Najnowsze spekulacje dotyczą ewentualnego dostarczenia Ukrainie rakiet manewrujących Tomahawk, które są jednym z symboli wojen USA w ostatnich dekadach. Ewentualnie może chodzić o lotnicze rakiety manewrujące JASSM. Obie bronie są na tyle zaawansowane i groźne, że należą do kategorii, która na mocy nieformalnego porozumienia międzynarodowego podlega ścisłej kontroli eksportu. Do tego stopnia, że kupić Tomahawki od Amerykanów mogą tylko najbliżsi sojusznicy. Choć Rosjanie temat bagatelizują, to na pewno by ich zabolał. Choć nic jeszcze pewnego.
Prostsze ERAM mają być tuż tuż
W poniedziałek wcześniejsze nieoficjalne sygnały z mediów i od byłych amerykańskich urzędników potwierdził oficjalnie wiceprezydent USA JD Vance. – To kwestia, w której ostateczną decyzję podejmie prezydent. Zrobi to, co będzie w najlepszym interesie USA. Wiem, że dyskusje na ten temat trwają nawet w tej chwili – mówił w telewizji „Fox News”. O możliwość zakupu rakiet Tomahawk miał poprosić Donalda Trumpa osobiście Wołodymyr Zełenski podczas ich ubiegłotygodniowego spotkania na marginesie szczytu ONZ w Waszyngtonie. Dodatkowo także w poniedziałek w „Fox News” do tematu odniósł się Keith Kellogg, specjalny wysłannik Białego Domu ds. Ukrainy. Potwierdził, że Waszyngton wyraził już zgody na ataki amerykańską bronią na terytorium Rosji i że najpewniej będzie to robił dalej. – Niech używają tych możliwości do ataków głęboko. Nie ma czegoś takiego jak sanktuaria – stwierdził, odnosząc się pośrednio do polityki Waszyngtonu za poprzedniego prezydenta Joe Bidena, który długo odmawiał Ukraińcom zgody na użycie amerykańskiej broni do ataków na terytorium Rosji. Zasady zostały poluzowane dopiero pod koniec jego prezydentury, ale wiele to nie zmieniło, bo Ukraińcy mieli wtedy tylko symboliczne ilości amerykańskich rakiet balistycznych ATACMS, mogących sięgnąć czegoś dalej niż tereny przygraniczne.
Sytuacja ma niebawem się zmienić, nawet bez wywołujących teraz emocje Tomahawków. Amerykanie produkują już dla Ukraińców nowe lotnicze rakiety manewrujące ERAM. Pierwsze egzemplarze testowe mogą zostać dostarczone już w październiku. Mają to być relatywnie proste rakiety powstałe w ramach przyśpieszonego programu rozpoczętego w 2024 roku. Opracowały i produkują je dwie amerykańskie firmy, nienależące do grona tradycyjnych potentatów zbrojeniowych – CoAspire i Zone 5 Technologies. Pociski zostały już wstępnie przetestowane w USA.
Znane są jedynie ogólne dane techniczne ERAM. Pociski są odpalane z samolotów. Jeden F-16 ma móc przenieść ich nawet 12. Dodatkowo używać ich mają też MiG-29. Ogólnie są to uproszczone i tanie odpowiedniki klasycznych rakiet manewrujących odpalanych z samolotów. Takich jak wspomniane wcześniej JASSM. Napęd ERAM stanowi silnik odrzutowy, nadający jej prędkość poddźwiękową, najpewniej rzędu 600-800 km/h. Podawany najczęściej zasięg ma wynosić około 450 kilometrów. Masa głowicy około 225 kilogramów (500 funtów). Naprowadzanie głównie przy pomocy nawigacji satelitarnej. Porównując z pierwszą wersją JASSM z lat 90., ERAM ma prawie o połowę mniejszą głowicę przy nieco dłuższym zasięgu. Można przypuszczać, że ma też mniej zaawansowane systemy naprowadzania i w mniejszym stopniu zastosowane technologie stealth. W porównaniu do nowszej wersji JASSM-ER widoczny jest dwa razy krótszy zasięg przy ciągle dwa razy mniejszej głowicy.
Zgodnie z ogólną koncepcją ERAM będzie więc najpewniej mniej skuteczny, ale ma to nadrabiać niższą ceną i lepszym przystosowaniem do masowej produkcji. W ciągu pierwszego roku, do jesieni 2026 roku, Ukraińcy mają ich dostać około 800. Zatwierdzony przez Waszyngton cały kontrakt z końca sierpnia tego roku opiewa na 3550 sztuk za 825 milionów dolarów, które mają wyłożyć europejskie państwa NATO. Oznacza to cenę rzędu 232 tysięcy dolarów za jedną rakietę, wraz ze wszystkimi kosztami dodatkowymi. Za samą rakietę JASSM w podstawowej wersji wojsko USA płaciło około dekady temu prawie 700 tysięcy dolarów. Widać więc wyraźną różnicę w cenie.
Znacznie bardziej wartościowe wzmocnienie
Na większą ilość ERAM Ukraińcy będą musieli jednak jeszcze poczekać wiele miesięcy. Ewentualna zgoda na dostarczenie im Tomahawków i/lub JASSM mogłaby oznaczać znacznie szybsze dostawy z zapasów wojska USA, uzupełnianych potem przez przemysł. Oba typy uzbrojenia należą do tych najściślej kontrolowanych i w normalnych warunkach podlegających znacznym ograniczeniom co do eksportu ze względu na swój potencjał. Szczególnie znaczące byłoby dostarczenie tych pierwszych, których zasięg w zależności od wersji waha się od 1,3 tysiąca kilometrów do nawet 2,7 tysiąca (dla oficjalnie wycofanej ze służby lądowej wersji Gryfon). Są przy tym bardzo celne i dysponują głowicą ważącą 450 kg (1000 funtów). Mają być też trudne do wykrycia i zestrzelenia, choć nigdy jeszcze nie użyto ich do atakowania kraju z tak zaawansowanymi systemami przeciwlotniczymi jak Rosja. Pewnym problemem z perspektywy Ukraińców byłoby to, jak je odpalić. Standardowo Amerykanie strzelają Tomahawkami z okrętów. Od 2023 roku mają też w służbie lądową wyrzutnię o nazwie Typhoon, ale w niewielkich ilościach. Wojsko USA musiałoby oddać Ukraińcom jeden ze swoich najnowszych i najdroższych systemów uzbrojenia, czego do tej pory nie robiło chętnie.
Prostsza sprawa byłaby z JASSM, które są rakietami odpalanymi z samolotów. W tym F-16, których Ukraińcy mają już dużo. W podstawowej wersji jest to jednak rakieta o ograniczonym zasięgu rzędu 370 kilometrów. Dopiero nowsza JASSM-ER ma móc polecieć na ponad 900 kilometrów. Obie mają taką samą masę głowicy jak Tomahawk, do tego być jeszcze trudniejsze do wykrycia przez radary. Aktualnie to najpopularniejsza lotnicza rakieta manewrująca w NATO. Obie wersje kupiła też Polska. Dostawy tego sprzętu Ukrainie byłyby znacznie prostsze i szybciej przekładające się na efekt, choć Tomahawki oferują większy zasięg.
Dysponując tego rodzaju bronią, Ukraińcy wojny od razu by nie wygrali, ale na pewno mogli znacząco podnieść jej koszt dla Rosjan. Zachodnie rakiety manewrujące w postaci SCALP/Storm Shadow pokazały już, co potrafią w starciu z rosyjskim wojskiem. Tym bardziej, gdyby amerykańskie pociski Ukraińcy mogli używać do ataków na terytorium Rosji. Co prawda już teraz dysponują dronami zdolnymi pokonać dobrze ponad tysiąc kilometrów, ale te mają bardzo małe i proste głowice. Do tego są względnie proste do zestrzelenia. Nawet więc kiedy dotrą do celu, to nie wyrządzają poważnych szkód. Chyba że ten jest łatwopalny. Pełnoprawne rakiety manewrujące w rodzaju JASSM czy Tomahawk to zupełnie co innego. Wiele fabryk i innych zakładów przemysłowych w europejskiej części Rosji na pewno by to szybko odczuło. Tak samo jak lotniska, bazy floty czy zakłady remontowe sprzętu pancernego.
ERAM z racji na swój bardziej ograniczony zasięg najpewniej będą używane na inne cele. W mniejszym stopniu przemysłowe i infrastrukturalne, w większym stricte militarne. Od baz lotnictwa, przez bazy floty, po różnego rodzaju składy i magazyny, które aktualnie są względnie bezpieczne na terytorium Rosji w odległości przekraczającej 100 kilometrów od pozycji Ukraińców. Ci nie mają bowiem już dostępnych zachodnich rakiet manewrujących i balistycznych w ilościach, które pozwalałyby atakować cokolwiek innego niż absolutnie najcenniejsze cele. Produkcja ich własnych, choć zapowiadana regularnie (lądowa wersja pocisku przeciwokrętowego Neptun, rakieta balistyczna Sapsan/Grom-2 czy prosta manewrująca Fleming) w praktyce nie przełożyła się dotychczas na większą kampanię uderzeń na cele w Rosji. Po prostu deklaracje co do skali produkcji często nie mają przełożenia na realne bojowe wykorzystanie. W atakach na terytorium rosyjskie dominują proste drony, o już wspomnianej ograniczonej skuteczności. Uzupełnienie ich zauważalną ilością zaawansowanych zachodnich rakiet, na pewno Rosjan by zabolało. Byłby to też znaczący krok polityczny ze strony USA.