– To była interwencja na fermie lisów w Goliszowie, w województwie dolnośląskim. Miejsce było w bardzo złym stanie – wspomina Bogna Wiltowska ze stowarzyszenia Otwarte Klatki. – W klatkach były martwe zwierzęta. Te wciąż żywe nie miały pożywienia, były spragnione. Tak, jak ten lis na zdjęciu, nie miały żadnej ochrony przed upałem ani deszczem – mówi.
Zdjęcie tego lisa otwiera wystawę, którą od wtorku będą widzieć posłanki i posłowie wchodzący na salę posiedzeń w Sejmie. Aktywiści i parlamentarzyści liczą, że widok realiów ferm futrzarskich, a także relacje ludzi, którzy wbrew własnej woli są lub byli ich sąsiadami, skłonią ich do zakazania tego typu hodowli. Sejm ma zająć się ustawą w tej sprawie jesienią.
„Czas na zakaz”
Już kilka europejskich krajów zakazało u siebie hodowli zwierząt na futra, a globalnie biznes futrzarski jest w odwrocie. W Polsce próby przyjęcia takiego zakazu są podejmowane już od wielu lat.
– Mam nadzieję, że po trzech dekadach walki o zakaz hodowli zwierząt na futra, po siedmiu próbach wprowadzenia takiego prawa, teraz w końcu uda nam się do tego doprowadzić. I dla dobra zwierząt, i dla dobra ludzi – powiedziała przy okazji otwarcia wystawy Małgorzata Tracz z partii Zieloni. Obecni posłowie i posłanki KO, Lewicy i Polski 2050 zgodzili się, że „czas na zakaz” hodowli futrzarskich w Polsce.
Dorota Niedziela (PO), wicemarszałkini Sejmu, zapewniła w czasie wystąpienia, że od września sejmowa komisja przystąpi do procedowania projektu ustawy. To oznacza, że mogłaby zostać uchwalona jesienią.
Jednak już w czerwcu ubiegłego Małgorzata Tracz mówiła, że „jest dobrej myśli”, że projekt uda się uchwalić przed końcem roku. Chociaż ustawę przygotowali parlamentarzyści koalicji rządzącej, to nie jest jasne, czy uda się znaleźć dla niej większość najpierw w sejmowej komisji, a później w całym parlamencie.
Projekt ma poparcie wśród posłów i posłanek Lewicy, Polski 2050 oraz Koalicji Obywatelskiej, jednak zablokować go może PSL. Z drugiej strony wcześniejszej próby zakazu hodowli na futra podejmował także PiS i niewykluczone, że jeśli niektórzy posłowie opozycji poprą ustawę, to ta uzyska większość.
Zwolennicy ustawy wiążą nadzieje z tym, że ustawa dotyczy tylko i wyłącznie hodowli futerkowych, a nie jest szerokim projektem ws. dobrostanu zwierząt – jak tak zwana „Piątka dla zwierząt” z czasów PiS. Tamta ustawa, mimo że miała poparcie samego Jarosława Kaczyńskiego, upadła wobec sprzeciwu części środowisk rolniczych i posłów prawicy.
Obecny projekt skupia się na hodowli na futra, której skala jest niewielka w porównaniu do innych typów hodowli, nie wspominając o rolnictwie w ogóle. Do tego, co podkreślano w czasie wtorkowej konferencji, hodowle futrzarskie budzą sprzeciw i zdecydowana większość społeczeństwa popiera ich zamknięcie.
Dwie ustawy ws. końca hodowli na futra
Projekt, którego współautorką jest posłanka Małgorzata Tracz, nie jest jedynym dot. zakazu hodowli zwierząt na futra. Drugi złożyła prawicowa opozycja, w tym poseł Jarosław Sachajko (startował z listy PiS).
Ten projekt także docelowo wprowadza zakaz hodowli na futra, jednak po aż 15-letnim okresie przejściowym. To, zdaniem krytyków, pozorowane rozwiązanie. Bo daje hodowcom aż 15 lat gwarancji działalności. Do tego w tym czasie zmienić może się wiele, łącznie z ustawą o zakazie (w tym jego dalsze odłożenie w czasie lub wyrzucenie przepisów).
Ustawa Koalicji Obywatelskiej zakłada 5-letni okres na zamknięcie działalności ferm. Gwarantuje też odszkodowania dla właścicieli oraz odprawy dla pracowników. System odszkodowań byłby degresywny – im szybciej hodowca zdecyduje się na przebranżowienie, by zrezygnować z hodowli, tym większe odszkodowanie dostanie.
– To projekt ustawy nie tylko o zakazie hodowli, ale też o pewnej umowie społecznej z hodowcami. Dlatego zakłada okres przejściowy, odszkodowania – podkreśliła Tracz.
Życie z muchami
O tym, że fermy oznaczają nie tylko cierpienie zwierząt, ale też ludzi, przypominała posłom i posłankom Romana Bomba. Mieszkanka wsi Cieszyn-Jesiona razem z sąsiadami przez lata zmagała się z uciążliwościami związanymi z sąsiedztwem fermy norek.
Mieszkańcom po latach zmagań udało się zablokować powstanie dużej fermy futerkowej, jednak przez jakiś czas stosunkowo niewielka hodowla działała w budynkach danego PGR. Te bezpośrednio sąsiadowały z budynkami mieszkalnymi i szkołą.
– Dzień zaczynał się o 5 rano, kiedy wjeżdżały samochody z jedzeniem. Wyrzucano je z metalowych pojemników na klatki. Światła, hałas od samego rana – opisywała życie w sąsiedztwie fermy. – Poza tym muchy, muchy, muchy. Proces karmienia polegał na wyrzucaniu tego pokarmu na klatki. Część taka norka ściągała, reszta spadała. W deszczu i w upale. To wszystko gniło, pojawiały się muchy, szczury – mówiła.
Jak opowiadała, pod płotem sąsiadów wyrzucano też czasem jeszcze żywe, obdarte ze skóry norki. – Przed zdjęciem skóry wkładano je do urządzenia z gazem, żeby je zabić. Ale nie zawsze umierały od razu. I obdzierano je ze skóry żywcem. Na fermie śmiali się, że to „krewetki” – małe, różowe, bo obdarte ze skóry, czasem jeszcze się ruszały – wspominała.
– Nie może być tak, że jeden człowiek zarabia pieniądze na takim procederze, a cierpią wszyscy mieszkańcy wsi i miliony zwierząt – podkreśliła.
Interwencje i zamykane fermy
Zdjęcia, które pokazywane są na wystawie w Sejmie, pochodzą z interwencji Otwartych Klatek w ostatnich latach. Podczas kolejnych akcji działacze organizacji odkrywali fatalne warunki na fermach i niehumanitarne traktowanie zwierząt.
Nieraz – jak w przypadku fermy w Goliszowie – prowadziło to do zamknięcia działalności i odebrania zwierząt właścicielowi. – Wtedy zebraliśmy ponad 20 zwierząt, odebraliśmy też wszystkie psy, które także trzymano w klatkach – mówi Wiltowska.
Choć lisy to dzikie zwierzęta, te urodzone i żyjące na fermach nie mogą zostać wypuszczone na wolność. – Bardzo trudno znaleźć dla nich miejsce. Współpracujemy z ośrodkami rehabilitacji dla dzikich zwierząt, gdzie te zwierzęta mogą spędzić resztę życia w bezpiecznych, godnych warunkach – wyjaśnia Wiltowska.