Szacuje się, że w zeszłym stuleciu do Pacyfiku, niedaleko Los Angeles i wyspy Catalina, trafiło nawet pół miliona pojemników z odpadami przemysłowymi. Sonarowe badanie w samej tylko okolicy San Pedro wykazało obecność 27 tys. beczek, rozsianych na ogromnym obszarze.
Choć początkowo uznawano je za źródło skażenia Dichlorodifenylotrichloroetanem (nazywanym w skrócie DDT), czyli trwałym środkiem owadobójczym, za którego odkrycie szwajcarski chemik Paul Müller otrzymał Nagrodę Nobla, kolejne analizy obaliły tę hipotezę. Owszem, ten toksyczny insektycyd wciąż występuje w osadach dennych w tym rejonie, ale nie pochodzi z analizowanych beczek.
DDT nie było jedyną substancją wyrzucaną w tym rejonie. Wciąż mamy bardzo fragmentaryczną wiedzę o skali i charakterze tych zrzutów
Zasadowe „halo” i brucyt jak beton
Badania jej zespołu, opublikowane w magazynie „PNAS Nexus”, wskazują, że beczki zawierają coś zupełnie innego. Naukowcy przebadali pH zebranych w pobliżu próbek i jak się okazało, jest ono ekstremalnie wysokie (a odpady zawierające DDT są kwaśne). Tak bardzo, że przetrwać mogą tam jedynie mikroorganizmy spotykane zwykle przy kominach hydrotermalnych i źródłach alkalicznych.
Wokół beczek powstaje też brucyt, który reagując z magnezem z wody morskiej, tworzy twardą betonopodobną strukturę i to właśnie jego rozpuszczanie wywołuje charakterystyczne białe kręgi na dnie. To dowód, że mimo upływu ponad 50 lat, skutki niekontrolowanego zatapiania odpadów są nadal widoczne i potencjalnie groźne dla życia morskiego. I chociaż pełna skala zjawiska jest jeszcze trudna do oszacowania, eksperci nie mają wątpliwości, że wpływa ono na mikrobiologię osadów.
Jednym z głównych strumieni odpadów powstających przy produkcji DDT były odpady kwaśne i nie umieszczano ich w beczkach. To zastanawiające, co mogło być gorsze od kwaśnych odpadów DDT, że zdecydowano się umieścić to w beczkach?