Donald Trump nie przestaje zaskakiwać. Po ogłoszeniu na początku kwietnia „dnia wyzwolenia” Ameryki raptem tydzień później to „wyzwolenie” zatrzymał. Przynajmniej na 90 dni, bo o tyle przełożył wprowadzenie wysokich ceł na blisko 60 państw z całego świata.
Wyjątkiem są Chiny. W ich przypadku cła nie tylko nie zostały zawieszone, ale co chwilę dokładane są nowe pakiety restrykcji. Biorąc pod uwagę, że Państwo Środka symetrycznie odpowiada Ameryce, wprowadzając własne cła, eskalacja wojny handlowej między dwiema potęgami gospodarczymi postępuje bardzo szybko.
Chociaż wieczorem 9 kwietnia w wielu stolicach na całym świecie odetchnięto z ulgą, gdy Trump ogłaszał czasowe wstrzymanie ofensywy celnej, zasadniczo nie zmienia to sytuacji. Clou problemu nie jest bowiem ani wysokość ceł, ani termin ich wprowadzenia, tylko spojrzenie administracji Trumpa na światowy ład gospodarczy. A to zwiastuje, że problemy bynajmniej się nie skończyły.
Donald Trump zapragnął rewolucji
– To jest logika rewolucji – jak burzy się reguły po to, żeby zbudować nowe, to człowiek nie zastanawia się nad tym, co jest w Excelu. Żyjemy w kulturze politycznej opartej o obliczanie dosłownie wszystkiego. Tymczasem Trump wyrzucił Excela do śmieci, on i jego ludzie zupełnie nie myślą w tych kategoriach – mówi Interii Ignacy Morawski, kiedy pytamy go o motywy działań Donalda Trumpa.
– To nie jest ani polityka oparta na danych, obliczeniach i szacunkach, ani kaprys. To jest rewolucja. To jest polityka prowadzona i nastawiona na destrukcję obowiązujących dzisiaj reguł gry i stworzenie nowych, które zostaną za jakiś czas opracowane – doprecyzowuje ekonomista.
Xi Jinping i władze chińskie nie mają już innego wyboru, niż wyjść i powiedzieć Chińczykom, że to nie jest decyzja, którą Pekin zignoruje. Dlatego Chiny podejmują działania, podnoszą cła i wprowadzają inne decyzje gospodarcze wymierzone w Stany Zjednoczone
Wstrzymanie realizacji ofensywy celnej na 90 dni tego celu nie zmienia, a jedynie odracza w czasie. Pokazuje, że są obiektywne czynniki, które powstrzymują Donalda Trumpa przed realizacją jego planu. Czynniki, których albo nie wziął początkowo pod uwagę, albo których znaczenia nie docenił. Kluczowym są nastroje społeczne i gotowość Amerykanów do poniesienia krótko- bądź średniookresowej wysokiej ceny realizacji rewolucyjnego planu, żeby w optymistycznym scenariuszu w perspektywie długoterminowej czerpać korzyści z nowo wykreowanego porządku globalnego.
Pozostałe dwa czynniki wpływające na szanse realizacji planu Trumpa to wytrzymałość amerykańskiej gospodarki w konfrontacji z de facto całym światem, a także środki, po które sięgną inni globalni gracze, zwłaszcza Unia Europejska i Chiny. Tych ostatnich przewidzieć nie sposób, a zarówno UE, jak i Państwo Środka mają możliwości zadania Ameryce bolesnych ciosów.
Unia może uderzyć w rynek cyfrowy, czyli biznesowo-polityczne zaplecze Trumpa. Z kolei Pekin może wpłynąć zarówno na dostęp Stanów Zjednoczonych do kluczowych dla nowych technologii surowców krytycznych, jak również na dostępność amerykańskiego społeczeństwa do szeregu produktów codziennego użytku (wywołując tym samym presję społeczeństwa na administrację Trumpa). – Jeśli jedna strona wprowadza wszystkich w świat, w którym Excel jest zamknięty, to nie można oczekiwać od drugiej strony, że będzie nadal w tym Excelu siedzieć. Przechodzimy z Excela do Mortal Kombat – obrazowo wyjaśnia sytuację Morawski.
Trump na wojnie z globalizacją
Ekonomista rysuje też analogię historyczną, przypominając, że przed podobnym dylematem co Trump stał przed ponad czterema dekadami Ronald Reagan. On też zdecydował się na terapię szokową, żeby zmienić zasady ekonomicznej gry.
– Różnica polega na tym, że wówczas Ameryka prowadziła politykę skrajnie antyinflacyjną. Reagan zaakceptował podwyżki stóp procentowych, wspierał amerykański bank centralny, wkalkulował w swoją politykę potężną recesję i bessę na giełdzie. Tyle że jego polityka doprowadziła też do spektakularnej redukcji inflacji. Dlatego ostatecznie Reagan na tym wygrał – wyjaśnia główny ekonomista i zastępca redaktora naczelnego „Pulsu Biznesu”.
Ekonomista mówi też wprost, że celem Donalda Trumpa jest mocne ograniczenie efektów trwającej od 40-50 lat globalizacji. – On chce świata, w którym Amerykanie będą produkować dużo więcej samochodów, maszyn i wszelkich urządzeń, na produkcji których im zależy – rozwija myśl Morawski. W jego ocenie ofensywa celna była próbą „wywrócenia stolika – rewolucją, całkowitą zmianą zasad gry”. – Ameryka kopnęła stolik, zburzyła dotychczasowy porządek i chciała napisać go na nowo – mówi.
Tym razem Trump się cofnął, bo zaskoczył go wielopoziomowy opór – od niepokojów społecznych, przez tąpnięcie na amerykańskiej giełdzie, po sprzeciw zagranicznych partnerów Stanów Zjednoczonych – ale wcale nie jest powiedziane, że za 90 dni (albo wcześniej) nie ponowi swojej próby. A wtedy może być już znacznie lepiej przygotowany.
Europejczycy dobrze wiedzą, że bez Stanów Zjednoczonych nie są w stanie w perspektywie pięciu lat zbudować stabilnej architektury bezpieczeństwa. Z kolei Amerykanie w głębi duszy też wiedzą, że nie są w stanie pójść na wojnę z Chinami bez wsparcia Europy
– Stany Zjednoczone mają dwie cechy, które odróżniają je od innych krajów – podkreśla Morawski. – Po pierwsze, są największym konsumentem i generują największy popyt. Po drugie, są twórcą i protektorem obowiązujących dotychczas reguł gry. Amerykanie mogą zarówno zmienić skalę popytu na towary na świecie, jak i same reguły gry – wylicza rozmówca Interii. Z tych dwóch powodów – jak podkreśla – „wpływ Stanów Zjednoczonych na światowy system jest dość duży”.
„Zdeterminowani i najwaleczniejsi” wrogowie globalizacji
W działaniu Donalda Trumpa arcyważne jest też pytanie o motywację. Zburzenie globalnego porządku gospodarczego, który nie dość, że funkcjonował od kilkudziesięciu lat, to jeszcze był w dużej mierze dziełem Stanów Zjednoczonych, jest zagraniem va banque. Czy zatem Ameryka na stworzonym przez siebie porządku traciła, więc musiała go zniszczyć, zanim on zniszczyłby ją?

– Nie, to nie było konieczne. Ta architektura była korzystna dla Amerykanów – ucina spekulacje Ignacy Morawski. – Są zarządcami systemu, emitentem najważniejszej waluty świata, decydują, kto może, a kto nie może handlować. Ameryka w każdym momencie może odciąć dowolny kraj od dolara, a co za tym idzie od możliwości normalnego handlu. Można powiedzieć, że panują nad tym systemem – dodaje.
Argument za zniszczeniem obecnego systemu i stworzeniem nowego nie był więc ekonomiczny, a polityczno-społeczny. – Amerykanie zyskali na dotychczasowym systemie bardzo dużo. Rzecz w tym, że nie wszyscy – analizuje Morawski i wskazuje na grupę wyborców Trumpa, która jest wrogo nastawiona do globalizacji i niezadowolona ze swojej sytuacji materialnej, a która w ostatnich wyborach przechyliła szalę zwycięstwa na stronę kandydata republikanów.
– Ci, którzy nie zyskali, tylko stracili, byli coraz bardziej sfrustrowani, aż w końcu stwierdzili: dalsza gra na tych zasadach nas nie interesuje. Co ciekawe, to często byli ludzie z klasy średniej, a więc ludzie wpływowi, istotni dla demokracji – kontynuuje wicenaczelny „Pulsu Biznesu”. – Część Amerykanów, która wspiera Trumpa, jest przekonana, że Stany Zjednoczone powinny przywrócić znaczną część produkcji przemysłowej do kraju. Są przekonani, że model globalizacji, w którym wyprowadza się fizyczną produkcję do innych krajów, jest niedobry, nieoptymalny – wskazuje rozmówca Interii.
Jak podkreśla, zmiana dokonała się, ponieważ „polityka nie polega na tym, że decyduje większość. Polityka polega na tym, że decydują ci najbardziej zdeterminowani, najwaleczniejsi”. W ocenie Morawskiego to właśnie ta grupa społeczna sprawiła, że cała debata polityczna w Ameryce, jeśli chodzi o kwestie gospodarcze, przesunęła się mocno w stronę protekcjonizmu.
Chiny – wróg. UE – sojusznik?
Chociaż ostatecznie Donald Trump zawiesił wprowadzenie ceł wzajemnych, to ta decyzja nie obejmuje jednego państwa – Chin. Państwo Środka jest obecnie obłożone pakietem kilku różnych taryf, które sumują się do wysokości ceł na poziomie 145 proc. Chiny, jako jedyne państwo, w ciągu tygodnia mocno uderzyło też jednak w Stany Zjednoczone. Po wymianie ciosów Chiny nałożyły na Amerykę cła wzajemne, które aktualnie wynoszą 84 proc. Zakazały też m.in. importu amerykańskich filmów na rynek chiński.
Jeśli jedna strona wprowadza wszystkich w świat, w którym Excel jest zamknięty, to nie można oczekiwać od drugiej strony, że będzie nadal w tym Excelu siedzieć. Przechodzimy z Excela do Mortal Kombat
– Musimy pamiętać o kilkuletniej retoryce chińskiej na temat Amerykanów i Stanów Zjednoczonych, przedstawiającej ich jako kraj protekcjonizmu gospodarczego i politycznej destabilizacji – przypomina w rozmowie z Interią dr Marcin Przychodniak. Według analityka ds. Chin z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (PISM) ostre uderzenie ze strony Trumpa uruchomiło efekt domina w relacjach z Chinami.
– Xi Jinping i władze chińskie nie mają już innego wyboru, niż wyjść i powiedzieć Chińczykom, że to nie jest decyzja, którą Pekin zignoruje. Dlatego Chiny podejmują działania, podnoszą cła i wprowadzają inne decyzje gospodarcze wymierzone w Stany Zjednoczone – tłumaczy nasz rozmówca.

Misja z gatunku niemożliwych
Drugą zmienną w tym równaniu pozostaje Unia Europejska. Wobec niej Trump zawiesił wprowadzona na początku kwietnia cła, chociaż – podobnie jak w przypadku Chin – obwiniał UE o to, że okrada Amerykę. – Bądźmy szczerzy, Unia Europejska została utworzona po to, aby oszukać Stany Zjednoczone. Taki jest jej cel i wykonali dobrą robotę. Ale teraz ja jestem prezydentem – mówił jeszcze niedawno Trump.
Co się zmieniło? Do głosu doszła polityczna i ekonomiczna kalkulacja, a nie emocje i ego. Już pokonanie samych Chin – czy to ekonomicznie, czy tym bardziej militarnie – stanowi dla Stanów Zjednoczonych duże wyzwanie.Pokonanie Chin przy jednoczesnej wojnie handlowej z UE, która jest trzecią gospodarką globu i ważnym rynkiem zbytu dla amerykańskich firm, to misja z gatunku niemożliwych. Albo Trump zrozumiał to sam, albo wytłumaczyli mu to jego doradcy.
– Sądzę, że ostatecznie logika sojuszu transatlantyckiego przeważy – przewiduje Ignacy Morawski. – Europejczycy dobrze wiedzą, że bez Stanów Zjednoczonych nie są w stanie w perspektywie pięciu lat zbudować stabilnej architektury bezpieczeństwa. Z kolei Amerykanie w głębi duszy też wiedzą, że nie są w stanie pójść na wojnę z Chinami bez wsparcia Europy – konkluduje główny ekonomista i zastępca redaktora naczelnego „Pulsu Biznesu”.