Warszawska Platforma pokazała własnym wyborcom kosmiczną bucerkę. Przy czym chodzi nie tylko o sam fakt utrącenia przez platformianych radnych ograniczeń w handlu alkoholem, bardziej chodzi o pornograficzną ostentację: blokowanie miejsc dla mieszkańców i ruchów miejskich na sali obrad, olanie konsultacji społecznych, opowiadanie głupot o Fenicjanach (że, panie dziejaszku, już oni używali alkoholu) i Ku Klux Klan (że, proszę ja ciebie, prohibicja w Ameryce nie wyszła), a na koniec perwersyjną ledwo skrywaną radość z upokorzenia własnego prezydenta miasta. Wszystko to razem ustanawia nowe normy politycznego chamstwa, zwłaszcza że odbyło się nie w zaciszu gabinetów, gdzie minister Kierwiński z radnym Szostakowskim mogli sobie przy winie spiskować przeciwko „tęczowemu Rafałkowi” i stawiać na „naszego twardego Radka”, co – poza kilkoma dziennikarzami-filatelistami – nikogo nie interesowało. Teraz platformiane walki frakcyjne odbyły się na oczach całej Polski, na oczach Tuska i partyjnych szeregów.
Dlaczego warszawska PO tak głupio się zachowuje? Bo może. Warszawiacy i tak na nich zagłosują. Nawet gdyby radny Szostakowski podczas opowiadania głupot na czwartkowej sesji dodatkowo zdjął spodnie, i tak zostanie ponownie wybrany. „Oni i tak na nas zagłosują, bo przecież boją się PiS-u” – tłumaczył mi kiedyś jeden z radnych. PO ma w Warszawie zawsze pod 50 procent, co przekłada się na 60 procent w Radzie Miasta. Ta pewność wyboru z partyjnej listy najwyraźniej demoralizuje radnych, bo nie od wyborców zależy mandat, tylko od pana bosmana Kierwińskiego, który mnie wstawi lub nie wstawi na listę, a ciemny lud i tak zagłosuje słusznie. Mieszkaniec Warszawy nie może swojego platformianego radnego ukarać niewybraniem, więc radni w innym miejscu lokują swoje ambicje, a główna jest taka, żeby nie podpaść „Kierwie”. Ponieważ jednocześnie rzeczony „Kierwa” nie ma zielonego pojęcia o współczesnej polityce rozwojowej miast i nic go to nie obchodzi, no to radni też mogą sobie bimbać, rządzić w dzielnicach źle lub niedbale, robić głupoty, a przede wszystkim mogą niczego nie rozumieć i niczego nie czytać – tacy właśnie ukazali nam się radni Platformy w czasie czwartkowej debaty na temat ograniczenia handlu alkoholem w nocy. Argumenty „będą meliny” oraz „nie ma badań, że to pomoże” są tak głupie i odklejone, że – przepraszam – wiejska baba wie więcej z prenumeraty „Świata Krzyżówek” o aktualnych trendach rozwojowych miast, niż nasi przedstawiciele patrycjatu w Radzie Miasta Stołecznego Warszawy. Naprawdę, aż tak niczego nie czytacie, że musicie używać strupieszałych argumentów – „Powstaną meliny!” – które od dawna krążą już tylko jako memy? Serio aż taką jesteście tabaką w rogu, że nie znacie badań albo danych z miast, które nocne ograniczenie sprzedaży wódki wprowadziły? Przecież – do jasnej ciasnej – za to wam płacimy, żebyście choć trochę orientowali się w podstawowych trendach, które widzą i rozumieją wasi liberalni wyborcy!
Szanowni Mieszkańcy Warszawy! Sami sobie zgotowaliście ten los, bo na końcu po takich wyczynach przychodzi do was Platforma, straszy PiS-em, a wy co wybory dajecie się na to nabierać i karnie głosujecie na Szostakowskich. To wy powinniście postraszyć Platformę PiS-em, zagłosować inaczej, czyli na cokolwiek, co Platformą nie jest, może wtedy wasi liberalni radni – znakomicie odróżniający gatunki win, ale nie odróżniający żadnej nowej idei, jeśli nie powstała w latach 90-tych – przestaną się kompromitować i leserować.
Właściwie dlaczego trzeba zamknąć sklepy z alkoholem w nocy? Oto główne powody.
Po pierwsze: syndrom niedopicia
Nocny zakaz handlu wódą sprawdza się niemal wszędzie, zmniejszając statystyki policyjne i tłok na SOR-ach. Jaki jest mechanizm? To dość proste, ciołek zrozumie i Szostakowski też tak naprawdę rozumie, tylko mu kazali nie rozumieć, żeby zrobić na złość „Rafałkowi”, bo teraz, panie kolego, stawiamy na „Radzia”, który zwalczy „Alfonsa”. A wracając na ziemię: w największym skrócie chodzi o dość dobrze zbadany mechanizm, który działa na całym świecie, bo psychologia człowieka wszędzie podobna. Powiedzmy, że panowie X, Y i Z chcą się napić wódki na domówce. Około ósmej decydują, ile flaszek kupić. Składają się. To wszystko robią jeszcze na trzeźwo, więc kupują – bo to jednak hardkorowcy – dwie flaszki na trzech i idą imprezować. O drugiej w nocy – narąbani i rozochoceni, ale jeszcze przytomni – chcą więcej. I tu następuje moment, kiedy buda „Alkohole24h” zbiera swoje fatalne żniwo. Jeśli taka buda stoi 100 metrów od każdego warszawskiego bloku i jest otwarta na okrągło, to panowie X, Y i Z skoczą po kolejną flaszkę i jeszcze trzy piwka, obalą te dodatkowe promile, po czym zaczną dymić i wyciągać noże. Jeszcze raz, szanowni radni PO, bo pewnie nie nadążacie, skoro tego nie było w „Wyborczej” w okolicach 1993 roku: na trzeźwo planujemy „rozsądniejsze” ilości alkoholu, którymi chcemy się raczyć, a łatwa dostępność w nocy powoduje, że się doprawiamy.
Inny przykład: czterech kolesi bawi się w klubie przy Mazowieckiej, tam alkohol drogi, flaszka Żubrówki kosztuje 245 złotych. Popiją w klubie, owszem, ale nie aż tak, żeby dymić, bo kolejny rozwodniony drink po 30 złotych to jednak drogo. Wychodzą więc po flaszkę 50 metrów dalej do budy 24h lub do sklepu, rozpijają na skwerku, do tego jeszcze po „małpce” wiśniówki, potem wracają do klubu i zaczynają dymić. Ochrona ich oczywiście wykopie, więc pójdą po kolejną flaszkę do budy/sklepu i – wkurzeni, rozżaleni, sponiewierani przez jakże niesprawiedliwe potraktowanie – zaczną urywać lusterka samochodom lub kogoś pobiją. Niech do waszych zakutych łbów – szanowni radni PO, na których płacę podatki, chociaż nie jesteście tego warci – dotrze, że podtrzymując patologię otwartych melin całonocnych, bo tak należy nazywać sklepy z wódą czynne na okrągło, odpowiadacie pośrednio za pobicia, śmierć, dewastacje. Odpowiadacie, ponieważ WIADOMO, co można zrobić, żeby tego było mniej, a wy tego nie robicie.
Po drugie: dostępność wódki wpływa na zachowania ryzykowne
W Polsce powinno się zlikwidować 80 procent sklepów z alkoholem. Jest ich za dużo. Tego poglądu – szanowni radni-bezradni – możecie nie podzielać, ale nie bardzo możecie się z tym nie zgadzać, bo to również WIADOMO: liczba sklepów alkoholowych ma wpływ na spożycie alkoholu, zwłaszcza na taki model spożycia, które powoduje zachowania ryzykowne.
W Polsce jeden punkt sprzedaży wódy przypada na 275 mieszkańców. To oznacza, że w zasadzie każdy blok mieszkalny ma swoją budę z alkoholem. Nie jest normalne, że wchodzimy po bułki i widzimy rząd flaszek. W samej Bydgoszczy funkcjonuje więcej punktów sprzedaży niż w całej Norwegii. Lobby alkoholowe w Polsce przekupuje kolejne rządy, które nic z tym nie robią. PiS-owcy zapowiadali przykręcenie wódczanego procederu, ograniczenie odgórnie liczby koncesji, ale odpuścili. Rząd PO – wiadomo, nawet nie próbują. Swoje wódczane kontakty i lobbing politycy będą przykrywać ględzeniem o wolności gospodarczej.
Po trzecie: pogadanki i broszurki antyalkoholowe to ściema
Radni PO w trakcie burzliwej pato-debaty powtarzali argumenty żywcem wyjęte z podręcznika lobby alkoholowego, gdyż taki podręcznik istnieje. Jedno z zaleceń mówi, że kiedy nadchodzą jakieś regulacje, należy się odwoływać do zasady: edukacja, a nie zakazy. Za te wszystkie broszurki o szkodliwości picia i słodkie pogadanki w szkołach oni oczywiście chętnie zapłacą, więc nie podnoście nam akcyzy, bo na profilaktykę, olaboga, nie będziemy mieli pieniędzy. Co dziś wiadomo? Że nic to nie daje. Pogadanki, broszurki, terefere – to nie działa i wszyscy oni świetnie to wiedzą (poza radnymi PO, którzy dopiero muszą zaznać oświecenia). To samo ze zmianą nawyków picia z „mocnych” na „lekkie” alkohole: nie jest prawdą, że przesiadka na piwo zmniejsza alkoholizm, przeciwnie, picie piwa przez nastolatka prowadzi do picia wódki. Wzrost spożycia piwa powoduje wzrost spożycia wódki. Koniec kropka. Biznes wódczany wylobbował sobie, że piwo może być reklamowane, wszystko odbywało się pod pozorem „cywilizowania nawyków, bo jak Polacy będą pili słabsze alkohole, to przestaną się upijać”, co od początku było ściemą. Właśnie dlatego nam wmówili, że jak piwo zastąpi wódkę, to będzie mniej alkoholizmu, więc piwo reklamujmy. Państwo nic z tym nie robi. Ględzenie o „edukacji”, „profilaktyce” to czysty lobbing, a osoby, które wam to pierdololo wtryniają są albo skorumpowane, albo przestały cokolwiek czytać w okolicach pluskwy milenijnej, co niestety wśród naszej liberalnej inteligencji wcale nie takie rzadkie.
Po czwarte: „małpki” to diabelski wynalazek
Sprzedaż wódy w „małpkach” po 100 ml wymyślił Palikot. Trafi za to do piekła, w którym zresztą chyba już za życia się znalazł. „Małpka” pozwala ukryć się z piciem, dziabnąć w autobusie. pociągu, sprzedażowy szczyt występuje z samego rana przed pracą i po pracy. „Małpka” wzmaga alkoholizm. Trawniki polskich osiedli są od rana pokryte kobiercem buteleczek, małpka mieści się w damskiej torebce, więc zaprawiają się w ten sposób kobiety.
Z zakazem „małpek” – który funkcjonuje w krajach, gdzie był z tym podobny problem – wozimy się od pięciu lat. Leszczyna oraz lewicowy wiceminister zdrowia Konieczny chcieli coś z tym zrobić, ale PSL położył się Rejtanem, a potem oboje zostali odwołani. Miliard „małpek” sprzedaje się co roku w Polsce.
Po piąte: upada wyższościowa narracja PO o „demokratach”
Warszawski spektakl w obronie wódy (i na pohybel „Rafałkowi”) pokazał realny stan PO. Stan miałki, fatalny, nieodporny na lobbing, bardzo słabe jest też to, że radni wybrani przez obywateli mają w nosie ich zdanie – sondaże pokazały, że Warszawiacy są za zakazem sprzedaży alkoholu w nocy, zresztą to samo pokazały konsultacje prowadzone przez platformiany Urząd Miasta. Cała debata z winy PO toczyła się na poziomie obsikanego warszawskiego chodnika. Tymczasem typowy przedstawiciel tej partii zachowuje się tak, jakby wzlatywał na moralne wyżyny, był Mojżeszem, który otwiera ludowi bożemu przejście przed pisowskie Morze Czerwone. Charakterystyczny dla polityków PO jest ciągły ton moralnej wyższości, kiwanie palcem z wyżyn, że oto nam więcej wolno, bo jesteśmy „demokratami”, ratujemy kraj i ciebie, głupi wyborco, nawet jeśli o tym nie wiesz. Donald Tusk cytujący na starcie swoich rządów manifest „szarego człowieka” i opowiadający o przełomie tak wielkim, jak ten w 1989 roku, to najlepszy przykład tej wyższościowej tromtadracji, która jest funta kłaków warta, co po dwóch latach widać w realu i w sondażach. I właśnie ten rozziew – między moralizowaniem, pouczaniem, powiastkami o „przywracaniu demokracji”, „przywracaniu elementarnej uczciwości”, a marną praktyką platformianych rządów, czy to w kraju, czy w Warszawie – właśnie to staje się dla wielu wyborców nie do zniesienia. Nazywanie obecnie rządzących „demokratami” powinno być zakwalifikowane jako fejk i za każdym razem opatrywane przez AI stosownym komentarzem, a może filmikiem z podsiadania krzeseł przez partyjnych funkcjonariuszy w warszawskiej sali obrad.
A na koniec – szanowni Polacy – zastanówmy się, czy państwo, które nie radzi sobie z baronami alkoholowymi, poradzi sobie z Putinem? Czy państwo, gdzie prostych antyalkoholowych regulacji politycy nie są w stanie wprowadzić, nawet usunąć wódy ze stacji benzynowych, będzie w stanie zapewnić sobie coś tak skomplikowanego jak sprawny system antydronowy? Otóż nie wiem, jak wy, ale ja mam wątpliwości.