– Na przysłowiowym rodzinnym niedzielnym obiedzie rodziny w Szanghaju tematu ceł i konfliktu z USA właściwie nie ma – mówi Dawidowski, który zawodowo zajmuje się logistyką. Gdzieś w tle ma być zgodne przekonanie, że Donald Trump zwariował, a USA słabną i będą słabnąć. – Tym, co dominuje w rozmowach, są choćby nowe modele samochodów lub roboty do pomocy domowej. Nowinki technologiczne i konsumpcja – opowiada Polak.
Poza tym, w chińskiej rzeczywistości, którą on zna, o polityce właściwie się nie rozmawia. – Nie ma tego tematu. Dominuje takie podejście, że jak się nie ma na coś wpływu, to po co marnować czas i energię – opisuje Dawidowski. Chińczycy mają być przekonani, że lepiej skupić się na zarabianiu, rozwoju i korzystaniu z życia. – To widać po energii i dynamice, której w Europie się teraz raczej nie doświadczy. Dopiero co zjechałem kilkanaście dużych miast w całych Chinach. Wszędzie to samo. Budowa, blichtr, konsumpcja – opowiada Polak.
Na razie jest spokojnie
Z jego perspektywy Chiny na razie zbytnio nie odczuwają wojny handlowej z USA. Owszem, eksport za Pacyfik spada, ale jednocześnie są znaczące wzrosty na innych kierunkach. – Poza tym wiele firm amerykańskich zaimportowało duże zapasy jeszcze przed inauguracją Trumpa, spodziewając się zawirowań. Na razie korzystają z tego – mówi Dawidowski. Jego zdaniem prawdziwy moment prawdy nadejdzie po sezonie wakacyjnym, który zawsze mniej obfituje w zamówienia. – 3 i 4 kwartał, bliżej Święta Dziękczynienia i Bożego Narodzenia. Jeśli do tego czasu nie będzie jakiegoś porozumienia i redukcji ceł, to może się zrobić naprawdę ciekawie – uważa logistyk. Jak opisuje, Amerykanie sprowadzali na ten okres z Chin ogromne ilości różnych podstawowych produktów, zabawek, dekoracji i temu podobnych. Mogą się więc znaleźć w rzeczywistości pustych półek w sklepach.
Dawidowski potwierdza to, co mówił nam wcześniej Marcin Przychodniak, analityk ds. Chin z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Chińczycy są zdecydowanie przekonani, że w tej rozgrywce mają mocniejsze karty niż Amerykanie. Nie tylko ci u szczytów władzy, ale też obywatele. – Choć podskórnie chyba ciągle mają nadzieję, że to jest gra, a skryte negocjacje trwają. Jednak nawet jeśli nie, to są przekonani, że sobie poradzą – mówi Dawidowski. Dodaje, że w Chinach jest inna mentalność. Mniej indywidualistyczna i bardziej nastawiona na ogół. Między innymi z tego powodu, wśród przeciętnego obywatela jest znacznie większa wiara w to, co mówi władza, niż choćby w Polsce. – Więc kiedy partia mówi, że choć może być momentami trudno, to wspólnie damy radę, jesteśmy silni i patrzymy w przyszłość, to ludzie tę perspektywę przyjmują. Nie jest o to trudno, kiedy wszędzie ciągle widać rozwój, a pensje rosną – opisuje Dawidowski.
Jego zdaniem warto też pamiętać o różnicy mentalności i doświadczeń pomiędzy Amerykanami i Chińczykami. – Owszem, najmłodsze chińskie pokolenia też już zaznały dobrobytu i bardzo ciągną do czegoś, co uznają za amerykański sen, czyli korzystania z życia i nieprzemęczania się. Ogólnie Chińczycy ciągle bardzo są zapatrzeni w USA, ale to inny temat – mówi Polak. Jednak jak zaznacza, kluczowe jest to, że na stanowiskach decyzyjnych w polityce i biznesie ciągle mocno trzymają się starsze pokolenia. Te, które dobrze pamiętają, czym jest wręcz ubóstwo lat 70. i 80. ubiegłego wieku. – Praktycznie całe zarządy czy właściciele tych większych chińskich firm to 50+. Młodym dają stanowiska operacyjne, żeby tam się wykazywali energią i nowoczesnym podejściem do tematu, ale najważniejsze decyzje podejmują starsi. Oni mają dobrze opanowany temat funkcjonowania w trudnej rzeczywistości i są hardzi – opisuje Dawidowski.
Uodparnianie się na USA
Chińskie firmy mogą się tym bardziej czuć względnie pewnie, bo już od wielu lat nie postrzegają USA jako swojego kluczowego klienta. Wręcz przeciwnie, jak mówi Dawidowski, poszukiwanie innych rynków zbytu i inwestycje poza USA to priorytety praktycznie każdej. – Zaczęło się około 2017-18, za pierwszej kadencji Trumpa i tego, jak wtedy pierwszy raz zaostrzył relacje z Chinami oraz wprowadził swoje cła. Wtedy powszechnie tu zrozumiano, że trzeba się uodpornić na Amerykanów – mówi Polak. W tym samym okresie zmieniła się też polityka zagraniczna Pekinu. W 2018 roku Xi Jinping został sekretarzem generalnym na drugą 5-letnią kadencję i zaostrzył swoją postawę wewnętrznie (choćby forsując zniesienie limitu 2 kadencji dla sekretarza generalnego), jak i zewnętrznie. Jak opisuje Dawidowski, przemiana była widoczna po tym, że odrzucono dotychczasową narrację o skupieniu się na rozwoju i niewychylaniu się, na rzecz agresywniejszego wyrażania swoich interesów. Z czasem zyskało to popularne określenie „dyplomacji wilczego wojownika”.
Dzisiaj efekt jest taki, że chińskie firmy intensywnie szukają nowych rynków zbytu i miejsc do stawiania fabryk nie w USA, ale choćby w Azji Centralnej, gdzie Pekin systematycznie stara się zwiększać swoje wpływy politycznie. Jak mówi Dawidowski, razem z państwami Azji Południowo-Wschodniej to aktualnie zdecydowanie najgorętsze tematy dla chińskich przedsiębiorców. – Dużo rozmów jest też prowadzonych z Europejczykami. Jako bardzo obiecujący kierunek traktuje się też Bliski Wschód – opisuje. Zaznacza, że to oczywiście długotrwałe procesy, ale Chińczycy mają ewidentnie być skupieni na zdobyciu nowych rynków zbytu dla swoich towarów. Dodatkowo stawiając swoje fabryki w innych państwach i wchodząc w kooperację z lokalnymi firmami, mają zamiar „uszlachetniać” swoje wyroby. To znaczy zacierać wiedzę o ich pierwotnym pochodzeniu, przed finalnym wysłaniem ich do USA. – Okrężną drogą, dookoła ceł – mówi Dawidowski.
– Oczywiście na pewno nie będzie im łatwo. Zwłaszcza mniejszym i średnim firmom. Tu i bez wojny handlowej jest ogromna konkurencja i presja – opowiada Polak. Żeby ci giganci, których nazwy kojarzy nawet Europa, tacy jak na przykład Temu, mogli oferować tak niskie ceny, zmuszają poddostawców do ciągłego cięcia kosztów. Jak mówi Dawidowski, jest to nawet po 10 procent miesięcznie, co oznacza bardzo dużą presję. – To ci poddostawcy najbardziej odczują problemy wywołane cłami, a giganci sobie poradzą – uważa Dawidowski. Tak samo jego zdaniem największe miasta też pewnie poważniej tego nie odczują. – W Szanghaju na razie znacznie większym problemem jest brak chętnych do pracy niż amerykańskie cła – mówi Polak.
Z rozmowy przebija się ogólnie spory optymizm, który najwyraźniej panuje w chińskiej stolicy finansów i handlu, Szanghaju. Chińczycy są przekonani, że poradzą sobie z Trumpem i to on będzie miał większe problemy w wyniku swoich działań niż oni. Sami mają się skupiać na tym, aby uniknąć tak zwanej „pułapki średniego dochodu”, czyli nie utknąć w stagnacji jako państwo jedynie produkujące dla innych to, co inni wymyślą, dzięki dysponowaniu tanią siłą roboczą i surowcami. Dlatego tak skupiają się na rozwoju własnych marek i rozwiązań oraz pobudzaniu konsumpcji własnego narodu. Jak wynika z opowieści Dawidowskiego, najwyraźniej mają wiarę, że im to się uda, albo wręcz już udaje.