Donald Trump nie zdążył jeszcze na dobre wysiąść z samolotu na lotnisku w Glasgow, gdy w sieci już pojawiły się memy, ironiczne komentarze i filmy z jego kolejnym wystąpieniem przeciwko energetyce wiatrowej. „Zatrzymajcie wiatraki. Rujnujecie swoje kraje!” stwierdził po przylocie, wywołując falę internetowej kpiny.
„Holandia chciałaby zamienić słowo” – napisał jeden z użytkowników X, zamieszczając malownicze zdjęcie starych młynów nad kanałem. Wideo z przemową amerykańskiego prezydenta obejrzano miliony razy, a hasztag #WindmillWar błyskawicznie zdobył popularność.
Trump już wielokrotnie atakował energetykę wiatrową, szybko więc zaczęto przypominać jego wcześniejsze wypowiedzi, o „wiatrakach powodujących raka”, „doprowadzających wieloryby do obłędu” i „zabijających ptaki jak rzeźnie w przestworzach”. Ale to nie tylko słowa. Amerykański prezydent, znany z niechęci do energii odnawialnej, uczynił z niej jeden z głównych celów swojej polityki.
Dlaczego Donald Trump nienawidzi wiatraków?
Niechęć prezydenta do turbin wiatrowych sięga co najmniej 2006 r. To wtedy szkocki rząd rozpoczął przygotowania do budowy farmy wiatrowej w pobliżu jego pola golfowego w Aberdeenshire. Trump przegrał w sądzie. I nie zniósł tego dobrze.
Nazwał turbiny „monstrami”, które zniszczą szkocką turystykę i doprowadzą kraj do bankructwa. Twierdził również, że jest „ekspertem turystyki światowej klasy” i jako taki nie potrzebuje dodatkowych dowodów.
Tymczasem liczba turystów w Szkocji wzrosła od tamtej pory o dwa miliony, a energia wiatrowa stanowi obecnie ponad połowę produkcji energii elektrycznej w tym kraju. Tylko w ciągu najbliższych trzech lat szkocki rząd zainwestuje w energetykę odnawialną kolejnych 3 mld funtów. Celem jest osiągnięcie przez Szkocję neutralności emisyjnej do roku 2045.
Tymczasem Trump po objęciu urzędu prezydenta Stanów Zjednoczonych rozpoczął systematyczne wycofywanie wsparcia dla odnawialnych źródeł energii. Zakazał nowych projektów na terenach federalnych, zamroził wydawanie pozwoleń, a w lipcu 2025 r. podpisał ustawę cofającą kluczowe zapisy Inflation Reduction Act. Ustawa ta wspierała rozwój zielonej energii, magazynów energii i elektromobilności.
Amerykański sektor energetyki odnawialnej, szybko rozwijający się w ostatnich latach, ma teraz przed sobą ciężkie czasy. Eksperci szacują, że USA będą do 2035 r. potrzebować około 57 proc. więcej energii niż obecnie – przez elektryfikację i budowę wielkich centrów danych czy ośrodków obsługujących sztuczną inteligencję.
Rzeczywisty wpływ wiatraków na zwierzęta
„Nie chcę wiatraków niszczących nasze krajobrazy” – powiedział Trump przed podpisaniem nowego prawa. Nowe regulacje ograniczą rozwój OZE i, według szacunków firmy Rhodium, zmniejszą przyrost mocy sieci energetycznej o 600 gigawatów do 2035 r. To niemal połowa obecnych zdolności produkcyjnych kraju. Skutki odczują gospodarstwa domowe, szczególnie na terenach wiejskich, gdzie spodziewane są wyraźne podwyżki cen energii.
Jednocześnie jego twierdzenia o dramatycznych skutkach budowy wiatraków dla przyrody były wielokrotnie obalane przez naukowców. Federalna agencja NOAA nie znajduje żadnych dowodów na związek między farmami wiatrowymi a śmiercią wielorybów. Główne zagrożenia to kolizje ze statkami i zmiana klimatu wpływające na migracje ich ofiar.
W przypadku ptaków dane US Fish and Wildlife Service wskazują, że turbiny wiatrowe powodują ok. 234 tys. zgonów tych zwierząt rocznie. Dla porównania: koty domowe zabijają ich 2,4 mld, a kolizje z budynkami – ponad 600 mln. Branża OZE cały czas wdraża ponadto innowacyjne rozwiązania, takie jak systemy oparte na sztucznej inteligencji czy malowanie łopat turbin na czarno, aby zminimalizować wpływ na ptaki.

Niechęć Trumpa do wiatraków wynika nie tylko z ideologii. Często odwołuje się on do pojęć takich jak „krajobraz”, „piękno” i „widok”, sugerując, że energetyka wiatrowa psuje doznania estetyczne. Nie ukrywa przy tym, że przede wszystkim interesują go jego własne interesy – czyli atrakcyjność posiadanych przez niego pól golfowych.
To również przemyślana strategia polityczna. Trump skutecznie łączy temat transformacji energetycznej z lękami kulturowymi mieszkańców prowincji, stawiając OZE w roli zagrożenia narzucanego przez elity. Tak kreuje narrację odbierania Ameryki „prawdziwym Amerykanom”.
Wyścig z Chinami już przegrany
Podczas gdy USA ograniczają wsparcie dla zielonej energii, Chiny przyspieszają. Do 2035 r. planują zbudować 4660 gigawatów energii słonecznej i 860 gigawatów energii wiatrowej. Chiny osiągnęły też cel 50 procent sprzedaży nowych samochodów elektrycznych znacznie przed terminem.
Według Li Shuo, eksperta ds. chińskiej polityki energetycznej z Asia Society Policy Institute, przewaga Chin w sektorach kluczowych dla dekarbonizacji jest dziś nie do odrobienia.
„Nie sądzę, aby amerykańskie firmy kiedykolwiek były w stanie konkurować z chińskimi odpowiednikami w dziedzinie wiatru, słońca, baterii czy pojazdów elektrycznych. Ta przewaga zostanie z nami. Ostatnia szansa, by Stany Zjednoczone wskoczyły na zielony wagon, właśnie odjechała” – stwierdził w rozmowie z „Guardianem”.
Mimo zmian na szczeblu federalnym wiele stanów, takich jak Kalifornia czy Nowy Jork, kontynuuje ambitne programy wspierające OZE. Rosną też inicjatywy obywatelskie i inwestycje prywatne: w mikrosieci, wspólnoty energetyczne i lokalne elektrownie słoneczne.
Wizyta Trumpa w Szkocji jest symbolicznym powrotem do źródeł jego krucjaty przeciwko energii odnawialnej. To przypomnienie, że nie zawsze polityka zaczyna się od idei. Czasem wystarczy niechęć do widoku za oknem, by rozpętać globalny konflikt energetyczny.