Jerzy (imię zmienione) był adoptowany przez małżeństwo S. w Szczecinie w latach 50., niedługo po narodzinach. Jego biologiczny ojciec był przestępcą, matka była prostytutką. Przybrany tata Michał był z kolei inżynierem, przybrana mama Elżbieta – pielęgniarką. Zrezygnowała z pracy, by poświęcić się wychowaniu syna. Nowi rodzice zmienili mu imię. W rodzinie niczego nie brakowało.
„Poświęcano mu całą uwagę, spełniano wszystkie zachcianki. Matka odprowadzała go do szkoły i przebierała w szatni. Gdy dzwonek oznajmiał zakończenie lekcji – już na niego czekała. Koledzy podśmiewali się wprawdzie, że jest maminsynkiem, ale nigdy nie miał prawdziwych kolegów. Zawsze w domu z matką i ojcem” – tak w 1978 r. pisał o Jerzym „Kurier Szczeciński”.
Jerzy był uważany przez rodziców wręcz za wybitną jednostkę. Otoczenie odbierało go jako kulturalnego, ułożonego chłopca.
Michał zmarł, gdy Jerzy miał 11 lat. Przed śmiercią mężczyzna powiedział chłopcu, że został adoptowany, co miało na zawsze już pogorszyć relacje chłopaka z Elżbietą. Matka po śmierci męża wróciła do pracy. Jerzego denerwowało to, że kobieta była wręcz nadopiekuńcza, że aż nadto poświęcała się, by zadowolić syna.
W 1972 r. 18-letni wówczas Jerzy zdał maturę i dostał się na Politechnikę Gdańską. Nie radził sobie z nauką, miał problemy ze skupieniem się. Po pierwszym semestrze został skreślony z listy studentów. Potem próbował szczęścia na Politechnice Szczecińskiej, jednak zrezygnował ze studiów. Skończyło się na Policealnym Studium Zawodowym, którego także nie skończył z powodu złych ocen. Przerwał naukę w 1976 r.
W tym samym roku Elżbieta przeszła na emeryturę, łącznie z rentą rodzinną otrzymywała co miesiąc ok. 4,5 tys. zł.
„Nie histeryzuj”
Były Święta Bożego Narodzenia, 1976 r. Jerzy oglądał telewizję ze swoją matką. Ok. godz. 1 w nocy poinformował Elżbietę, że zrezygnował ze studiów. Kobieta zdenerwowała się, zależało jej na tym, by syn zdobył wykształcenie. Zaczęła mówić mu, że niczego w życiu nie osiągnie. Doszło wręcz do awantury.
W końcu Elżbieta kazała iść Jerzemu do swojego pokoju. Nie mogła już na niego patrzeć.Jerzy powiedział, żeby tak nie histeryzowała. Matka uderzyła go w twarz, była oburzona tym, jak się do niej odniósł. Okulary chłopaka spadły na dywan. Elżbieta zaczęła płakać.
Gdy Jerzy podnosił okulary, zwrócił uwagę na leżący na półce pod stolikiem przecinak, którym wcześniej tego dnia rozłupywał orzechy. Chwycił przecinak i uderzył Elżbietę w głowę. Potem kolejny raz i kolejny. Następnie zatkał jej palcami nos, stojąc z tyłu. Przestał, gdy upewnił się, że kobieta nie żyje.
Poszedł do swojego pokoju, usiadł na fotelu i zaczął się zastanawiać, jak zatuszować morderstwo. Usnął. Gdy się obudził, zdecydował się pociąć ciało matki na kawałki.
Jerzy pozbywa się ciała
Wyniósł z pokoju meble i rozłożył ceratę, która wcześniej leżała na kuchennym stole. Na ceracie umieścił następnie zwłoki Elżbiety. Przykrył ciało dwoma prześcieradłami. Z kuchni wziął nóż, a z łazienki wiadro.
Szybko zorientował się, że potrzebuje innego narzędzia. Wyjął więc z szafki w przedpokoju piłę do cięcia metalu oraz nożyce do blachy. Zaczął ciąć zwłoki na kawałki. Przerywał tę czynność, by zażyć relanium (lek uspokajający).
Kości początkowo układał na papierowych arkuszach. Głowę, stopy i dłonie wyniósł w misce na balkon. Miękkie części ciała wrzucał do sedesu i spłukiwał.
Potem wkładał kości do roztworu sody kaustycznej (używanej do udrażniania rur) i gotował. Gdy kości się rozpuszczały, także wylewał ciecz do sedesu. Gdy sody zaczynało brakować, wyskakiwał do sklepu chemicznego. W sedesie spuścił również ubranie Elżbiety, pocięte wcześniej na kawałeczki.
Gdy skończył, postanowił pozbyć się również narzędzi zbrodni. Nóż, piłę i nożyce wyrzucił do pojemnika na śmieci stojącego na podwórzu. Prześcieradła i ceratę wsadził do kotła.
Ślady krwi na ścianie zeskrobał, a następnie zamalował te miejsca farbą. Plamy na tapczanie umył wodą z proszkiem do prania. Poduszki wyrzucił. Całość zajęła mu trzy dni.
Kilka dni później dowiedział się od sąsiadów, że zapchała się studzienka w piwnicy. Wtedy zdecydował się rozpuścić w sodzie kaustycznej także wyniesione wcześniej na balkon głowę, stopy i dłonie.
Hydraulicy znaleźli w studzience coś, co wyglądało jak kawałki mięsa. Nie podejrzewali wtedy, że to mogą być to ludzkie szczątki. Zawiadomili administrację, informując, że lokatorzy marnotrawią żywność w tych trudnych czasach.
Pracowniczka poczty nabiera podejrzeń
Jerzy mieszkał wciąż w tym samym mieszkaniu. Odwiedzali go znajomi, organizował imprezy. Znalazł dziewczynę, chodzili razem na kurs tańca.
Początkowo rentę matki dawała mu listonoszka. Potem stwierdziła, że będzie zostawiała awizo. Jerzy zakładał więc damskie ubrania i odbierał rentę na poczcie. Do tego peruka, makijaż, damska torebka. Dowód osobisty matki przerobił, wklejając swoje zdjęcie. Dając w okienku awizo, nigdy nie wypowiadał ani jednego słowa.
Aż do 31 maja 1977 r.
Młody mężczyzna przebrał się kolejny raz za matkę i udał się do placówki pocztowej na ul. Wojska Polskiego. Kasjerka poprosiła o drobne. Jerzy odparł, że nie ma. Chropowaty głos wzbudził podejrzenia pracowniczki poczty. Wezwała milicję.
Początkowo Jerzy twierdził, że matka wyjechała i nie zostawiła mu żadnych pieniêdzy. Odbierał rentę, bo nie miał wyboru, brakowało mu środków do życia. Milicja bezskutecznie próbowała skontaktować się Elżbietą. Rozmawiano też z sąsiadami. Okazało się, że ostatni raz widzieli kobietę tuż przed Bożym Narodzeniem. Mówiła, że kupiła gęś, specjalnie dla syna, bo lubił.
W końcu Jerzy nie miał już wyjścia. „Oznajmiam, że ja, Jerzy S., urodzony w 1954 r., zamieszkały w Szczecinie przy ul. Jagiełły, w mieszkaniu zajmowanym wspólnie z matką, zabiłem ją w dniu 25 grudnia 1976 r. Przedtem posprzeczaliśmy się. Powiedziałem bowiem, że porzuciłem szkołę, a matka uderzyła mnie w twarz” – napisał. Nie chciał mówić, postanowił przelać wszystko na papier. W ciągu kilku kolejnych dni spisał ze szczegółami to, co wydarzyło się w dniu zabójstwa.
Doszło do wizji lokalnej w mieszkaniu. Pokazywał śledczym, jak uderzał matkę, jak ją dusił.
„Już widzę wielkie nagłówki w gazetach: SYN ZABIŁ MATKĘ. Bardzo żałuję tego, co zrobiłem, ale cały czas wydaje mi się, że to nie ja, że to jakiś okropny sen” – napisał.
Jerzy żałuje przyznania się do zabójstwa
Obserwacja psychiatryczna trwała od sierpnia 1977 r. do stycznia 1978 r. Uznano, że w chwili zabójstwa Jerzy był poczytalny. Nie stwierdzono chorób psychicznych. Zdiagnozowano natomiast zaburzenia osobowości m.in. o charakterze psychopatycznym i socjopatycznym. U młodego mężczyzny dopatrzono się co prawda organicznego uszkodzenia mózgu, ale bez wpływu na poczytalność.
Jedna z biegłych wskazała, że sprzeczka z matką wzbudziła u niego „nagłe spiętrzenie emocji”.
W trakcie obserwacji na oddziale psychiatrii sądowej Jerzy powiedział wręcz, że żałuje przyznania się do zabójstwa. Był przekonany, że nie było przecież żadnych dowodów, które wskazywałyby na jego udział w sprawie.
Jerzy twierdził, że jego stosunki z matką były dobre, a ewentualne konflikty nie wykraczały poza standardowe rodzinne nieporozumienia. Jeden z sąsiadów zeznał jednak, że Elżbieta bała się swojego syna. Opowiadała, że Jerzy żąda od niej pieniędzy, że chce ją zabić. Podejrzewała, że zrobi to łyżką samochodową, a następnie rozpuści jej ciało. Niepokoiło ją to, że syn trzymał w mieszkaniu kanister z jakimś płynem.
„Podłe zachowanie” i „pasożytniczy tryb życia”
22 lutego 1978 r., ponad rok po zabójstwie, ruszył proces przed Sądem Wojewódzkim w Szczecinie. Jak relacjonowały media, Jerzy pierwszego dnia zachowywał się nietypowo, nie odpowiadał na pytania sądu, sprawiał wrażenie, jakby nie do końca wiedział, gdzie się znajduje. Na wniosek sędziego przebadali go psychiatrzy. Uznali, że z Jerzym jest wszystko w porządku, a zachowuje się tak, bo chce uniknąć kary.
W czerwcu zapadł wyrok – kara śmierci. „Zważywszy ogrom społecznego niebezpieczeństwa tej zbrodni dokonanej z zemsty za uderzenie, podłe zachowanie się oskarżonego przy dokonaniu i usuwaniu zwłok, jego zakłamanie i pasożytniczy tryb życia, a także fakt, że po zabójstwie oddawał się uciechom życiowym, przyjąć należy, że wyłączenie go na zawsze ze społeczeństwa będzie odpowiednią karą” – stwierdza sąd, uzasadniając wyrok.
Obrona złożyła apelację.
W lutym 1979 r. doszło do ponownego procesu. Jerzy częściowo zaczął się wycofywać z wcześniejszych wyjaśnień. Zaprzeczył, by zatykał matce nos, twierdził też, że nie pamięta, jak zadawał ciosy Elżbiecie, że wcale nie wiedział, że był adoptowany.
Biegli nie uwierzyli w wersję o tym, że Jerzy nie pamiętał, co się wydarzyło i że w chwili zdarzenia miał zaburzenia świadomości. Uznali, że w takiej sytuacji chłopak nie dość, że zadałby matce większą liczbę ciosów, to jeszcze zdewastowałby mieszkanie i sam odniósłby obrażenia. Po odzyskaniu świadomości szukałby następnie ratunku dla ofiary. Zmianę w wyjaśnieniach tłumaczyli przemyślaną obroną.
Jerzy oświadczył przed sądem, że w trakcie śledztwa mówił co innego, bo chciał się sam oskarżyć, by jak najszybciej wszystko się zakończyło. Sąd w to nie uwierzył. Za wiarygodne uznał te wyjaśnienia, które padły niedługo po zatrzymaniu mężczyzny.
Sąd ocenił, że w przypadku tego zabójstwa nie można tłumaczyć działania Jerzego silnym wzbudzeniem usprawiedliwionym okolicznościami. „Sam fakt czynienia oskarżonemu wymówek, że porzucił naukę oraz uderzenie go w twarz był zbyt błahym powodem do tego, aby zabić matkę metalowym przecinakiem” – czytamy w uzasadnieniu.
Dostrzeżono jednak pewne okoliczności łagodzące. Jerzy nie był wcześniej karany, miał dobre opinie w środowisku, a na początku śledztwa przyznał się do winy. Był też stosunkowo młody, więc była szansa na to, że po odsiedzeniu kary rozpocznie normalne życie.
Wyrok: 25 lat więzienia. Wliczając odbyty areszt, miał wyjść w 2002 r.
Jerzy zaczyna nowe życie
– Nie był zabójcą, do którego czułbym wstręt. Nie był zdeprawowany. Było mi go żal. Żal tego, co stało się z jego życiem. To znakomity chłopiec. W moim przekonaniu matka chciała zrealizować się w nim, a on był człowiekiem słabym. Załamywał się, gdy pojawiały się trudności na uczelni – mówił przed laty w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” jeden z obrońców Jerzego.
W zakładzie karnym miał dobrą opinię, pracował społecznie jako plastyk. Nie wdawał się w żadne konflikty. Deklarował, że ogromnie żałuje tego, co się stało. W 1989 r. został warunkowo zwolniony z odbywania reszty kary. Ożenił się, został ojcem.
Ponad 20 lat temu nawiązała z nim kontakt dziennikarka „Gazety Wyborczej” Monika Adamowska, która dokładnie przeanalizowała akta sprawy i rozmawiała z osobami znającymi Jerzego. Mężczyzna odmówił wtedy dziennikarce komentarza.
Za pomoc w pracy nad tekstem dziękuję pracownikom Sądu Okręgowego w Szczecinie. Korzystałem również z archiwalnych wydań „Kuriera Szczecińskiego” oraz artykułu „Pamięć jest okrutną karą” Moniki Adamowskiej („Gazeta Wyborcza”, 1 marca 2002 r.).