W świecie, w którym proaktywność bywa zakodowaną nazwą pracy po godzinach, a kalendarze pęcznieją od spotkań, człowiek szybko uczy się reguł gry: nie chodzi o rezultat, lecz o wizerunek kontroli. Zamiast mierzyć postęp decyzjami i dowiezioną wartością, mierzony jest czas spędzony na callach, liczba slajdów i długość raportów. System wzmacnia zachowania obronne: lepiej mieć alibi w postaci „byłem, zgłaszałem, wysłałem”, niż wziąć odpowiedzialność za ruch, który może się nie udać. Kiedy takie bodźce zamienią się w codzienność, empatia i rozsądek ustępują miejsca czujności i lawirowaniu.
Egocentryczne stand-upy: show zamiast współpracy
Jaskrawym przejawem są egocentryczne stand-upy — spotkania, podczas których metryki próżności zastępują faktyczne osiągnięcia, a najważniejszą walutą staje się aplauz. Zespoły słyszą oczekiwanie „wyników na jutro”, choć nikt nie doprecyzowuje, co właściwie ma być wynikiem. Zamiast rozmowy o przeszkodach, decyzjach i priorytetach trwa pokaz sprawności retorycznej: kto lepiej „zagra” postęp. Na krótką metę daje to wrażenie pędu; w dłuższym horyzoncie buduje cynizm i uczy ludzi grania „pod status”, a nie dla klienta.
Kij i marchewka kontra lider–dyrygent
Ten klimat wzmacnia styl zarządzania, który można streścić figurą „Maestra od Kija i Marchewki”. Menedżer jest wiecznie niezadowolony, mnoży ogólne pretensje, lecz nie potrafi nazwać oczekiwań. Zarządza przez dezorientację i strach, podkręcając tempo, zamiast ustalić jasne reguły gry. W kontrze stoi „Dyrygent Lider”: wymagający, ale uczciwy, który bez teatralnych gestów przywraca przewidywalność – nazywa priorytety, stawia granice, chroni czas pracy głębokiej i rozlicza z efektu, nie z widowiska. W takich zespołach odpowiedzialność nie parzy, a decyzje nie czekają tygodniami na „kolejny przegląd”.