O odniesienie się do relacji świadków chcieliśmy poprosić dyrekcję placówki. Mimo wielokrotnych prób nie udało nam się skontaktować z dyrektorką. Właściciel ośrodka odmówił rozmowy.
Bazyli Korolko odwrócił się i ostatni raz spojrzał za siebie. – Oby wam się, ludzie, polepszyło tutaj, żeby przestali się nad wami znęcać – powiedział. Do drzwi odprowadził go czujny wzrok opiekunek. Wycieńczony, głodny, osłabiony do granic możliwości stawiał kolejne kroki. Byle stąd odejść, wrócić do domu, odejść z tej wykańczalni.
– W Nurcu spędziłem siedem miesięcy – mówi 66-letni Bazyli Korolko ze wsi Skupowo. – Musiałem stamtąd wyjść. Mnie się to śni po nocach – dodaje łamiącym się głosem.
Jesienią 2024 roku Bazyli Korolko trafił do szpitala ze złamanym barkiem. Po operacji lekarz stwierdził, że mężczyzna sam sobie nie poradzi. Prosto z placówki medycznej przewieziono go do domu opieki Jesień Podlasia w Nurcu. Tam miał dojść do siebie.
Przed operacją był bardzo aktywny, chętny do pomocy i pracy. Po powrocie z Nurca zmienił się nie do poznania. – Skóra i kości – mówi Grażyna Pawlak, jego sąsiadka. Dodaje: – Wyglądał, jak człowiek po obozie w Oświęcimiu.
Bazyli Korolko mówi o sobie: „szkielet”. Opowiada, że w domu opieki wielokrotnie czuł głód. – Tam każdy był głodny – dodaje. Wspomina, jak mieszkańcy wyrywali sobie chleb, chwytali kanapkę sprzed tych, którzy byli leżący, i szybko wkładali ją sobie do ust. Wodę pili prosto z kranu. Na obiad była cienka zupa, na śniadanie i kolacje – „breja”, którą ciężko było zjeść. Owoce, warzywa, witaminy? Bazyli Korolko mówi, że nie widział ich przez cały pobyt. Podobnie jak lekarza.
Wspomina noc, kiedy odważył się pójść do opiekunek po tabletkę przeciwbólową. „A co ja, ku…, lekarz. Wynoś się na salę” – miał usłyszeć w odpowiedzi. Wielokrotnie dopytywał o możliwość rehabilitacji, wizytę lekarską. Miał słyszeć kolejne wyzwiska: „zamknij mordę, zamknij ryj”.
– Wie pani, że tam są pluskwy i pchły? – pyta. Relacjonuje, że ci, u których wykryją owady, goleni są na łyso, zarówno mężczyźni, jak i kobiety.
– Tych leżących z pampersami myją, kiedy im się chce – mówi mężczyzna. Opowiada, że pieluchy zakładane są rano, zmieniane wieczorem. Smród rozchodzi się po całym domu. Wnika w ubrania, włosy, skórę.
Z okien wyjęto klamki, drzwi na podwórko są zamknięte. Z relacji byłego pensjonariusza wynika, że pytania o wietrzenie sal pozostawały bez echa, a w odpowiedzi można było usłyszeć bluzgi, rzucone w eter, że „od smrodu nie zdechniesz”.
Bazyli Korolko wspomina też piętro, na które nie było wstępu dla mieszkańców. Mężczyzna pewnego dnia zwrócił się jednak w stronę schodów. Ciekawość zawiodła go na korytarz, gdzie miał zobaczyć ludzi leżących na podłodze na materacach. Wspomina, że było ich około 10.
– Jeden mężczyzna mieszkał też pod schodami w pokoju bez światła. Miał tam tylko łóżko, siedział jak lis w swojej norze – dodaje nasz rozmówca.
Ci ludzie powinni odpowiedzieć za to, jak traktują innych. Prosto w oczy mówiłem im, że ten syf powinni zamknąć i prokurator powinien za to się wziąć
Bazyli Korolko na wstępnie rozmowy mówi: „nie mam nic do ukrycia”. Później wielokrotnie powtarza: „widziałem to na własne oczy”. Te słowa wybrzmiewają najmocniej, kiedy z jego ust pada: „potrafią i przyłożyć”.
Kiedy zapada noc, dochodzi do bójek między podopiecznymi. Podbite oczy, rany na twarzy. Widzieliśmy to, będąc w ośrodku w lutym. Wtedy też jedna z opiekunek przyznała, że dochodzi do takich incydentów.
Plamy z krwi wnikają w podłogę, zastygają, powoli bledną. Tak, jak powoli zanika życie w mieszkańcach domu.
– Ci ludzie powinni odpowiedzieć za to, jak traktują innych. Prosto w oczy mówiłem im, że ten syf powinni zamknąć i prokurator powinien za to się wziąć. To jest straszne miejsce – mówi mężczyzna.
Bazyli Korolko wrócił do domu 16 kwietnia. Z ośrodka wyszedł na własne życzenie. Dzień przed odejściem wykąpał się, założył czyste ubrania, które wcześniej ukrył. Wiedział, że wszędzie będzie mu lepiej niż tutaj. Choć jego krok był słaby a ciało nikłe, nie mógł się poddać.
Jak co miesiąc jechał z dyrektorką po pieniądze. Wspomina, że wypłacał je i wręczał jej do ręki bez pokwitowania, bez umowy. Dokładnie 3800 zł. Tym razem miał przekazać tylko część kwoty, za połowę miesiąca, mówiąc: „Nie wracam”. Kobieta miała być oburzona, ale gdy dodał, że jeśli nie odda mu dowodu osobistego i nie pozwoli odejść, to wezwie policję, zgodziła się.
Bazyli Korolko wrócił do domu. O tych, co zostali, mówi: „skazani na dożywocie”.
Regina Jabłońska trafiła do szpitala 8 stycznia 2024 roku. Adres, z którego ją zabrano, to Nurzec 1, dom opieki Jesień Podlasia. W karcie leczenia szpitalni medycy obok bakteryjnego zapalenia płuc i zakażenia układu moczowego zaznaczają, że pacjentka trafia do placówki odwodniona.
Po tygodniowym pobycie w szpitalu kobieta wróci do domu opieki. Osiem dni później, niedługo po swoich 75. urodzinach, umrze.
Zaawansowana demencja, alzhaimer, cukrzyca. Z takim zestawem chorób Regina Jabłońska znalazła się w domu opieki Jesień Podlasia. Placówkę polecono jej rodzinie w urzędzie miasta oddalonego o godzinę jazdy samochodem od Nurca. Jarosław Kozłowski, zięć Reginy Jabłońskiej wspomina, że wszystko szło w ekspresowym tempie. Już po kilku dniach kobieta mogła trafić do ośrodka.
– Sami nie byliśmy się już w stanie zajmować teściową. Doradzili nam to miejsce urzędnicy, więc ufaliśmy, że będzie tam miała dobrą opiekę – mówi mężczyzna.
Tak Regina Jabłońska trafiła do Nurca. Bliscy wspominają, że z każdą ich kolejną wizytą staruszka była coraz cichsza, zamykała się w sobie i niesamowicie szybko chudła. Rodzina wspomina, że ręce miała pokąsane. Rodzina alarmowała, dopytywała, chciała rozmawiać z dyrektorką. Kobieta tłumaczyła, że to uczulenie, zapewniała, że podopiecznej zmieniono pościel. Zapewnień było więcej: te o wizytach lekarza i przyjmowanych lekach. Dziś rodzina podaje w wątpliwość każde z tych słów.
– Dopytywaliśmy, czy teściowa coś je, dlaczego zabrano jej protezę. Dyrektorka powiedziała, że zęby są w szafce, bo przestały pasować – mówi Jarosław Kozłowski. Z palca Reginy zaczęła spadać obrączka.
– Ludzie tam są bez serca – uważa Jarosław Kozłowski. Jego żona, Katarzyna, kartkuje dokumenty medyczne matki i słucha słów męża. Ten dodaje: – Sami nie dawaliśmy już rady, nie mieliśmy gdzie jej zostawić. Wierzyliśmy, że będzie dobrze. Teraz człowiek żałuje.
Helena w grudniu 2024 roku złamała kręgosłup. W szpitalu jej rodzina usłyszała, że kobieta ma nikłe szanse na przeżycie. Jej stan jednak poprawił się na tyle, że należało zabrać ją z placówki medycznej. Dokąd? Miejsce znalazło się w położonym niedaleko domu opieki w Nurcu. Trafiła tam 17 stycznia.
– Słyszałam wiele złego o tym miejscu, wszyscy wiedzą, jak tam jest, ale nigdzie indziej nie było dla babci miejsca i jej dzieci zdecydowały, że tam ją zostawią – mówi Monika, wnuczka Heleny.
Do tej pory mam wyrzuty sumienia, że tam była
Wspomina, że przy każdych odwiedzinach prosiła, by babci zmieniono pampersa. Ten zawsze miał być „pełny”. Helena nie chodziła, cierpiała też na depresję. Monika opowiada, że wielokrotnie pytała, czy był u niej lekarz, prosiła też o konsultację z psychologiem. Jak mówi, w odpowiedzi słyszała, że „nie ma problemu, na pewno przyjedzie”. – Dziś wątpię w każde słowo dyrektorki – mówi Monika.
Kobieta pamięta, jak pierwszy raz przeszła przez szklane drzwi domu opieki. Uderzył ją zapach papierosów, później widok kotów plątających się po budynku. Kolejne odwiedziny pogłębiały tylko szok Moniki. – Słyszałam, jak opiekunki poniżają podopiecznych. Raz byłam świadkiem, jak mężczyzna na wózku wjechał w mokrą podłogę. Opiekunka zaczęła krzyczeć: „Nie dość, że nóg nie masz, to jeszcze ślepy jesteś? Wyp… do pokoju” – wspomina.
Helena niewiele mówiła, właściwie nie było z nią już logicznego kontaktu. Monika rozmawiała za to jej współlokatorką. Ta relacjonowała jej, co działo się pod nieobecność wnuczki. Miała twierdzić, że Helena woła o wodę, ale nikt nie reaguje, a pije tylko dzięki innym mieszkańcom, którzy mają dość jej jęków.
Był początek lutego, gdy do Moniki zadzwoniono z ośrodka. Babcia zmarła. Kobieta chciała ją zobaczyć, pojechała do Nurca. Wspomina, że zastała babcię leżącą w swoim łóżku pod kołdrą, obok na łóżkach, jak zawsze, siedziały współlokatorki. Pamięta, że minęło kilka godzin, zanim zwłoki Heleny zostały zabrane.
– Do tej pory mam wyrzuty sumienia, że tam była – mówi Monika. Wraca do niej obraz wychudzonej babci i dręcząca myśl o cierpieniu i głodzie.
Helena Jabłońska zmarła 19 stycznia 2025 roku. Do domu opieki w Nurcu trafiła pół roku wcześniej. Miała problemy z poruszaniem się i wzrokiem. Syn nie był w stanie się nią zaopiekować, córka od 36 lat mieszkała za granicą.
Kobieta była postawną 80-latką. Wnuk, Adrian Kozłowski, mówi o niej: – Babcia była łasuchem. Zawsze elegancka, czysta z ułożonymi włosami, lubiła się wystroić. A w domu opieki ciągle miała brudne ręce. Pytałem opiekunki: czy wy w ogóle myjecie tych ludzi?
Mężczyzna wspomina, że babcia kilka razy chciała mu coś powiedzieć, po chwili rezygnowała. Obiecywała, że powie na kolejnym spotkaniu.
Pod koniec życia Helena nie przypominała już siebie. – Była okrutnie brudna, pod paznokciami miała brud. Pytałam: myją cię, mamo? Milczała – wspomina jej córka Beata Kozłowska.
– Chciała, żebym ją wykąpała, drapała się po ciele, mówiła że wszystko ją swędzi. Spojrzałam na jej głowę, cała była pogryziona, zawszona. Wszy spadały na jej ubranie, zaczęłam je zbierać na chusteczkę i zabijać. To był szok – mówi Maria Iwanow, bratowa Heleny.
Rodzina miała dopytywać, dlaczego kobieta jest w takim stanie. W odpowiedzi mieli słyszeć, że akurat kogoś przywieźli, kto miał wszy, to komary tak gryzą, dziś zostanie wykąpana, dostanie nową pościel, będzie dobrze.
Bliscy wspominają, że Helena miała pogryzione ciało. Drapała się tak mocno, że na ręce zrobiła jej się rana. Po śmierci kobiety jej córka odkryje, że w miejscu rany pod bandażem ukryte będzie rozkładające się ciało.
– Wiedzieliśmy, że nie będzie tam luksusów – mówi wnuk Heleny. Wspomina błąkające się po budynku koty, dym papierosowy, który drażnił nozdrza. Babcię odwiedzał regularnie. – Nie podobało jej się tam – przyznaje. Był przekonany, że starsza kobieta najlepiej czuła się w domu i stąd niechęć do nowego miejsca.
Kiedy zobaczyłam moją mamę, to nie była już ona. Lekarz zapytał mnie, czy mama cokolwiek jadała
Helena Jabłońska skarżyła mu się się na brak leków, mówiła, że nie było u niej lekarza. – Dzwoniłem i pytałem. Zawsze zapewniano mnie, że wszystko jest pod kontrolą – dodaje Adrian Kozłowski. Kobieta miała też mówić, że nie ma wody do picia, nikt nie pomaga jej w jedzeniu, a przez problemy ze wzrokiem zdarzało się jej rozlać zupę, upuścić coś na podłogę.
W kolejnych miesiącach Helena Jabłońska zaczęła podupadać na zdrowiu, bardzo schudła, zamknęła się w sobie. – Mówiła, że ktoś ją bije. Myślałem, że może w trakcie mycia ktoś za mocną ją ścisnął, nie chciałem popadać w paranoję – przyznaje jej wnuk.
Maria Iwanow wspomina jedną z ostatnich wizyt w Nurcu. Był 1 grudnia 2024 rok. – Helena miała rozbity nos, bardzo się drapała, była taka zmęczona. Wyglądała tragicznie – mówi.
Rodzina postanowiła, że trzeba zabrać Helenę Jabłońską z domu opieki w Nurcu. Rozpoczęli poszukiwania nowego domu, bliżej Warszawy, tak żeby wnuk mógł częściej odwiedzać babcię. Nie było łatwo, ale udało się. Trzeba było jeszcze tylko załatwić wszystkie potrzebne dokumenty.
Na kilka dni przed świętami Adrian Kozłowski zadzwonił do Jesieni Podlasia. Miał usłyszeć, że jego babcia jest chora. Zapewniano go, że odwiedzi ją lekarz. Po trzech dniach Helena Jabłońska trafiła do szpitala. Miała sepsę, była skrajnie odwodniona. Lekarz przyznał, że to już agonia.
– Kiedy zobaczyłam moją mamę, to nie była już ona. Lekarz zapytał mnie, czy mama cokolwiek jadała – mówi Beata Kozłowska.
Helena Jabłońska ostatnie dni życia spędziła w nowym ośrodku. Zmarła 19 stycznia 2025 roku.
Skontaktowaliśmy się z Adamem Cylwikiem, właścicielem domu opieki Jesień Podlasia w Nurcu. Nie chciał z nami rozmawiać. Wielokrotnie próbowaliśmy się też skontaktować z jego matką, Joanną Cylwik, dyrektorką placówki. Bezskutecznie.
Bohaterowie naszego tekstu pokazali nam dokumenty, nagrania, zdjęcia. Ich relacje w dużej mierze pokrywają się z tym, co zobaczyły kontrolerki Podlaskiego Urzędu Wojewódzkiego w Białymstoku w marcu 2025 roku. Wyniki kontroli zostały przedstawione w protokole podpisanym przez kierownika placówki. Nie wniesiono do nich zastrzeżeń.
Bohaterowie naszego tekstu mają jeden cel: by już nigdy żaden człowiek nie został w domu opieki w Nurcu obdarty z godności i człowieczeństwa.