Z początkiem września Francja zaczęła końcowe odliczanie do (najpewniej) kolejnego, potężnego wstrząsu na tamtejszej scenie politycznej. Już 8 września rząd Francois Bayrou będzie ubiegać się na dodatkowej sesji francuskiego parlamentu o wotum zaufania. To pokerowe zagranie szefa rządu, który przyszłość swojego gabinetu powiązał z poparciem dla wprowadzającego ostre cięcia wydatków budżetu na 2026 rok.
Jak łatwo się domyślić, budżetu nie popiera nikt poza ugrupowaniami tworzącymi rząd. Te natomiast nie mają większości w parlamencie – dysponują zaledwie 210 szablami w liczącym 577 miejsc Zgromadzeniu Narodowym. Tymczasem zarówno skrajna prawica, jak i skrajna lewica zapowiedziały już głosowanie przeciwko rządowi Bayrou. Sam premier 1 września rozpoczyna serię spotkań z liderami francuskich partii politycznych obecnych w parlamencie, żeby przekonać ich do koniecznych oszczędności.
W jednym z ostatnich wywiadów 74-letni Bayrou, od dawien dawna wierny stronnik prezydenta Emmanuela Macrona, zapowiedział, że „będzie walczyć jak pies”, żeby uzyskać wotum zaufania. – Tak, wiem, że to ryzykowne, ale jeszcze bardziej ryzykowne jest nierobienie niczego – ocenił. Z kolei na spotkaniu ze związkami zawodowymi pod koniec sierpnia nakreślił, jaka jest stawka wrześniowego głosowania: – Nasi parlamentarzyści muszą zdecydować, czy są po stronie chaosu, czy po stronie odpowiedzialności.
Francja. Kurs na ścianę i 44 mld euro oszczędności
Po stronie Francois Bayrou z pewnością nie są analitycy rynku, którzy solidarnie przewidują upadek rządu 8 września. Po decyzji o głosowaniu nad wotum zaufania indeks największych francuskich spółek giełdowych CAC40 spadł o 1,6 proc. 25 sierpnia i kolejne 1,7 proc. dzień później. Z kolei koszt 10-letnich obligacji francuskiego skarbu państwa dobił do rekordowej wartości 3,53 proc. – wyrównując niechlubny rekord z marca tego roku, najwyższy od czasu kryzysu eurostrefy pod koniec pierwszej dekady XXI wieku. W chwili pisania niniejszego tekstu, nadal utrzymuje się na wspomnianym poziomie.
– Ryzyko, które dostrzegają rynki, polega na tym, że jeśli rząd ponownie upadnie, będzie to oznaczać całkowity pat i zerowe szanse na zbicie francuskiego deficytu – tłumaczy w rozmowie z brytyjskim „Financial Times: Peter Schaffrik, główny strateg makroekonomiczny ds. rynku europejskiego w banku inwestycyjnym RBC Capital Markets.
– Tak, stoimy przed takim ryzykiem – ocenił w radiu France Inter francuski minister finansów Éric Lombard, pytany o możliwą interwencję Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW). – Chcemy i powinniśmy tego uniknąć, ale nie mogę powiedzieć, że zagrożenia nie ma – podkreślił.
Sytuacja jest poważna i zmierza w kierunku dramatycznej. Dług publiczny Francji to obecnie około 3,3 bln euro. Sam koszt obsługi tego zadłużenia wynosi mniej więcej 60 mld euro rocznie i lada chwila stanie się najpoważniejszą pozycją po stronie wydatków we francuskim budżecie. Co więcej, Francja jest objęta przez Komisję Europejską tzw. procedurą nadmiernego deficytu. Nic dziwnego, w 2024 roku francuski deficyt sektora finansów publicznych osiągnął próg 5,8 proc. krajowego PKB, podczas gdy unijny próg wynosi 3 proc. Francji realnie grozi dziś obniżenie ratingu, co z kolei przełożyłoby się na jeszcze droższą obsługę istniejącego już długu, za czym poszłoby zwiększenie zadłużenia. I tak koło by się zamknęło.
Do jego zamknięcia nie chce jednak dopuścić premier Bayrou. Dlatego wraz ze swoimi ministrami stworzył budżet na trudne czasy, w ramach którego Francja ma mocno zacisnąć pasa. Dzięki temu – wedle szacunków ekonomistów i samego rządu – uda się zaoszczędzić 44 mld euro. Pozwoliłoby to zejść ze wspomnianych 5,8 proc. PKB w 2024 roku do 4,6 proc. w 2026 i 3 proc. w 2029.
Jak podkreśla Bayrou, Francja musi zdecydować się na oszczędności z myślą o najmłodszych obywatelach, ponieważ gigantyczny dług jest efektem trwającego przez dekady życia na kredyt „w imię własnego komfortu przez powojenne pokolenie boomerów”. – Cały naród musi pracować więcej, żeby aktywność kraju wzrosła, a co za tym idzie – sytuacja Francji uległa poprawie. Każdy będzie musiał dołożyć ku temu wysiłków – zapowiedział szef rządu.
Najbliższe dni będą kluczowe. Głosowanie w parlamencie nie zaważy na losie premiera, głosowanie w parlamencie zaważy na losie Francji
Wzniosłe słowa, ale nie może być inaczej, skoro cięcia zaproponowane przez rząd są naprawdę bolesne. Wśród nich znajdziemy m.in. likwidację dwóch świąt państwowych, zamrożenie wydatków publicznych (za wyjątkiem obsługi zadłużenia i nakładów na obronność) i emerytur (zostaną utrzymane na poziomie z 2025 roku), ograniczenie wydatków socjalnych, zredukowanie finansowania ochrony zdrowia o 5 mld euro, a także zamrożenie pensji przy jednoczesnej redukcji zatrudnienia w sektorze publicznym.
Budżet, którego nikt nie chce
Brzmi drakońsko, dlatego nie może dziwić, że Francuzi na terapię szokową nie mają najmniejszej ochoty. Jeden z najnowszych sondaży pokazuje, że siedmiu na dziesięciu Francuzów życzy Bayrou porażki w głosowaniu nad wotum zaufania 8 września.
Wśród polityków rząd wcale nie ma lepszych notowań. Poza tworzącymi rząd Odrodzeniem i Republikanami nikt inny nie chce podnieść ręki za przyjęciem okrojonego budżetu. Francois Bayrou liczy, że uda mu się to zmienić, dlatego w tygodniu poprzedzającym głosowanie nad wotum zaufania ma zaplanowane spotkania z liderami pozostałych ugrupowań wchodzących w skład francuskiego parlamentu.
– Jestem gotów przedyskutować wszelkie kwestie, rozwiązanie po rozwiązaniu. Poza jednym, czyli wysiłkiem, jaki musimy podjąć, żeby zawrócić Francję z drogi nadmiernego długu – zadeklarował francuski premier. Mimo tego, politycy zarówno z prawej, jak i z lewej strony publicznie i wprost mówią mu, że szans na ich wsparcie nie ma.
„Zagłosujemy przeciwko wnioskowi o wotum zaufania. Tylko rozwiązanie parlamentu da Francuzom szansę zdecydować o swojej przyszłości” – napisała na Twitterze/X liderka skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen. Komentując publicznie sytuację rządu dodała: – Ten rząd woli odwracać się od Francuzów, pracujących ludzi i emerytów, zamiast zająć się chociażby problemem odpadów. Jeśli Francois Bayrou nie zmieni kursu, przegłosujemy go.
Co ciekawe, formacja Le Pen, która w Zgromadzeniu Narodowym ma 123 mandaty, zamiast szukania oszczędności i redukowania deficytu finansów publicznych oczekuje inwestycji w policję i armię, a także zwiększenia siły nabywczej francuskich gospodarstw domowych. Środki na realizację tych planów miałyby pochodzić z… odważniejszego zadłużania się Francji.
Zrozumienia dla polityki premiera Bayrou nie ma też jednak po lewej stronie. Lider socjalistów (66 posłów w ZN) Olivier Faure przyznał, że „jedyne, na co teraz czeka ze strony Bayrou, to żeby się pożegnał”. – Jako socjaliści proponujemy nie przycinanie wydatków publicznych, ale ich zintensyfikowanie – dodał. – Nie chcemy wywołać chaosu w celu przyspieszenia wyborczego kalendarza. Jednak to Francois Bayrou jest winny politycznej destabilizacji kraju, bo to on zaproponował budżet, którego nie popiera absolutnie nikt, nawet jego własny elektorat – punktował dalej Faure. Wcześniej jego formacja, mocno krytyczna wobec propozycji budżetowych rządu, obiecywała, że przedstawi własne rozwiązania w tej materii.
Z kolei Jean-Luc Melenchon, lider Francji Niepokornej (72 posłów w ZN), winą za drakońskie cięcia obwinia nie samego szefa rządu, ale prezydenta Emmanuela Macrona. Na słowach poprzestać jednak nie zamierza. – Rok temu złożyliśmy wniosek o impeachment Emmanuela Macrona. Zrobimy to ponownie 23 września – zapowiedział. – Razem z wnioskiem o wotum nieufności wobec rządu – akurat to może wtedy już nie być konieczne, jeśli rząd do tego czasu sam upadnie – złożymy wniosek o wszczęcie procedury impeachmentu – sprecyzował.

Zagłosować za budżetem na 2026 rok nie zamierzają także mniejsze ugrupowania, wchodzące w skład obecnego parlamentu – m.in. Zieloni (38 głosów) oraz komuniści (17). Szanse premiera Bayrou na zmontowanie liczącej 289 głosów większości wydają się więc iluzoryczne.
Francja. Macron pod ścianą. Na stole ma pięć opcji
Problemy z przegłosowaniem budżetu nie spędzają snu z powiek wyłącznie Francois Bayrou. Równie dużo zmartwień ma obecnie spiritus movens mniejszościowego rządu, a więc prezydent Emmanuel Macron. To jego pokerowe zagranie z wcześniejszymi wyborami i późniejsze ostre negocjacje w kontrze do potencjalnych partnerów koalicyjnych spowodowały, że Francja od ponad roku nie ma stabilnego rządu.
Przeforsowanie budżetu bez stabilnej większości w Zgromadzeniu Narodowym to praktycznie misja niewykonalna. Przekonał się o tym zresztą poprzednik Bayrou na stanowisku szefa rządu. Michel Barnier przegrał głosowanie nad wotum zaufania na początku grudnia 2024 roku. Kością niezgody, podobnie jak w przypadku Bayrou, była konieczność przeprowadzenia drastycznych cięć wydatków publicznych, na które nie chciała zgodzić się opozycja.
Ten rząd woli odwracać się od Francuzów, pracujących ludzi i emerytów, zamiast zająć się chociażby problemem odpadów. Jeśli Francois Bayrou nie zmieni kursu, przegłosujemy go
Jeśli Bayrou podzieli los Barniera, Francja rozpocznie poszukiwania piątego szefa rządu w ciągu zaledwie 20 miesięcy. To polityczny kryzys, który nad Sekwaną porównuje się do czasów Trzeciej Republiki i zawirowań wywołanych przez tzw. wielkiego krachu lat 30. XX wieku.
Za wspomniany polityczny kryzys coraz więcej osób obwinia natomiast prezydenta Macrona. I to właśnie w jego stronę patrzą wszyscy, zastanawiając się, co wydarzy się po 8 września. Lokator Pałacu Elizejskiego będzie mieć na stole kilka opcji, z których żadna nie jest mu do końca na rękę.
Opcja numer jeden to znalezienie nowego premiera, który jednak podobnie jak Bayrou czy Barnier będzie stać na czele mniejszościowego rządu. To oznacza, że we wszystkim będzie zależny od wrogo nastawionej opozycji. Chętnych na tak „prestiżową” funkcję, na której zęby połamało sobie już kilku politycznych wyjadaczy, zbyt wielu nie ma.
Opcja numer dwa to pozostawienie Bayrou na stanowisku w charakterze premiera technicznego i mniej lub bardziej efektywne szukanie rozwiązania politycznego pata. To zagranie na czas, które jednak, po pierwsze, wcale nie gwarantuje sukcesu, a po drugie – nic nie zmienia w politycznym układzie sił na francuskiej scenie politycznej.
Opcja numer trzy to dogadanie się z radykalną lewicą albo radykalną prawicą i stworzenie większościowego rządu. Patrząc na historię ostatniego roku i podejście Macrona zarówno do jednego, jak i drugiego ekstremum francuskiej sceny politycznej wydaje się to jednak niezwykle mało prawdopodobne.
Opcja numer cztery to ponowne zagranie va banque i rozpisanie kolejnych wyborów parlamentarnych. Rzecz w tym, że już pierwszy tego rodzaju gambit nie przyniósł oczekiwanych rezultatów i zafundował Francuzom polityczny klincz. Wedle najnowszych sondaży, Zjednoczenie Narodowe wyraźnie prowadzi w stawce z poparciem około 35 proc. społeczeństwa. Druga jest lewicowy sojusz Nowy Front Ludowy, który popiera mniej więcej jedna czwarta Francuzów. Obóz Macrona zajmuje dopiero trzecie miejsce z poparciem nieco ponad 17 proc. wyborców. Ogłoszenie wyborów parlamentarnych mogłoby więc doprowadzić do tego, czego Macron obawia się najbardziej, czyli oddania władzy w ręce skrajnej prawicy na nieco ponad półtora roku przed wyborami prezydenckimi.
Jest też opcja piąta, czyli dymisja samego Macrona, której oczekuje zwłaszcza Nowy Front Ludowy, na czele z Francją Niepokorną Jeana-Luca Melenchona. Wątpliwe jednak, by Macron na taki krok się zdecydował. Byłoby to wywieszenie białej flagi, przyznanie się do winy za polityczny chaos w kraju i przekreślenie dorobku dwóch kadencji w Pałacu Elizejskim. Byłoby to też niemal pewne oddanie prezydentury w ręce skrajnej prawicy. Szanse na taki ruch są więc minimalne.
Żadna z powyższych opcji nie daje Macronowi szans na wygraną. To tylko różne odcienie i różne wymiary porażki. A gra na czas jest wykluczona. Nie chodzi nawet o to, że głosowanie nad przyszłością rządu Bayrou już 8 września. Większym problemem jest to, że jeśli rząd upadnie, to rynki finansowe będą dla Francji bezlitosne. A wówczas cenę za zaniechania zapłacą wszyscy, bez znaczenia na partyjne barwy i poglądy.
Nie bez powodu sam Bayrou, w wywiadzie dla czterech francuskich telewizji wyemitowanym w niedzielę 31 sierpnia, powiedział: – Najbliższe dni będą kluczowe. Głosowanie w parlamencie nie zaważy na losie premiera, głosowanie w parlamencie zaważy na losie Francji.