Jednak najnowsze dane naukowe pokazują, że to marzenie ma bardzo twardy sufit. „Trzeba traktować geologiczne składowanie węgla jako ograniczony, globalny zasób – nie jako bezdenny magazyn” – ostrzegają autorzy przełomowej publikacji w Nature.
Zespół badaczy przeanalizował wszystkie dostępne na świecie osady osadowe – od pól naftowych po głębokie solankowe akweny – i nałożył na nie warstwy ryzyka: sejsmicznego, środowiskowego, społecznego. Wynik? Z teoretycznych 11 800 gigaton CO₂ realnie da się bezpiecznie zmagazynować ok. 1 460 gigaton (1 290-2 710 Gt). To zaledwie jedna dziesiąta wcześniejszych optymistycznych szacunków.
Klimatyczne ograniczenia w liczbach
Przeliczmy to na temperaturę. Zgodnie z obecnym stanem wiedzy każde 1 000 gigaton wyemitowanego CO₂ oznacza ok. 0,45 °C globalnego ocieplenia. Odwrotna operacja – wtryskiwanie CO₂ pod ziemię – teoretycznie pozwoliłaby na podobne ochłodzenie. Jeśli więc zużyjemy cały „limit” 1 460 gigaton wyłącznie na trwałe usuwanie węgla z atmosfery, to uda się zbić średnią temperaturę Ziemi najwyżej o 0,7 °C. Dla porównania: dziś świat zmierza ku ociepleniu rzędu 2,5-3 °C.
„To najlepszy możliwy scenariusz – a i tak zakłada, że ani tona CO₂ nie zostanie wpompowana w ziemię w celu dalszego spalania paliw kopalnych” – zaznacza Joeri Rogelj z Imperial College London, współautor badania. W praktyce każda elektrownia węglowa czy cementownia podłączona do instalacji CCS (carbon capture and storage) zmniejsza tę „rezerwę klimatyczną”, bo część podziemnego magazynu służy do neutralizowania bieżących emisji zamiast do realnego obniżania temperatury.
Techniczne i polityczne rafy
Już dziś widać, jak trudne jest skalowanie CCS. Wszystkie działające na świecie instalacje wychwytują 49 mln ton CO₂ rocznie, a kolejne w budowie – 416 mln ton. To kropla w morzu potrzeb: by zrealizować scenariusze IPCC zgodne z limitem 1,5 °C, w połowie wieku należałoby usuwać 8-13 gigaton rocznie, czyli ponad 170 razy więcej niż obecnie.
Na drodze stoją też poważne zagrożenia geologiczne. Wstrzykiwanie CO₂ może aktywować uskoki tektoniczne, powodować mikrowstrząsy, a nieszczelności odwiertów grożą zanieczyszczeniem wód gruntowych. „Roczny wyciek większy niż 0,01 % może przekreślić cały efekt klimatyczny” – wyliczają autorzy pracy w Nature. Dodają, że nie ma gwarancji, iż podziemne złoża pozostaną stabilne przez setki czy tysiące lat.
Polityka wcale nie ułatwia sprawy. W wielu krajach – m.in. w Niemczech, Austrii czy na części terytoriów Skandynawii – geologiczne składowanie węgla jest prawnie zablokowane lub obwarowane surowymi ograniczeniami. Na wodach międzynarodowych brakuje jasnych zasad, kto odpowiada za wspólne podziemne magazyny. Nawet w krajach chętnych do inwestycji CCS lokalne społeczności coraz częściej protestują w obawie przed zagrożeniami dla wód pitnych i zdrowia.
-
Grzybiarze przecierają oczy. Rzadki grzyb pojawił się po raz pierwszy
-
Zaskakujący pomysł Polaków. Przez cały rok będą świeże polskie truskawki
Ekonomia: miliardy w podziemnych rurach
CCS jest też przedsięwzięciem niezwykle kapitałochłonnym. Koszty budowy i utrzymania instalacji liczone są w miliardach dolarów, a większość obecnych projektów wymaga wysokich dotacji publicznych. Paradoks polega na tym, że wielu inwestorów finansuje te projekty z zysków z wydobycia ropy i gazu. Jeśli technologia nie zostanie sprzężona z szybkim rozwojem odnawialnych źródeł energii, może stać się w praktyce kolejnym mechanizmem podtrzymywania popytu na paliwa kopalne.
Badacze zwracają też uwagę na kwestię sprawiedliwości. Zasoby geologiczne nie są rozłożone równomiernie. Największy „potencjał magazynowy” mają Rosja, USA, Chiny, Brazylia i Australia. Natomiast kraje Unii Europejskiej – historycznie duzi emitenci – po uwzględnieniu kryteriów bezpieczeństwa dysponują znacznie mniejszymi rezerwami. To rodzi pytania: kto ma prawo do korzystania z podziemnych magazynów i na jakich zasadach finansowych?
Niebezpieczna pokusa odwlekania zmian
Dlaczego więc CCS wciąż kusi? Bo pozwala opóźniać odchodzenie od węgla, ropy i gazu, a jednocześnie ogłaszać ambitne cele „net zero”. „To polityczna wygoda: można mówić o neutralności klimatycznej, nie rezygnując natychmiast z paliw kopalnych” – komentuje klimatolog Hans Joachim Schellnhuber, współautor badania.
Podobnie ujął to publicysta Guardiana Paul Brown, który opisał CCS jako „kartę wyjścia z więzienia” dla przemysłu ciężkiego. Ale – podkreśla – to złudzenie, bo jedynym trwałym sposobem zatrzymania katastrofy klimatycznej jest powstrzymanie emisji u źródła. Innymi słowy: wychwytywanie dwutlenku węgla może wspierać przejście do gospodarki niskoemisyjnej, ale nie może zastąpić szybkiego wygaszania spalania paliw kopalnych.
Ograniczony zasób dla przyszłych pokoleń
Naukowcy proponują, by traktować podziemne magazyny CO₂ jak dobro wspólne na skalę planetarną, które trzeba rozdysponować sprawiedliwie – między kraje bogate w złoża geologiczne a te, które mają największą historyczną odpowiedzialność za emisje. W przeciwnym razie już w XXII wieku możemy zużyć cały „bezpieczny budżet podziemny”, zostawiając przyszłym pokoleniom tylko ryzykowne technologie i nieodwracalne skutki zmian klimatu.
Przypominają też, że nawet jeśli uda się osiągnąć globalne „zero netto”, potrzeba geologicznego składowania nie zniknie. W wielu gałęziach przemysłu – jak lotnictwo, produkcja cementu czy rolnictwo – emisji nie da się całkowicie wyeliminować. Trzeba je będzie kompensować przez setki lat, a każdy gigaton podziemnego „budżetu” zużyty dziś oznacza mniej miejsca na przyszłe potrzeby.
Przekaz najnowszych badań jest jasny: CCS może być elementem układanki, ale nie planem A. Technologie wychwytywania i składowania dwutlenku węgla są potrzebne, by neutralizować trudne do uniknięcia emisje i ewentualnie w długim horyzoncie lekko obniżać temperaturę. Ale nie ma takiej mocy, by same w sobie powstrzymały katastrofę klimatyczną. Każda tona dwutlenku węgla, której nie wyemitujemy dzisiaj, to realna ulga dla klimatu – większa niż jakikolwiek odwiert czy rurociąg w przyszłości.