To właśnie temat gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy już po zakończeniu wojny był kluczową „pracą domową” dla europejskich przywódców po spotkaniu w Białym Domu 18 sierpnia. Jak mówił prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski, konkrety ustaleń w tej sprawie mają się pojawić mniej więcej siedem do dziesięciu dni po spotkaniu w Waszyngtonie.
Rzecz w tym, że na razie ten termin wydaje się mocno optymistyczny. Niespełna trzy doby po spotkaniu europejskich przywódców i prezydenta Zełenskiego z Donaldem Trumpem nie tylko nie jesteśmy bliżej ostatecznej wersji gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy, ale nawet to, co wiedzieliśmy tuż po spotkaniu wcale nie wydaje się już w 100 proc. pewne.
Ameryka zmienia zdanie w sprawie Ukrainy
– Amerykańska chęć zaangażowania się w gwarancje bezpieczeństwa dla Ukrainy to duży krok i przełom – chwalił administrację Donalda Trumpa po spotkaniu w Waszyngtonie sekretarz generalny NATO Mark Rutte.
Holender chwalił wcześniejszą deklarację Trumpa, który podczas spotkania z Wołodymyrem Zełenskim w gabinecie Owalnym zapewnił: „pomożemy, będziemy zaangażowani”. Co prawda podkreślił również, że to „Europa jest pierwszą linią obrony”, ale z drugiej strony, dopytywany, czy amerykańscy żołnierze wezmą udział w misji pokojowej albo stabilizacyjnej w Ukrainie, zręcznie uciekł od odpowiedzi. Nie wykluczył jednak takiego uczestnictwa.
– Myślę, że narody europejskie wezmą na siebie wiele ciężaru. Pomożemy im i sprawimy, że będzie to bardzo bezpieczne – podkreślił wówczas Trump, odpowiadając na pytania dziennikarzy. Wyjaśnił też, że w podczas rozmów z europejskimi przywódcami jedną z głównych kwestii będzie właśnie podział zadań dotyczących udzielenia Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa.
Sielanka nie trwała jednak długo. Stanowisko Waszyngtonu zmieniło się tuż po szczycie. Najpierw prezydent Trump w wywiadzie dla telewizji Fox News zaznaczył, że nie ma szans na obecność amerykańskich żołnierzy w Ukrainie. Zapewnił tez jednak, że Stany Zjednoczone mogą udzielić Ukrainie „powietrznego wsparcia”.
Problem w tym, że hasło „powietrzne wsparcie” jest tak pojemne, że trudno cokolwiek z niego wywnioskować. Czy byłoby to zamknięcie przestrzeni powietrznej nad Ukrainą dla rosyjskich statków powietrznych? A jeśli tak, to czy po naruszeniu tej przestrzeni amerykańskie lotnictwo zestrzeliwałoby rosyjskie samoloty i obiekty latające? Czy może byłyby to tylko i aż patrole amerykańskich myśliwców i samolotów rozpoznania na terytorium całej Ukrainy? A może jeszcze inaczej: wzmocnienie obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej wojsk ukraińskich? Możliwości jest nieskończenie wiele.
Stanowisko administracji Trumpa szybko jednak ewoluuje. Również w rozmowie z Fox News zastępca Trumpa J. D. Vance zadeklarował, że to Europa będzie zmuszona ponieść „lwią część” zobowiązań w ramach gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy. – Nie sądzę abyśmy powinni ponosić ten ciężar. Uważam, że powinniśmy być pomocni, jeśli to będzie konieczne, w powstrzymaniu wojny i położenia kresu zabijaniu. Ale myślę, że powinniśmy oczekiwać – i prezydent oczywiście tego oczekuje – że Europa będzie tu odgrywać główną rolę – ocenił
„Koalicja chętnych” coraz mniej chętna
Ta „główna rola” Europy może przyjąć wiele postaci. Tu również więcej jest znaków zapytania i spekulacji niż ustalonych „na twardo” kwestii.
Musimy znaleźć narzędzia i instrumenty do zakończenia tej wojny. A jedyną rzeczą, którą rozumie Rosja, a w szczególności Putin, jest siła
Z informacji brytyjskiego dziennika „Financial Times” wynika, że Wołodymyr Zełenski przyjechał na szczyt w Waszyngtonie z propozycją, żeby istotną częścią powojennych gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy był zakup amerykańskiego uzbrojenia za kwotę 100 mld dol. tyle tylko, że zakupu mieliby dokonać europejscy partnerzy Ukrainy, którzy nabytą broń przekazaliby Ukraińcom. „Financial Times” podał również, że Ukraina i Stany Zjednoczone miałyby zawrzeć umowę na produkcję dronów bojowych opiewającą na 50 mld dol.
Pomysł funkcjonował w przestrzeni publicznej zaledwie kilkadziesiąt godzin, a już napotkał na pierwsze poważne przeszkody. Fanami finansowania ukraińskiej armii już po wojnie z budżetu Unii Europejskiej nie są Węgry i Słowacja. Słowacki premier Robert Fico ostro skrytykował taki pomysł, nazywając go „kiepskim żartem”.
Potężne zakupy w amerykańskim supermarkecie z bronią to niejedyny pomysł Europejczyków. Brytyjski dziennik „The Times”, powołując się na swoje źródła znające kulisy rozmów, informuje, że liderzy UE oczekiwaliby od Stanów Zjednoczonych rozmieszczenia super nowoczesnych myśliwców F-35 na terenie Rumunii. Miałoby to zapewnić efekt odstraszający wobec Rosji. Myśliwce miałyby stacjonować w bazie lotniczej Mihail Kogalniceanu, którą Amerykanie w przeszłości wykorzystywali podczas wojny w Iraku. Obiekt obecnie jest rozbudowywany przez NATO.
Na rozlokowaniu myśliwców F-35 oczekiwania Europejczyków się jednak nie kończą. Oczekują oni również od Stanów Zjednoczonych zgody na wykorzystywanie amerykańskich satelitów do celów GPS i działań rozpoznawczych w Ukrainie. Chcą również, żeby Waszyngton dostarczył Kijowowi pociski przeciwlotnicze Patriot i NASAMS. Kolejną opcją na stole jest zgoda Amerykanów na przeprowadzanie nad Morzem Czarnym lotów szpiegowskich.
Sami Europejczycy, w ramach obejmującej ponad 30 państw tzw. koalicji chętnych, mieli natomiast zagwarantować obecność zachodnich wojsk na terytorium Ukrainy już po podpisaniu traktatu pokojowego z Rosją. Prym mieli tu wieść Brytyjczycy i Francuzi, ale swój udział jeszcze wiosną tego roku deklarowały m.in. Finlandia, państwa bałtyckie, Włochy i Kanada. Aktualnie liczbę państw gotowych wysłać swoich żołnierzy dla zapewnienia pokoju w Ukrainie jest około 10.
Problem leży jednak gdzie indziej. O ile wiosną tego roku spekulowano, że siły pokojowe wysłane przez „koalicję chętnych” liczyłyby co najmniej 20-30 tys. żołnierzy, tak teraz o liczbach europejscy przywódcy mówią już dużo mniej chętnie. Redukują też wcześniejsze deklaracje co do liczebności kontyngentów, które wysłaliby do Ukrainy. Z nieoficjalnych informacji wynika, że na ten moment realna wydaje się liczba 10-15 tys. żołnierzy, maksimum 20 tys. To mało, zważywszy, że sama linia frontu Ukrainy z Rosją liczy obecnie ponad 1100 km. Siły europejskie miałyby więc raczej charakter szkoleniowo-wspierający, a nie były realnym zagrożeniem dla Rosji w przypadku ponowienia inwazji.

Są też jednak problemy natury formalno-politycznej. Skoro w Ukrainie nie pojawią się amerykańscy żołnierze, to kontyngenty wysłane przez „koalicję chętnych” nie będą siłami NATO. Tu rodzi się pytanie, jak wspomniane oddziały będą miały zachować się w razie potencjalnej ponownej agresji Rosji. A także: czy jeśli zostałyby zaatakowane przez siły rosyjskie, NATO potraktowałoby to jako naruszenie art. 5. Traktatu Północnoatlantyckiego i wypowiedzenie wojny przez Rosję. Jeszcze inna kwestia dotyczy tego, czy za wysłaniem kontyngentów przez kraje członkowskie NATO poszłoby objęcie Ukrainy parasolem nuklearnym Sojuszu. To kolejne z całego szeregu pytań pozostających obecnie bez odpowiedzi.
Kreml wkłada kij w szprychy
Odpowiedź przyszła za to ze strony Kremla. Po szczycie na Alasce i rozmowach z Władimirem Putinem Donald Trump zapewniał, że Rosja zgodziła się na udzielenie Ukrainie gwarancji bezpieczeństwa przez Zachód. Europejscy sojusznicy przyjęli to z zaskoczeniem i niedowierzaniem, ale wzięli za dobrą monetę i szanse na faktyczny przełom w negocjacjach.
Nic bardziej mylnego. Już po szczycie w Waszyngtonie Kreml bardzo jasno dał do zrozumienia, że nadal absolutnie nie widzi możliwości rozlokowania na terytorium Ukrainy wojsk NATO. – To mogłoby doprowadzić do niekontrolowanej eskalacji konfliktu z nieprzewidywalnymi konsekwencjami – podkreśliła rzeczniczka rosyjskiego MSZ Maria Zacharowa.
Uważam, że powinniśmy być pomocni, jeśli to będzie konieczne, w powstrzymaniu wojny i położenia kresu zabijaniu. Ale myślę, że powinniśmy oczekiwać – i prezydent oczywiście tego oczekuje – że Europa będzie tu odgrywać główną rolę
Ta deklaracja domyka koło i de facto resetuje zegar. Jesteśmy w punkcie wyjścia. Stany Zjednoczone nadal nie chcą wysłać swoich żołnierzy do zagwarantowania pokoju w Ukrainie już po wojnie, a Rosja stawia weto dla jakiejkolwiek obecności wojsk państw NATO na terytorium Ukrainy. Jednocześnie Kreml cały czas forsuje konieczność rozwiązania „pierwotnych przyczyn konfliktu”, czyli de facto oczekuje kapitulacji Ukrainy bez jakichkolwiek poważnych ustępstw ze swojej strony.
Jeśli dodać do tego, że Kreml zaczął podkopywać scenariusz spotkania dwustronnego Władimira Putina z Wołodymyrem Zełenskim i piętrzyć potencjalne problemy w jego organizacji, sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej. Dla Zachodu to jasny znak: nie można zjeść ciastka i mieć ciastka. Nie można zakończyć wojny w Ukrainie i zagwarantować trwałego pokoju w Europie, nie kładąc na stole naprawdę mocnych kart.
Jak powiedział w lipcowym wywiadzie dla telewizji CBC News prezydent Finlandii Alexander Stubb, „musimy znaleźć narzędzia i instrumenty do zakończenia tej wojny. A jedyną rzeczą, którą rozumie Rosja, a w szczególności Putin, jest siła”. Tymczasem Ameryka i Europa znów po mocnych słowach robią wszystko, żeby w sferze czynów tej siły Kremlowi nie pokazać.