International Shark Attack File przy Florida Museum of Natural History sporządziło zestawienie ataków rekinów za rok 2024. Wynika z nich, że zdecydowanie najwięcej ma miejsce nie w Australii, jak mogłoby się wielu wydawać, nie u południowych brzegów Afryki czy w Morzu Czerwonym albo w innych akwenach tropikalnych, ale u wybrzeży Stanów Zjednoczonych.
USA. To tu jest najwięcej ataków rekinów
Mówimy wyłącznie o tzw. niesprowokowanych atakach rekinów, bo każdy z nich jest weryfikowany pod tym kątem. Sprawdza się, na ile ludzie sami przyczynili się do incydentu, np. drażnili zwierzę, wabili albo sami wyszli z inicjatywą konfrontacji.
Listę otwierają Stany Zjednoczone z 28 takimi atakami, czyli przeszło połową – na Florydzie, a także u brzegów Kalifornii, Teksasu, Karoliny Południowej i Karoliny Północnej, z zaledwie jednym przypadkiem na Hawajach.
Pierwsze miejsce może być zaskakujące. „Floryda od dawna znajduje się na szczycie światowych rankingów liczby ataków rekinów, a rok 2024 nie był wyjątkiem. 14 przypadków na Florydzie stanowi 50 proc. całkowitej liczby incydentów USA i 30 proc. niesprowokowanych ugryzień na całym świecie. Jest to jednak i tak mniej niż ostatnia pięcioletnia średnia roczna na Florydzie wynosząca 19 incydentów” – relacjonują badacze.
Ataków rekinów w Europie nie ma w ogóle
Zastanawiający jest fakt, że w ogóle nie mamy incydentów z rekinami w wodach wokół Europy. W 2024 r. nie doszło do żadnego takiego wypadku. Nie tylko u brzegów zachodniej części kontynentu, gdzie siłą rzeczy jest ich mniej, ale również w Morzu Śródziemnym, które przez lata rekinami stało. U brzegów Włoch, Hiszpanii, Chorwacji czy Grecji zdarzały się wypadki z ich udziałem. Teraz ich nie ma w ogóle.
Zdaniem organów Unii Europejskiej jest to efekt gwałtownego spadku liczby tych ryb. Jak czytamy w Schengen News, spadki liczebności rekinów u brzegów europejskich są niewyobrażalne, rzędu 90 proc. tylko w tym stuleciu. Nie atakują ludzi, bo po prostu jest ich znacznie mniej.
W 2023 r. w Europie odnotowano dwa ataki rekinów, jeden w Hiszpanii, a drugi w Portugalii. Żaden z tych incydentów nie był śmiertelny, ale ofiary zostały poważnie ranne.
Ostatni atak we Włoszech to rok 2018, podobnie zresztą w Irlandii czy Chorwacji. W wypadku Wlk. Brytanii to rok 2009, gdy rekin zaatakował człowieka u brzegów Kornwalii. W wypadku Francji – rok 2013 (nie licząc Polinezji Francuskiej, Reunion i Martyniki), a Norwegii – rok 2007, gdy rekin pogryzł nurka niedaleko Oslofjordu. To pokazuje, jak rzadkie stały się spotkania z rekinami na wodach europejskich.
Najwięcej rekinów jest u brzegów USA
Liczebność to najpoważniejszy argument, który sprawia, że u brzegów Ameryki Północnej ataków rekinów jest znacznie więcej niż w Europie, Afryce, Azji czy Australii. W wypadku każdego z tych kontynentów ryby te są rzadkie, coraz rzadsze. W przypadku Europy – wręcz ekstremalnie rzadkie.
Są jednak jeszcze inne argumenty. Według badaczy rekiny znajdują znakomite warunki do życia właśnie u południowych i wschodnich Stanów Zjednoczonych. Układ tutejszych wybrzeży, bardzo rozległych i z przylegającymi szerokimi wodami o relatywnie płytkiej wodzie sprzyja rybom. Przypływają tam na żer oraz po to, by się rozmnażać. Wody te zarazem nie są jeszcze ekstremalnie nagrzane.

To sprawia, że przybywa więcej zwierząt i zwiększa się presja na zdobycie miejsca zdatnego na areał łowiecki i do rozmnażania. To może sprzyjać nieoczekiwanym incydentom z udziałem ludzi, które mogą skończyć się poważnymi urazami albo śmiercią.
Inaczej mówiąc, ataków rekinów u brzegów USA jest najwięcej, bo brzegi Stanów Zjednoczonych stały się mekką i ostoją bardzo wielu gatunków wymierających gdzie indziej. Chociaż zatem takie incydenty mogą być niebezpieczne dla ludzi, to w gruncie rzeczy ta wiadomość oznacza, że ryby mają tu dobre warunki do życia.
Co wiesz o życiu w Bałtyku? Tylko najlepsi zrobią 8/10 za parawanem
