu. Potem internet obiegły zdjęcia z kamery bezpieczeństwa. Widać na nich, jak podejrzany stoi na ganku w policyjnym rynsztunku i upiornej lateksowej masce.
Jego samochód też pasował do odgrywanej roli. Podejrzany poruszał się SUV-em z migającymi kogutami, który do złudzenia przypominał policyjne auto. W środku znaleziono:
- trzy kałasznikowy;
- notes z listą „do odstrzału”, na której było kilkadziesiąt nazwisk, w tym: Tim Walz, gubernator Minnesoty (a w ubiegłorocznej kampanii kandydat na wiceprezydenta Kamali Harris), kongresmenka Ilhan Omar, senatorki Tina Smith i Amy Klobuchar i prokurator stanowy Keith Ellison (cała piątka jest związana z Partią Demokratyczną); poza nazwiskami znalazły się tam też m.in. adresy lokalnych klinik aborcyjnych;
- ulotki z napisem „No Kings” (organizacji sprzeciwiającej się polityce Donalda Trumpa; w weekend w całych Stanach odbywały się organizowane przez nich demonstracje).
Służby szybko ogłosiły, że podejrzany to 57-letni Vance Luther Boelter. Przez cały weekend trwała intensywna akcja poszukiwawcza (setki funkcjonariuszy, stanowa policja, agenci federalni, co chcecie), a w niedzielę wieczorem Boelter został pojmany. Ciążą na nim dwa zarzuty zabójstwa i dwa usiłowania zabójstwa. Jeśli sąd uzna go za winnego, Boelter najprawdopodobniej do końca życia nie wyjdzie z więzienia.
To teraz cofnijmy się do teorii z weekendu.
Podczas gdy służby szukały sprawcy, w internecie rozgorzał festiwal domniemań. Policja nie podzieliła się swoją teorią na temat motywów zabójstwa – ale amerykańska prawica od razu wzięła się do urabiania opinii publicznej. Jej linia? Melissę Hortman zabiła lewica.
W sobotę rano prawicowy influencer Collin Rugg zasugerował, że Melissa Hortman zginęła, bo kilka dni wcześniej razem wraz z republikanami zagłosowała za tym, żeby pozbawić dorosłych migrantów bez prawa pobytu w USA dostępu do MinnesotaCare – dotowanego przez stan programu opieki zdrowotnej. Wpis Rugga zrepostował m.in. inny prawicowy influencer Mike Cernovich, opatrzywszy go jakże niewinnym pytaniem o przyczynę śmierci Hortman: „Czy Tim Walz kazał ją zlikwidować, żeby dać ludziom coś do zrozumienia?”. Tego samego wieczoru do pieca dołożył nie kto inny, jak Elon Musk, który napisał na Twitterze o „morderczej przemocy ze strony skrajnej lewicy”.
W język nie gryźli się nie tylko influencerzy (Muska chyba można tak nazwać, w końcu pracownikiem rządowym już nie jest), lecz także bliscy Trumpowi politycy i media. Republikański senator Mike Lee opublikował zdjęcie podejrzanego w lateksowej masce z podpisem: „Takie rzeczy się dzieją, kiedy marksiści nie dostają, czego chcą”. A konserwatywny „New York Post” w tytule swojego artykułu o zabójstwie nazwał Boeltera „byłym nominatem Tima Walza”. Boelter rzeczywiście zasiadał w jednej z lokalnych, stanowych rad. Ale argument, że miałoby to stanowić o jego „powiązaniach” z Walzem, nie ma zbyt wiele sensu. Jak wyjaśnił J. Patrick Coolican, redaktor naczelny lokalnego „Minnesota Reformer”:
W Minnesocie działają setki bezpartyjnych i dwupartyjnych rad, i komisji złożonych z tysięcy osób, które zwykle zostają do nich powołane dlatego, że po prostu zgłaszają taką chęć. […] Boelter został powołany do Workforce Development Council przez poprzednika Walza, gubernatora Marka Daytona, a następnie ponownie powołany przez Walza. [Nazywać go nominatem Walza] to tak, jakby nazywać wolontariusza w szkole niedzielnej nominatem biskupa.
W rzeczywistości Boelter jest takim prawicowcem, że trudno bardziej.
Politycznie to trumpista. Jak wskazują stanowe rejestry, Vance Luther Boelter w 2004 r., kiedy mieszkał jeszcze w Oklahomie, zarejestrował się w wyborach jako republikanin. (W Minnesocie przy rejestracji w spisie wyborców nie trzeba wskazywać afiliacji partyjnej). Przyjaciele w rozmowach z mediami opisują go jako zwolennika Donalda Trumpa, pobożnego chrześcijanina i przeciwnika aborcji. Ma kilkoro dzieci i żonę, z którą prowadził firmę świadczącą usługi ochroniarskie (mowa tu o poważnej, uzbrojonej ochronie, a nie o rencistach do siedzenia na portierni). Jak informuje strona firmy, Boelter miał zdobywać doświadczenie w tym zakresie „w Europie Wschodniej, Afryce, Ameryce Północnej i Bliskim Wschodzie, w tym na Zachodnim Brzegu, w południowym Libanie i w Strefie Gazy”.
A hobbystycznie jest misjonarzem. Międzynarodowe doświadczenia Boeltera mają też religijny charakter. Mężczyzna w przeszłości założył chrześcijańską organizację non-profit, którą nazwał Revoformation Ministries. Na jej zarchiwizowanej stronie czytamy, że był misjonarzem m.in. na Bliskim Wschodzie, gdzie (cytat) rozmawiał z „walczącymi islamistami, by dzielić się Słowem Bożym i tłumaczyć im, że przemoc nie jest rozwiązaniem”. Ze swoimi religijnymi naukami jeździł także dużo do Afryki, do Demokratycznej Republiki Konga. W wygłaszanych tam kazaniach krytykował moralną zgniliznę w USA, a o kościołach mówił, że „wiele z nich nie widzi nawet, że aborcja to zło”. Próbkę kaznodziejskiej aktywności Boeltera w iście amerykańskim stylu można zobaczyć tutaj:
Przemoc zaczyna być nową amerykańską normą.
Podejrzany o zabójstwo jest republikaninem, antyaborcjonistą i chrześcijańskim kaznodzieją. Ofiary to dwoje polityków z przeciwnego obozu i ich życiowi partnerzy. A ten akt politycznej przemocy – kolejnym, jaki widzimy w ostatnich latach w Stanach Zjednoczonych. W 2020 r. członkowie skrajnie prawicowego ruchu próbowali porwać gubernatorkę Michigan. W 2022 r. do domu spikerki Izby Reprezentantów wdarł się mężczyzna z młotkiem i brutalnie pobił jej męża. Fanatycznie oddani Trumpowi wyborcy napastują republikanów, którzy ośmielają się sprzeciwiać ich idolowi. O tysiącach gróźb, które według danych Policji Kapitolu dostają rokrocznie amerykańscy prawodawcy, nawet już nie wspominam. O szturmie na Kapitol w styczniu 2021 r. też nie. W przypadku niektórych z tych aktów przemocy polityczne sympatie sprawców są jasne. Inne zmuszają do przeczesywania social mediów (domniemanych) zabójców – tak było np. po zamachu na Trumpa w czasie kampanii wyborczej.
O tym, jak sam Donald Trump podsyca polityczną przemoc, szeroko pisałam w tym tekście:
Jeśli szukać historycznych analogii… to sytuacja w USA zaczyna przywodzić na myśl włoskie Lata Ołowiu. Od późnych lat 60. do 80. Włochami targała polityczna przemoc. Dochodziło do zamachów bombowych, zabójstw, porwań polityków. Kraj nie był w stanie permanentnej wojny, akty przemocy nie zdarzały się dzień w dzień, ale był to czas, w którym nikogo nie dziwiły nagłówki o kolejnych atakach. USA w ostatnich latach niebezpiecznie zbliżyły się do tego samego standardu. Bo polityczna przemoc to nie tylko zamachy na senatorów czy prezydentów. To także terroryzm antyaborcyjny, ataki samochodowe, inspirowane masakrą w Columbine strzelaniny w szkołach. W dzisiejszych Stanach Zjednoczonych kolejne takie zdarzenia nie budzą już przesadnych emocji. Przemoc stała się normą. I w ten właśnie nowy standard wpisuje się zamachowiec z Minnesoty.