„Przełom deregulacyjny staje się faktem. Mniej barier i przepisów, więcej swobody i powszechna cyfryzacja, domniemanie niewinności podatnika, urzędy służące obywatelom, nie odwrotnie, ponad 100 deregulacyjnych ustaw w trzy miesiące – czyli wielka zmiana ustrojowa. Jesteśmy gotowi!” – napisał w mediach społecznościowych premier Donald Tusk.
To efekt wielotygodniowych prac rządu i zespołu pod przewodnictwem przedsiębiorcy Rafała Brzoski. Na specjalnej konferencji prasowej Tusk, Brzoska i ich współpracownicy z ramienia strony rządowej i społecznej przedstawili raport dotyczący stanu prac.
Deregulacja w Polsce. „Wygląda na to, że działa”
– Z punktu widzenia naszych środowisk to bardzo dobra i oczekiwana inicjatywa. Jak na razie wygląda na to, że wreszcie jest to tak zorganizowane, że stwarza nadzieję na sukces. Poprzednie inicjatywy deregulacyjne – a byłem ich świadkiem od 30 lat – raczej kończyły się niewielkim sukcesem ze względu na to, że nie były one w sposób profesjonalny prowadzone. Nie były uporządkowane i nie było współdziałania między inicjującymi politykami a całą administracją, która musi w tym uczestniczyć – mówi Interii Witold Michałek, ekspert Business Center Club ds. gospodarki, legislacji i lobbingu.
– Teraz wygląda na to, że obie strony są do tego porządnie przygotowane. Ze strony obywatelskiej, zespół Rafała Brzoski działa profesjonalnie na zasadzie „project management”, który podzielił tę robotę pomiędzy właściwe osoby, następuje wielostopniowa selekcja projektów. Z drugiej strony rząd też się przygotował – pod nadzorem premiera, ale pod kierownictwem ministra Macieja Berka. To też reprezentacja na wysokim szczeblu w postaci ministrów i wiceministrów, którzy przygotowali stronę aparatu rządowego do odbioru propozycji przekazywanych przez zespół Brzoski. Wygląda na to, że działa – dodaje Michałek.
Jak jednak tłumaczy, są też ciemniejsze strony całego przedsięwzięcia. Ekspert BCC wskazuje na dublowanie się zadań.
Powstaje ryzyko, że jeśli będzie to procedowane wyłącznie w ministerstwach, a zespół Brzoski nie będzie aktywny, nie będzie wywierał presji, to całość może wtedy spowolnić lub się skrzywiać.
– Jednocześnie jest trochę chaosu, bo widać równoległą inicjatywę resortu rozwoju z tzw. drugą transzą deregulacyjną. Pierwsza, przypominam, została uchwalona rok temu, a potem była cisza. Jakiś miesiąc temu przeszło to przez rząd i w tej chwili podlega procedurom legislacyjnym – przypomina Michałek.
Deregulacja po wyborach prezydenckich. „Możemy poczekać”
Premier Tusk przekonywał na konferencji prasowej, że mimo prezentacji raportu już teraz, Sejm zajmie się konkretnymi projektami po wyborach prezydenckich. Szef rządu tłumaczył, że nie chce, by tak ważne tematy podlegały kampanijnej gorączce, co – w jego opinii – mogłoby zaszkodzić powodzeniu całego projektu. Czy ta decyzja jednak nie odwleka rezultatów w czasie?
– Nie ma pośpiechu. Czekaliśmy tyle lat na niektóre zmiany, więc możemy poczekać kilka tygodni więcej. Jeżeli oceniają, że politycznie będzie to bezpieczniejsze po wyborach, to niech tak będzie. Wydaje się, że to racjonalna decyzja. Szczególnie, że nawet wyliczając cały ten proces bez uwzględnienia politycznego aspektu, to i tak zmiany mogłyby być możliwe najwcześniej we wrześniu lub październiku. Sądzę więc, że ta decyzja nie wpłynie znacząco na harmonogram wdrażania zmian – zauważa Michałek.
Premier Tusk zapowiedział też, że mimo prezentacji raportu nie kończą się prace dotyczące deregulacji. Zapewnił, że jego rząd będzie zajmował się tą sprawą do końca kadencji. Większe obowiązki mają na siebie wziąć poszczególne resorty, a całością wciąż będzie zawiadywał minister Berek.
– Powstaje ryzyko, że jeśli będzie to procedowane wyłącznie w ministerstwach, a zespół Brzoski nie będzie aktywny, nie będzie wywierał presji, to całość może wtedy spowolnić lub się skrzywiać. Takie ryzyko mogłoby powstać, jeśli zabraknie dwustronnej współpracy – przestrzega Michałek.