-
Sukces lęgowy muchołówki białoszyjej na Gotlandii zależy bardziej od krótkotrwałej pogody niż od uśrednionych warunków sezonowych.
-
Kluczowa dla przeżycia piskląt jest pogoda w kilku dniach podczas ich przebywania w gnieździe, szczególnie długotrwałe chłody i opady.
-
Wyniki 40-letniego badania wskazują, że ochrona ptaków wymaga uwzględnienia zmienności pogodowej w krótkich okresach, nie tylko średnich danych sezonowych.
-
Więcej podobnych informacji znajdziesz na stronie głównej serwisu
Praca opublikowana w Frontiers in Zoology wykorzystuje bezcenny, 40-letni zbiór danych z tej samej, odizolowanej populacji. To rzadkość w badaniach ekologicznych: te same miejsca, te same typy gniazd, ten sam gatunek, a jednocześnie szeroka rozpiętość warunków pogodowych, jakie przetoczyły się nad Bałtykiem od lat 80. To właśnie dzięki tak długiemu monitoringowi autorzy mogli oddzielić wpływ „klimatu roku” (czyli różnic między sezonami) od wpływu „pogody dnia” (krótkich wahań w obrębie jednego sezonu). I wniosek jest bardzo prosty, choć niewygodny: o sukcesie lęgowym decyduje przede wszystkim ta druga kategoria.
Muchołówka białoszyja to niewielki, migrujący wróbelkowaty. Wraca na Gotlandię wiosną, samica składa zwykle sześć jaj i sama je wysiaduje. Po mniej więcej dwóch tygodniach wykluwają się pisklęta, które przez 14-16 dni siedzą w budce i są intensywnie karmione przez oboje rodziców. To właśnie wtedy rozgrywa się najważniejsza partia – i to wtedy pogoda potrafi być najokrutniejszym przeciwnikiem.
Najgroźniejszy jest zły tydzień – nie „zły rok”
Autorzy zbadali trzy wskaźniki sukcesu lęgowego: ile jaj zmienia się w pisklęta, ile młodych wylatuje z gniazda oraz ile z nich wraca w kolejnych latach jako dojrzali, nowi członkowie tej samej populacji (tak zwana rekrutacja). Wpływ temperatury i opadów oceniano osobno w dwóch etapach: podczas wysiadywania i podczas „dzieciństwa” w budce.
Już pierwszy wynik burzy wiele przyzwyczajeń. Warunki w czasie wysiadywania jaj miały marginalne znaczenie. Statystycznie liczyły się raczej cechy samic: wiek, kondycja i liczba złożonych jaj. W praktyce oznacza to, że w pierwszej połowie lęgowego maratonu natura daje rodzicom nieco oddechu – „inkubator” w postaci ciała samicy działa całkiem dobrze nawet przy pogodowych kaprysach.
Obraz zmienia się gwałtownie po wykluciu. Tu zadziałała prosta zależność: cieplejsze tygodnie w okresie przebywania młodych w gnieździe oznaczały mniejsze ryzyko całkowitej porażki lęgu, a chłodne – większe. Jeszcze wyraźniejszy sygnał przyszedł z opadów: im dłużej i mocniej padało podczas karmienia piskląt, tym częściej cały lęg kończył się śmiercią wszystkich młodych.
Kluczowe, że badacze odróżnili „jaki to był rok” od „jaki to był tydzień”. Porównali zatem, jak wypadają różnice między całymi sezonami (np. rok cieplejszy kontra chłodniejszy) z różnicami wewnątrz jednego sezonu (np. tydzień suchy kontra tydzień deszczowy w tym samym roku). Wyszło, że decydują te drugie. Mówiąc prościej: nawet w „dobrym” roku nagły tydzień ulew może przynieść katastrofę, a w „złym” roku krótkie okno dobrej pogody potrafi uratować lęg.
To ważne od strony ochrony przyrody i prognozowania. Zbyt często operujemy uśrednionymi wskaźnikami: średnia temperatura sezonu, suma opadów wiosną. Tymczasem ptakom, zwłaszcza owadożernym, szkodzi nie „średnio o 1°C cieplej przez kwartał”, tylko „cztery mokre, zimne dni pod rząd, kiedy larwy się chowają, a rodzice nie mają co przynieść do dzioba”.
Mechanizm jest prozaiczny: jedzenie i ciepło
Dlaczego tak się dzieje, nie wymaga skomplikowanych hipotez. Muchołówki karmią młode głównie gąsienicami i latającymi owadami. W czasie długotrwałych opadów aktywność i dostępność tego „menu” spada dramatycznie. Dorosłe ptaki muszą wtedy latać dalej i dłużej, a i tak wracają z mniejszą zdobyczą. Pisklęta marzną, szybciej tracą energię, rosną wolniej i są bardziej podatne na choroby. Zwiększa się też wilgotność w gnieździe, co sprzyja rozwojowi patogenów. Jeśli taki epizod trwa zbyt długo, rodzice stają przed okrutnym rachunkiem zysków i strat: niekiedy rezygnują z części młodych (tak zwana redukcja lęgu), a czasem padają wszystkie.
Z temperaturą działa to w drugą stronę – do pewnego punktu. Cieplejsze noce i dni zmniejszają koszty ogrzewania ciała piskląt, które w pierwszych dniach życia kiepsko regulują ciepłotę. Rodzice mogą wtedy więcej czasu przeznaczyć na zdobywanie pokarmu, bo krócej muszą „siedzieć i grzać”. W efekcie rośnie szansa, że młode dociągną do dnia wylotu. Co więcej, badacze zauważyli, że przy wyższych temperaturach w okresie gniazdowania rośnie liczba rekrutów, czyli młodych, które w następnych sezonach wracają jako dojrzali członkowie populacji. A to już wskaźnik, który mówi o kondycji całej populacji, nie tylko o jednorazowym „urobku” sezonu.
-
Orki zaatakowały jachty u europejskich brzegów. Jeden z nich poszedł na dno
-
Chińska roślina podbija Polskę. Całe połacie w niebieskich barwach
Nie należy jednak mylić „cieplej” z „upałem”. Ekstremy – zarówno zimne, jak i gorące – potrafią szkodzić. W omawianej populacji na Gotlandii wiosny i lata stały się z biegiem lat cieplejsze, ale nie ma tu mowy o stałych falach gorąca rodem z południa Europy. Zespół badał realny zakres wahań, których mucholówki doświadczają na przełomie maja i czerwca na Bałtyku. W tych warunkach umiarkowanie cieplejsze tygodnie dawały zysk netto, a deszcz – ewidentną stratę.
Warto dodać, że pogodowe „okna” zazwyczaj nakładają się na ogólną sezonowość zasobów. Wiosną, w krótkim czasie, wybucha dostępność gąsienic – to dlatego tak wiele gatunków ptaków wróbelkowatych synchronizuje lęgi z zieleniącymi się drzewami. Jeśli jednak w kluczowym tygodniu spadną długie deszcze, „szczyt gąsienicowy” bywa odcięty jak nożem. Rodzice, nawet przy najlepszych chęciach i kondycji, niewiele zdziałają.
Długi zapis, krótkie wnioski
Moc badania polega na skali czasu i stałości metod. To te same budki, te same zasady monitoringu, a więc i porównywalne serie wskaźników. Dzięki temu można z dużą pewnością powiedzieć, że nie patrzymy na „efekt jednego wyjątkowego roku” ani na artefakt metody. W statystykach widać też inne, ważne wzorce: wcześniejsze lęgi i większe zniesienia zwiększają liczbę wylatujących młodych oraz rekrutów – to spójne z intuicją i wcześniejszą literaturą. Co ciekawe, większe lęgi częściej też całkiem się nie udają, co brzmi jak paradoks.
To jednak może być sygnał realnego kompromisu energetycznego: duży lęg daje wyższy potencjalny „zysk”, ale jest też bardziej wrażliwy na ciosy losu, na przykład długą ulewę. Gdy zasoby nagle się kurczą, rodzice z dużą gromadką częściej lądują „pod kreską”.

W modelach uwzględniono też wiek i kondycję samic. Młodsze, mniej doświadczone samice miały, średnio rzecz biorąc, mniej wyklutych piskląt. Zaskoczeniem było to, że samice w lepszej kondycji miały… mniej wyklutych młodych. To może być ślad innej, subtelnej strategii: dobre samice częściej „oszczędzają” i inwestują w przyszłe lęgi, zamiast „wyciskać” maksimum w danym sezonie. Słabsze – odwrotnie – mogą grać va banque, bo ich „jutro” jest bardziej niepewne. Takie rozumienie kompromisów reprodukcyjnych pasuje do wielu badań nad ptakami i ssakami.
Ważne jest jednak to, co dotyczy bezpośrednio pogody. Efekty temperatury i opadów ujawniały się na poziomie „wewnątrz sezonu”, a nie „między sezonami”. W praktyce: wykresy z wieloletnimi średnimi potrafią uspokajać, bo wygląda, że „jakoś to się wyrównuje”. Tymczasem przyroda działa na żywo, dzień po dniu. Dla piskląt kluczowe są nie słupki w tabeli, tylko to, czy przez pięć kolejnych dni rodzice zdołają donieść wystarczająco dużo jedzenia i czy młode nie zmarzną w przemoczonej wyściółce.
Co z tego wynika dla ochrony?
Najprostsza lekcja dotyczy prognoz i modeli. Jeśli chcemy przewidywać losy populacji ptaków w ocieplającym się świecie, musimy zejść z poziomu sezonowych średnich na poziom krótkich epizodów. Ocieplenie klimatu oznacza nie tylko wyższe średnie temperatury, ale też większą niestabilność: częstsze i gwałtowniejsze ulewy, chłodne „wtręty” w środku wiosny, ale również krótkie, suche i ciepłe „okna”. Dla owadożerców bilans tych epizodów może być ważniejszy niż trend sezonowej średniej w górę lub w dół.

Druga lekcja dotyczy praktyki ochrony. Na część zjawisk nie mamy wpływu – nie zatrzymamy deszczu. Możemy jednak ograniczać dodatkowe stresory, które razem z pogodą popychają lęgi w stronę porażki. To na przykład dobór miejsca budek: poza bezpośrednim struganiem deszczu, z odpowiednim daszkiem i odprowadzeniem wody; w miejscach, gdzie rodzice mają blisko do żerowisk. To również ograniczanie wycinek i fragmentacji lasów liściastych w czasie sezonu lęgowego – tam jest najwięcej gąsienic. Wreszcie, to kwestia krajobrazu: mozaika siedlisk, w której w promieniu kilkuset metrów są i drzewa liściaste, i zakrzaczenia, i skraje łąk, sprzyja „planowi B”, kiedy główne źródło pokarmu wysycha na kilka dni.
Trzecia lekcja jest szersza. Muchołówka to model, ale mechanizm dotyczy wielu owadożernych ptaków Europy. Już dziś wiemy, że część gatunków nie nadąża z przesuwaniem terminów lęgów do przodu, aby trafić w „pik” dostępności pokarmu. Jeśli do tego dokładamy większą kapryśność aury w środku sezonu, mamy przepis na spadki przeżywalności młodych – a więc na kurczenie się populacji.
Nieprzypadkowo autorzy podkreślają wagę długotrwałych, porównywalnych obserwacji. Wiele prac daje sprzeczne wyniki: w jednych wysokie temperatury szkodzą, w innych pomagają; w jednych opady nie mają znaczenia, w innych są kluczowe. Często to po prostu kwestia skali i mocy statystycznej: krótkie serie, małe próby, różne siedliska, różne metody. Tu – jedna populacja, cztery dekady, tysiące lęgów – sygnał przebija przez szum.