Aż trudno uwierzyć, że na londyńskim Stamford Bridge mierzyły się zespoły, które po czterech ligowych kolejkach miały taki sam dorobek punktowy – siedem oczek. FC Barcelona do Anglii z pewnością nie przyjechała po to, żeby zebrać od przeciwników lekcję. A jak przyszło do weryfikacji na murawie, to zespół trenera Hansiego Flicka… tak właśnie wyglądał. Właściwie tylko przyglądając się temu, co robią The Blues.
Liga Mistrzów: Katastrofa FC Barcelony. Chelsea rozbiła mistrzów Hiszpanii
Najlepszym wyznacznikiem, dobrze obrazującym boiskowe wydarzenia, może być fakt, że gospodarze zwyciężyli 3:0, a arbiter główny nie uznał… trzech kolejnych goli w trakcie spotkania dla Chelsea. Można zatem tylko zastanowić się, co by było, gdyby tego dnia wicelider Premier League jeszcze mocniej docisnął mistrzów Hiszpanii.
Z pewnością wieczoru w Londynie po stronie katalońskiej nikt nie będzie dobrze wspominał. Wyjątkiem nie będzie tu Robert Lewandowski. Polak zaliczył bardzo subtelny, żeby nie napisać – po prostu słaby występ. Trudno jednak oczekiwać od najbardziej wysuniętego zawodnika, żeby błyszczał, skoro nie otrzymywał żadnych podań od kolegów. Powód? Piłka najczęściej nie gościła nawet w okolicach miejsc na boisku, w których przebywał Lewandowski.
„Lewy” na murawie spędził łącznie 62. minuty. Dla porównania Lamine Yamal dostał za to 80 od trenera Flicka, ale trudno ocenić, żeby wyglądał lepiej od RL9. Hiszpan tego dnia został właściwie schowany do kieszeni przez swojego rodaka. Świetne spotkanie zanotował bowiem Marc Cucurella, pokazując innym drużynom, jak należy we właściwy sposób wyłączać z gry tego świetnego dzieciaka z Barcy z numerem 10 na plecach.
Co do świetnych dzieciaków, nie sposób pominąć bardzo udanego występu Estevao. Brazylijczyk grający dla Chelsea okrasił mecz pięknym trafieniem na 2:0, oszukując dwóch piłkarzy Barcelony, a następnie pakując piłkę pod poprzeczkę bramki gości. Joan Garcia, hiszpański bramkarz, który wrócił do zdrowia i zastąpił Wojciecha Szczęsnego między słupkami, nie miał żadnych szans.
Golkiper zanotował zresztą swój pierwszy przegrany mecz w barwach Barcelony. Zespół trenera Flicka na pewno dostał mocnego „klapsa” od Chelsea. Intensywność klubu z Londynu była imponująca. To, co zazwyczaj charakteryzuje właśnie Barcelonę, The Blues pokazali tak właściwie ze zdwojoną siłą.
Nie ma co ukrywać, ogromna w tym zasługa włoskiego trenera Chelsea Enzo Mareski. Szkoleniowiec wyraźnie zresztą podkreślał jeszcze przed spotkaniem, że jego wzorem przy zbieraniu trenerskich szlifów była gra, którą prezentowała… Barcelona za czasów Pepa Guardioli. We wtorkowy wieczór to Chelsea wyglądała jak Barca.
A klub z Katalonii powinien jak najszybciej zapomnieć o tym, co zaprezentował. Nawet gra w osłabieniu od końcówki I połowy – po drugiej żółtej kartce dla Ronalda Araujo – nie tłumaczy aż takiej różnicy poziomów obu drużyn.
Można gdybać, co by było, gdyby na początku meczu sytuację przy 0:0 wykorzystał Ferran Torres.
Hiszpan jednak w sobie znany sposób zmarnował „setkę”, a później… później było już tylko gorzej dla gości. A na boisku tego dnia piękny, proaktywny futbol pokazał jeden zespół. Drugi głównie obserwował to, co mieli tego wieczora do zaoferowania The Blues.













