Pierwsza reakcja polskich rządzących na rosyjskie drony nad Polską była taka, jaka być powinna. Prezydent Nawrocki oraz premier Tusk pozostawali w stałym kontakcie ze sobą nawzajem, z ministrem obrony i z Dowództwem Operacyjnym Rodzajów Sił Zbrojnych. We wtorek wczesnym rankiem odbyli naradę w BBN. Także decyzja o tym, żeby złożyć wniosek o uruchomienie art. 4 NATO, była – według słów premiera Tuska – „wspólną rekomendacją i wspólną decyzją” jego i prezydenta Nawrockiego.
Mój redakcyjny kolega Maciek Kucharczyk, nasz specjalista od wojskowości, powiedział, że dzisiejszy poranek był egzaminem – dla naszej armii, dla społeczeństwa, dla sojuszników. To był też pierwszy test dotyczący tego, czy w sprawach, które realnie dotyczą polskiego bezpieczeństwa, prezydent i premier potrafią współpracować. 10 września udało im się ten test zdać. Żaden z nich nie próbował wykorzystać sytuacji, żeby pokazać, kto tu jest silniejszy, mądrzejszy i bardziej kompetentny. Nawrocki nie prężył karykaturalnie muskułów, a Tusk nie wbijał mu szpilek. Przeciwnie, było dużo podkreślania jednomyślności. Premier tak mówił we wtorek w Sejmie: „Jesteśmy absolutnie zdeterminowani z panem prezydentem, z ministrami mojego rządu, żeby działać w tych kwestiach jak jedna pięść, w pełnym porozumieniu, bez najmniejszych różnic”. Przebieg tego poranka szczerze mnie cieszy.
Cieszy mnie też inna sprawa – że po raz pierwszy od dawna debata w Polsce skupiła się na rosyjskiej dezinformacji. To dobrze, bo ruskie boty i trolle rozhulały się w sieci jak rzadko kiedy. (Odsyłam np. do tej analizy sporządzonej przez Res Futura). Kremlowi zależy na tym, by wywołać w Polsce panikę, pogłębić podziały polityczne, zasiać strach. Najczęściej powtarzające się narracje? Proszę:
- „NATO nas nie obroni”. Mamy tracić zaufanie do sojuszników, w tym do Unii Europejskiej. Wierzyć, że artykuł 5. NATO nie działa, Zachód traktuje nas jak mięso armatnie, Macron i von der Leyen zdradzą o świcie. Tak naprawdę artykułu 5. nikt nie kładzie na stół, bo w obecnej sytuacji nie ma to sensu. A współpraca między państwami Sojuszu zadziałała bez zarzutu – wg źródeł Reutersa w nocnej akcji brały udział samoloty polskie, włoskie, holenderskie i natowskie tankowce MRTT.
- „Rząd jest nieudolny”. Mamy tracić zaufanie także do własnego państwa i jego instytucji. Myśleć, że rząd jest nieudolny, systemy obrony nie działają, polska armia jest w ruinie, a w ogóle kto to widział latać drogimi samolotami, żeby strącać tanie drony. Tę ostatnią opowieść snuje dziś bez żenady Sławomir Mentzen i może odpowiedzialni ludzie powinni to sobie zapamiętać na poczet przyszłego lokowania politycznych sympatii.
- „To prowokacja Ukrainy”. Takich komentarzy – jak wynika z analizy Res Futura – jest najwięcej. „A skąd wiadomo, że to rosyjskie? Przecież by nie doleciały”. „To Kijów chce sprowokować Polskę do dołączenia do wojny”. Dla wielu z nas to brzmi absurdalnie, ale takie słowa mogą paść na podatny grunt. Kremlowska antyukraińska propaganda działa w Polsce od lat i zdążyła nieźle spulchnić glebę opinii publicznej. Po badaniach nastrojów wobec Ukraińców to widać.
Zaraz po pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę wszyscy ostrzegaliśmy się nawzajem przed kremlowską propagandą. Uczulaliśmy się nawzajem na to, że armia botów Putina chce wbijać klin między Polaków a Ukraińców opowieściami o Wołyniu, o banderyzmie czy o tym, że Ukrainki będą nam odbijać mężów. Tej ostatniej narracji polscy rządzący jeszcze nie powielają. Pozostałe? Jak najbardziej. I to jest ten drugi test, który polska klasa polityczna od miesięcy spektakularnie oblewa.
Wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz już w zeszłym roku jednoosobowo zakazywał Ukrainie wejść do UE, jeżeli nie będzie ekshumacji na Wołyniu. Prezydent Karol Nawrocki chce ustawą zrównywać banderyzm z nazizmem, kierując tym samym reflektor debaty w Polsce dokładnie tam, gdzie by chciał go skierować Putin. Premier Tusk z jednej strony ostrzega przed antyukraińską retoryką, a z drugiej strony sam do niej nawiązuje. Dosłownie dzień przed tym, jak polską przestrzeń powietrzną naruszyły drony z Rosji, premier przedstawiał plan na ograniczenie 800+ Ukrainkom, mówiąc: „Dobrze byłoby, aby w Polsce inne narodowości nie miały lepiej niż Polacy”. To wszystko woda na młyn rosyjskiej propagandy.
Jeśli aż tak boimy się, że do Polski będą wlatywać rosyjskie drony, może powinniśmy bardziej wspierać tych, którzy co dzień je zestrzeliwują. Może Nawrocki i Tusk nie powinni zgodnie odbierać świadczeń dzieciom żołnierzy, którzy utrzymują front z dala od naszej granicy. Może prezydent mógłby odstąpić od pomysłu, żeby je spychać na koniec kolejki do lekarza – a jego doradca przestać opowiadać, że jest w ochronie zdrowia „preferencja” dla Ukraińców, bo na to wskazują „emocje pacjentów”. Może program integracji ukraińskich dzieci w szkole nie powinien być utrącany w taki sposób, że aż w proteście odchodzi wiceministerka edukacji. Może cała klasa polityczna nie powinna prześcigać się w zapewnieniach, jak bardzo noga polskiego żołnierza przenigdy nie postanie na ukraińskiej ziemi.
Dzisiaj jest najwyższy czas, abyśmy znowu powiedzieli sobie: jesteśmy sojusznikami Ukrainy w jej wojnie z Rosją. Tu nie może być miejsca na jakiekolwiek dziwne spekulacje. Polska będzie z Ukrainą, Polska będzie wspierała Ukrainę, bo to Ukraina bierze na siebie główny ciężar oporu wobec agresywnej polityki Rosji
– mówił we wtorek premier Tusk w Sejmie. To doskonały początek. Nasi rządzący, zamiast kłaniać się „nastrojom społecznym” podsycanym przez Kreml, powinni się dziś otrząsnąć – i sami zacząć kształtować inne nastroje. Możemy wymagać od swoich przedstawicieli jednej prostej rzeczy. Niech nareszcie – na co dzień, a nie tylko na widok rosyjskich dronów nad Polską – zaczną kierować się racją stanu.