Dwa tygodnie. Tylko tyle minęło od chwili, kiedy Donald Trump powołał do życia DOGE – „departament” ds. wydajności rz±du. (Piszę w cudzysłowie, bo DOGE nie jest prawdziwym departamentem, czyli amerykańskim odpowiednikiem ministerstwa). Na jego czele, zgodnie z zapowiedziami, Trump postawił Elona Muska, a temu bardzo się spodobała nowa państwowa zabawka. Dwa lata temu, kiedy kupił Twittera, w szale szefowania zdarzało mu się spędzać w firmie nawet noce (spał na kanapie jak Don Draper w „Mad Menach”). Teraz, jako świeżo upieczony urzędnik rządowy, podobno robi to samo: według medialnych doniesień Trump podarował mu sypialnię Lincolna w gościnnej części Bia³ego Domu. I zapewne byłoby lepiej dla Stanów, gdyby Musk faktycznie więcej spał, a mniej harcował. Bo to, czym od dwóch tygodni zajmuje się on i jego ludzie, trudno nazwać inaczej niż rozmontowywaniem amerykańskiego państwa. Konkrety? Proszę. Będą cztery.
1. HR-owa ofensywa, czyli cięcia w budżetówce
Office of Personnel Management (Biuro ds. Zarządzania Personelem) to w amerykańskim rządzie trochę taki odpowiednik działu HR w korporacji. Musk nie zwlekał długo, zanim wprowadził tam swoich ludzi. Główną osobą odpowiedzialną za zasoby ludzkie została Amanda Scales, która przedtem pracowała dla Muska w xAI. Według doniesień Wired i CNN ważne stanowiska dostali: Anthony Armstrong (bankier, który pracował z Muskiem nad przejęciem Twittera), Brian Bjelde (wcześniej pracownik SpaceX) i Riccardo Biasini (przedtem dyrektor odpowiedzialny za budowany przez Muska tunel samochodowy w Las Vegas). Do tego według źródeł Wired na szczycie łańcucha pokarmowego w OPM znalazła się dwójka bardzo, bardzo młodych ludzi. Jeden z nich skończył liceum w 2024 r., a jego doświadczenie zawodowe obejmuje naprawy rowerów i wakacyjną pracę w Neuralink (kolejna firma Muska). Drugi – 21-latek zatrudniony w charakterze starszego doradcy dyrektora – pracował dla Palantira, firmy, której współzałożycielem jest Peter Thiel, miliarder, a przy tym patron, opiekun i sponsor J.D. Vance’a.
Więcej o Thielu napisałam w tym tekście: „Król Trump i siedmiu magnatów. Czego chce nowa amerykańska oligarchia”.
Co zrobił naszpikowany ludźmi Muska urząd? Wysłał do milionów pracowników federalnych e-maila z propozycją: jeśli rzucą pracę dla państwa, do września i tak będą dostawali pensję. Dla odbiorców wiadomości było to kompletne zaskoczenie. Do tego stopnia, że… wielu nie uwierzyło. Trzeba było rozsyłać dalsze maile potwierdzające, że propozycja jest prawdziwa i poważna. Cel? Zwijanie państwa, czyli to, na czym tak zależy Muskowi (wiemy to, bo sam bardzo jasno o tym mówił jeszcze w kampanii wyborczej). Skutki? Kompletnie nieprzewidywalne. Nie mamy pojęcia, co konkretnie się posypie, wszystko zależy od tego, ilu pracowników – i z jakich gałęzi budżetówki – przejdzie do sektora prywatnego. Ale coś posypie się na pewno, bo nie może się skończyć inaczej, jeśli z jakiejś organizacji nagle, w niezaplanowany sposób, znika spora część pracowników na różnych szczeblach.
2. Nowe porządki w Departamencie Skarbu
Na kilka tygodni przed zmianą władzy do amerykańskiego Departamentu Skarbu przybyła delegacja Trumpa – w tym ludzie Muska z DOGE. Rutynowe ustalenia przerodziły się w coś, czego urzędnicy się nie spodziewali. Ekipa Trumpa i Muska zaczęła ich wypytywać o to, jak właściwie wygląda wypłacanie państwowych funduszy. Najbardziej interesowało ich Biuro Usług Podatkowych – kluczowy organ Departamentu Skarbu, który jest odpowiedzialny za prawie 90 proc. wypłat z federalnej kasy. To stamtąd wypływają m.in. pensje pracowników budżetówki, świadczenia społeczne czy zwroty podatków – w sumie ponad 5 bln dolarów rocznie. Pytania przedstawicieli nowej administracji nie wynikały bynajmniej z czysto akademickiej ciekawości. Bo potem Trump przejął władzę, powołał do życia DOGE i zezwolił na to, by w agencjach rządowych – w tym właśnie w Departamencie Skarbu – zainstalowali się ludzie Muska.
Szybko poleciały głowy, a raczej głowa. W piątek 31 stycznia niespodziewanie z pracy odszedł David Lebryk, czyli najwyższy rangą urzędnik (nie polityk) w Departamencie Skarbu. Według źródeł CNN, które rozmawiało z jego pracownikami, ludzie Muska najprawdopodobniej chcą, żeby Departament zaczął blokować wybrane wypłaty z federalnej kasy. Trumpiści mieli wypytywać wcześniej Lebryka o możliwość wstrzymania płatności przez Departament. Ten dawał im odpór, odpowiadając, że tego się po prostu nie robi, nie tak to działa. No to dzisiaj Lebryka już w pracy nie ma i nie ma komu postawić się ekipie DOGE.
A sam Musk? W sobotę 1 lutego napisał na Twitterze: „Zespół DOGE odkrył, że urzędnicy zatwierdzający płatności w Departamencie Skarbu mieli instrukcje, żeby zawsze akceptować wypłaty, nawet dla znanych grup oszustów czy organizacji terrorystycznych”. Jak Musk definiuje oszustów i terrorystów, tego nie wie nikt – najwyraźniej inaczej niż amerykańskie władze do tej pory. Ale dokładnie tak, jak opisał, działają wypłaty środków federalnych w Stanach. Tak jak księgowa w firmie nie siedzi i nie wybiera sobie, które faktury opłaci, a które na to nie zasługują, tak nie robią tego urzędnicy skarbu państwa. Ich rolą jest wypłacać pieniądze tym, którym mają je wypłacić na podstawie ustaw, rozporządzeń, decyzji podjętych przez agencje rządowe. Musk wolałby, żeby Departament Skarbu stał się wąskim gardłem, w którym ktoś (ciekawe, kto) ma ostatnie słowo dotyczącego tego, czy rządowe środki wyjdą dalej, czy też nie.
3. Koniec pomocy międzynarodowej
„Co do sprawy z agencją USAID – omówiłem to szczegółowo [z prezydentem] i zgodził się, że powinniśmy ją zamknąć” – powiedział Musk w poniedziałek 3 lutego. USAID to agencja rządu Stanów Zjednoczonych, która zajmuje się międzynarodową pomocą humanitarną i rozwojową. Żeby zobrazować jej wagę w globalnej skali: w 2024 r. USAID sfinansowała 42 proc. światowej pomocy humanitarnej odnotowanej przez ONZ. Stany Zjednoczone za jej pośrednictwem wysyłają w świat kilkadziesiąt miliardów dolarów rocznie. Czy USAID faktycznie zostanie zamknięta, to się okaże – także 3 lutego w jej obronie stanął sekretarz stanu Marco Rubio, twierdząc, że to on teraz pełni obowiązki szefa agencji i że będzie ona działać dalej.
„Banda wariatów” – tak już wcześniej, w niedzielę w rozmowie z reporterami, powiedział Trump o osobach kierujących agencją, obiecując się ich pozbyć. Pierwsze kary dla nieposłusznych już były. Na przymusowy urlop wysłano ok. 60 pracowników USAID, oskarżając ich o to, że próbowali obejść rozporządzenie Trumpa o zamrożeniu pomocy międzynarodowej na 90 dni. W sobotę 31 stycznia na urlop odesłano z kolei dwóch wysokich rangą urzędników ds. bezpieczeństwa pracujących w USAID. Powód? Według źródeł Associated Press: odmówili ludziom Muska z DOGE dostępu do systemów agencji – w tym tajnych dokumentów, których ekipa DOGE nie miała prawa oglądać. Postawisz się ludziom Muska, to do widzenia – taki morał wydaje się płynąć i z tej sytuacji, i z przypadku Davida Lebryka.
Jedna rzecz w tym wszystkim jest nawet zabawna. Musk, chcąc zamknąć USAID, realizuje pragnienia tak znienawidzonej przez siebie „antyamerykańskiej lewicy”. Według krytyków Stanów z różnych miejsc świata USAID służy amerykańskiej soft power, finansując „kolorowe rewolucje”, więc jest szkodliwa i lepiej, żeby jej nie było. Ale jest w tym także jedna bardzo niezabawna rzecz. Wycofanie pomocy rozwojowej i humanitarnej z najbardziej niestabilnych rejonów świata miałoby poważne geopolityczne konsekwencje. Jeśli jednym cięciem kończy się wsparcie w obozach dla uchodźców, likwiduje programy zapewniające wodę pitną czy podstawową ochronę zdrowia w regionach objętych konfliktem, to zmienia się układ sił i zostawia pole innym – w tym takim organizacjom jak ISIS albo jej pogrobowcy. Skutki? Jeśli Stany Zjednoczone wciąż chcą być mocarstwem (Muskowi nie wydaje się na tym jakoś szczególnie zależeć, ale Trump może mieć inne zdanie), to te kilkadziesiąt miliardów dolarów, które rocznie da się zyskać na zamknięciu USAID, może zaraz wydadzą na wojnę.
4. Wyprzedawanie państwowego mienia
General Service Administration (GSA) to kolejna amerykańska agencja rządowa (a także ostatni nowy amerykański skrót w tym tekście, obiecuję). Jej rolą jest wsparcie innych państwowych jednostek w ich podstawowym funkcjonowaniu – zapewnia przestrzeń biurową, płaci za niezbędne produkty i generalnie działa podobnie jak office manager. Teraz w GSA – podobnie jak w OPM – zaroiło się od ludzi Muska. To m.in. Nicole Hollander (pomagała Muskowi przejmować Twittera), Thomas Shedd (osiem lat przepracował w Tesli) czy Edward Coristine (wcześniej stażysta w Neuralink). Według dokumentów udostępnionych dziennikarkom śledczym Wired ekipa Muska dąży do tego, żeby obniżyć o połowę wydatki w każdym rządowym biurze, którym zarządza GSA. Nowe kierownictwo chce też „zmniejszyć portfolio nieruchomości”, które posiada agencja – to znaczy po prostu posprzedawać budynki należące do rządu albo rozwiązać umowy najmu. Jak Musk chce pożenić te cięcia z rozporządzeniem Trumpa o tym, że pracownicy federalni nie mogą już pracować zdalnie, tylko muszą wrócić do biur – nie wiadomo.
A to nie wszystko. W sprawie General Service Administration aktywnie działa też DOGE. Według źródeł Wired wygląda na to, że ludziom Muska zależy na dostępie do komputerów i wewnętrznej struktury informatycznej agencji. W ten sposób uzyskaliby wrażliwe dane dotyczące zamówień GSA czy dostęp do oprogramowania monitorującego działania jej pracowników. Dzięki temu mogliby m.in. czytać ich e-maile, słuchać prowadzonych online spotkań czy zdalnie przeglądać ich laptopy. Czyli – dosłownie – z zewnętrznej pozycji krok w krok śledzić działania urzędników agencji rządowej.
Kiedy Trump zaproponował Muskowi rolę szefa komisji od wydajności rządu, ten odpowiedział, że chętnie pomoże, ale nie interesuje go „żadna pensja, żadna posada, żadne uznanie”. To znaczy: że chętnie by porządził, ale nieoficjalnie, bez demokratycznej kontroli. W znacznej mierze tak właśnie się stało. Musk wcale nie zajmuje w administracji Trumpa jakiegoś bardzo ważnego stanowiska. Jego formalna odpowiedzialność jest stosunkowo niska. Oficjalny cel DOGE – według rozporządzenia, którym Trump powołał je do życia – to „modernizacja federalnej technologii i oprogramowania celem maksymalizacji wydajności i produktywności rządu”. Tak, dobrze czytacie. Musk nie ma formalnego umocowania do robienia rzeczy, które w ostatnich dwóch tygodniach już zrobił albo robić próbuje. Ale kto by się tym przejmował? Rozporządzenia są dla nudziarzy, legalistów i kujonów z Partii Demokratycznej, realna władza to co innego. Zakres wpływu Elona Muska i jego ludzi zależy dzisiaj nie od jakichś rozporządzeń, tylko od tego, kiedy Trump powie im „stop”. Póki co – Trump „stop” nie mówi. Hulaj dusza, piekła nie ma.