Zaginięcie Iwony Wieczorek to najbardziej medialna sprawa kryminalną w Polsce. Pomimo upływu 15 lat wciąż nie wiadomo, co stało się z nastolatką, która zaginęła w lipcu 2010 r. Mikołaj Podolski, dziennikarz śledczy, poświęcił tej sprawie 10 lat. Wraz z dziennikarką Martą Bilską napisał książkę o zaginięciu Iwony.
W obszernej rozmowie z Interią rzuca nowe światło na jedną z najbardziej tajemniczych spraw kryminalnych w Polsce.
Mikołaj Podolski: Nie chcę dawać jasnej i klarownej odpowiedzi, bo pewności nie mam, a nawet gdybym miał, to ryzykowałbym poważnym wyrokiem, gdybym to powiedział publicznie. Mam za to wytypowane trzy osoby, które najbardziej zwróciły moją uwagę, choć jedna szczególnie. Liczymy, że odpowiedź na to pytanie udzielą śledczy, a nie dziennikarze. Ale pracując nad książką, robiliśmy wszystko, co się dało, by im pomóc i by sporo nowych faktów na temat pewnych ludzi ujrzało światło dzienne. Czytelnicy wyciągną swoje wnioski.
Zapytam inaczej: Czy zrobił to ktoś, kto znał Iwonę?
Bardzo wiele na to wskazuje.
Czyli Iwona Wieczorek nie żyje. Możemy to powiedzieć ponad wszelką wątpliwość?
Na 99 proc. tak. Na pewno możemy wykluczyć scenariusz rodem z amerykańskich filmów, że Iwona została porwana i jest przetrzymywana przez 15 lat. To był typ dziewczyny bardzo zadziornej, walczyłaby, jeśli ktoś próbowałby ją zniewolić, a nawet gdyby się komuś udało, to robiłaby wszystko, by się uwolnić.
Pisząc książkę staraliśmy się odpowiedzieć na pytanie, kto z jej otoczenia mógł być powiązany z jej śmiercią. I nie mam na myśli planowanego zabójstwa. Mogło być bowiem tak, że sytuacja wymknęła się spod kontroli.
Twoim zdaniem Iwona mogła zginąć przypadkiem? Spotkała kogoś znajomego, doszło do nieporozumienia, pojawiły się emocje, agresja i doszło do tragedii?
Mogło być różnie. Przeanalizowaliśmy życie Iwony i naszym zdaniem tamtej nocy nie szła do domu, nie chciała jeszcze kończyć zabawy. Uważamy, że chciała przedłużyć tę noc, spotkać się z kimś znajomym, może pójść na drinka lub się wyżalić. Po opuszczeniu Dream Clubu szukała telefonicznego kontaktu z różnymi znajomymi. Również przebieg trasy, którą wybrała, może sugerować, że nie chciała dotrzeć bezpośrednio do domu.
„Uważamy, że Iwona chciała się jeszcze z kimś spotkać”
Trasa wiodła nadmorskim deptakiem, nie była to najkrótsza i najbezpieczniejsza droga do domu Iwony.
Jako dawny mieszkaniec tej okolicy mogę powiedzieć, że sam znam co najmniej dwie krótsze i bezpieczniejsze drogi. A jeśli chciała złapać kogoś z samochodem, żeby podwiózł ją do domu, mogłaby już o to starać się w Sopocie. Uważamy, że Iwona chciała się jeszcze z kimś spotkać. Zagadką pozostaje z kim.
Być może ze znajomymi, którzy tego wieczoru byli na ognisku w parku Regana. Było na trasie, jaką szła.
Ona szukała kontaktu smsowego z kilkoma osobami, również z tymi z ogniska. Wątek ogniska opisujemy w książce dokładnie jako pierwsi dziennikarze, poświęciliśmy mu aż kilkadziesiąt stron. Nie możemy się jednak skupić wyłącznie na tych znajomych, z którymi rozmawiał i smsowała, ponieważ nie miała nic na koncie i nie mogła dzwonić do ludzi spoza swojej sieci.
Wiadomo, że były chłopak Iwony miał spore zaniki pamięci. Po ośmiu dniach nie pamiętał, gdzie był w nocy, kiedy zaginęła jego miłość życia
Idąc deptakiem mogła jednak liczyć, że w parku jeszcze zastanie kogoś znajomego, chociażby z ogniska, o którym wspomniałeś. Nie można też jednak wykluczyć, że mogła też chcieć pójść do kogoś do domu. Pamiętajmy, że za parkiem Reagana znajdowało się morze bloków, jedno z największych blokowisk w północnej Polsce, a w nim mnóstwo jej znajomych.
Tuż po zaginięciu Iwony długo funkcjonowała hipoteza, że być może padła ofiarą przypadkowego gwałciciela.
Analizowaliśmy ten wątek. Tutaj dajemy jednoznaczną odpowiedź, że jest to praktycznie prawie niemożliwe. To była ciepła lipcowa noc, być może najcieplejsza tamtego lata, mnóstwo osób się bawiło i korzystało z uroków Trójmiasta. Znając charakter Iwony, zaczęłaby stawiać opór, krzyczeć. Trudno uwierzyć, że nikt tego by nie dostrzegł lub nie usłyszał. Poza tym „przypadkowi” niemal zawsze porzucają ciała, a tu ktoś się bardzo postarał, by go nie było. Tam zresztą trudno byłoby zakopać zwłoki niezauważenie. Od rana w tej okolicy było mnóstwo ludzi.

Czyli wracamy do wersji znajomego?
Musimy to najbardziej brać pod uwagę. Nie przesądzamy też, że to było zabójstwo.
Badaliśmy życiorys Iwony m.in. pod kątem używek oraz sporów z rówieśnikami. Poznaliśmy konkretne historie o dziewczynie, która pod wpływem alkoholu stawała się agresywna i zadziorna, wdawała się w bójki. Nie tylko z dziewczynami. Potrafiła nawet przyłożyć koledze czy ukochanemu.
Czyli mogło dojść do sprzeczki, do jakieś szarpaniny i sprawy poszły za daleko?
To możliwe. Oczywiście tutaj poruszamy się jednak w świecie hipotez. W książce chcieliśmy pokazać, że jest ich dużo więcej, niż niektórzy zakładali na początku.
„Przyjaciółek Iwony nie pamiętała kluczowych zdarzeń”
Piszecie w książce, że myśleliście, że o tej sprawie wiecie wszystko, a okazało się, że tak naprawdę nie wiedzieliście wcześniej nic. Co was zaskoczyło?
Najbardziej chyba przewijające się non stop kłamstwa i „utrata pamięci” wśród osób, które zeznawały w tej sprawie. Jedna z przyjaciółek Iwony nie pamiętała kluczowych zdarzeń. Wiadomo, że były chłopak Iwony miał spore zaniki pamięci. Po ośmiu dniach nie pamiętał, gdzie był w nocy, kiedy zaginęła jego miłość życia. Policjanci, którzy ich przesłuchiwali na początku, byli wściekli.
Błędem nas wszystkich, dziennikarzy zajmujących się sprawą Iwony, było to, że uwierzyliśmy w obraz Iwony jako spokojnej i grzecznej dziewczyny
Być może komuś zatajenie czegoś czy powiedzenie drobnego kłamstwa mogło wydawać się niewinne. Jednak ci ludzie nie rozumieli, że mącili w całym śledztwie. Jednym takim kłamstwem uruchomiali niepotrzebne czynności, a to powodowało, że inne – ważniejsze – były odkładane na bok lub odsuwane w czasie.
Wasza książka ma podtytuł „Koniec kłamstw”. Czytając ją, rysuje nam się historia pełna sekretów. Wszyscy mężczyźni, którzy mogli żywić do Iwony jakieś uczucia, mają na sumieniu swoje grzeszki.
Błędem nas wszystkich, dziennikarzy zajmujących się sprawą Iwony, było to, że uwierzyliśmy w obraz Iwony jako spokojnej i grzecznej dziewczyny. Podobnie było z jej otoczeniem z osiedla czy ze szkoły, bo przyjęło się, że otaczała się przykładnymi rówieśnikami. Z perspektywy czasu wiemy, że tak nie było.
Musimy się jednak cofnąć do 2010 r., 15 lat wstecz. Odkryliśmy przerażające rzeczy na temat byłych chłopaków Iwony. Większość z nich miała coś na sumieniu. Nie mówię, że to byli w 2010 r. jacyś wielcy gangsterzy, ale potem jeden z nich trafił do więzienia, inny handlował narkotykami, jeszcze inny był chuliganem najagresywniejszej bojówki kibicowskiej w Trójmieście. Tylko o jednym byłym chłopaku Iwony możemy powiedzieć, że był „grzecznym facetem”.
Jednak nie chcę mówić o wszystkich znajomych Iwony, że to byli źli ludzie. Tak nie było.
Miałem na myśli to, czy mogli oni kłamać, bo chcieli ukryć swoje grzeszki, a nie dlatego, że mają wiedzę o zaginięciu Iwony?
To jest bardzo możliwe. W środowisku, w którym się obracała Iwona, były obecne różne grzeszki. Na przykład jeśli mielibyśmy wskazać pięciu czy sześciu jej rówieśników, z którymi Iwona miała najlepsze relacje przed zniknięciem, to według naszych źródeł dwóch z nich handlowało narkotykami. Sam rozmawiałem z kimś, kto twierdził, że się u nich zaopatrywał.
Gdy zdobywaliśmy coraz większą wiedzę na temat tych ludzi, w końcu zapragnęliśmy się dowiedzieć, co poszczególni znajomi robili w noc zaginięcia. Okazało się, że nie każdy mówił na temat prawdę podczas przesłuchań.
Jeden z mężczyzn, który według wszelkich znanych nam dowodów pojawił się na ognisku w parku Reagana, zapomniał o bardzo ważnej rzeczy. Nie powiedział śledczym, że przyjechał tam samochodem i odwiózł dwie dziewczyny do domu. Inny znajomy Iwony zeznał, że w momencie jej zaginięcia był w domu, podczas gdy jego telefon w tym czasie logował się z trzema różnymi nadajnikami BTS. Jeszcze inny zarzekał się, że go na ognisku nie było, a według logowań i zeznań innych osób tam był. Szedł w zaparte zarówno na przesłuchaniach, jak i potem, gdy po latach do niego dzwoniłem.

„Wiele wskazuje na to, że miała jakiś plan”
Wróćmy do 17 lipca 2010 r. Co wiemy na pewno?
Iwona opuściła Dream Club przed godziną 3. Kilka minut kręciła się w okolicach placu Przyjaciół Sopotu. Wiemy, że padła jej komórka, bo dawała o tym wcześniej znać znajomym. Nie do końca wiemy, co wydarzyło się około 4:10, kiedy mijała klub Banana Beach. Tam bawiło się jej ośmioro jej znajomych. Wiedziała też, że w tym klubie mógł przebywać jeszcze Patryk, jej największa miłość. Według zebranych dowodów nie zaszła jednak do środka, nie wiadomo dlaczego.
Potem widzimy ją na filmie z monitoringu z 4:12. To siedmiosekundowy przemarsz i ostatnie nagranie, na którym widać dziewczynę.
Być może to, że nie weszła do klubu, uprawdopodabnia to, co mówiłeś wcześniej: że w głowie miała już inny plan. Albo liczyła, że spotka jeszcze kogoś ze znajomych na ognisku, albo chciała iść do kogoś do domu.
Wiele wskazuje na to, że miała jakiś plan. Ognisko było na trasie, którą szła. Być może spotkała też kogoś znajomego po drodze.
Samo odtworzenie tego, jak wyglądało ognisko, jest bardzo trudne. Wiele osób przesłuchano dopiero kilka miesięcy po zniknięciu Iwony. W książce pojawia się postać „Starego Borka”, jest sugestia, że mógł być na ognisku, że mógł podobać się Iwonie. W sobotę rano miał grać w turnieju piłki nożnej, a Iwona miała obserwować to z trybun. Jednak w pierwszym sobotnim meczu nie zagrał, pojawił się dopiero na drugim. Udało się wam ustalić, co wtedy robił?
Nie chciał z nami porozmawiać. Wiem, że śledczy z Archiwum X bardzo mocno sprawdzali ten trop jakieś dwa, może trzy lata temu. On znalazł się w kręgu podejrzeń bardzo późno. W aktach nie widzieliśmy śladu, żeby sprawdzono logowanie jego telefonu. Pamiętajmy jednak o pewnym utrudnieniu, że w tamtych latach popularne były telefony na kartę, których nie trzeba było rejestrować na swoje imię i nazwisko.
Ten mężczyzna był jednak tylko jednym z kilku, którym w ostatnim czasie interesowali się śledczy. O paru z nich media nigdy nie pisały. To m.in. dlatego twierdzę, że tak naprawdę przez lata nic nie wiedzieliśmy o sprawie Iwony. W książce otworzyliśmy nowe wrota w wielu wątkach i mam nadzieję, że przez któreś z nich wyłoni się wkrótce rozwiązanie.
Paweł spał wtedy w Sopocie u dziadków, którzy dali mu alibi. Przekonywał mnie, że został nagrany przez kamery monitoringu, kiedy wchodzi na klatkę schodową. Mówił policjantom, żeby zabezpieczyli te nagrania, ale wszystkie zebrane przez na informacje wskazują na to, że śledczy tego nie zrobili
A co do samego ogniska, to pracowaliśmy nad tym rozdziałem co najmniej kilka tygodni, choć chyba nawet więcej, chcąc ustalić, kto tam w rzeczywistości był, a kto nie, i kto z kim się kontaktował w trakcie ogniska, po ognisku, a także rano. Pracowaliśmy na dokumentach, danych, nauczyłem się nawet interpretować tzw. azymuty komórek i dowiedziałem się dużo o tym, jak działają anteny, z którymi łączą się telefony. A potem próbowaliśmy kontaktować się z samymi uczestnikami ogniska i wieloma ich znajomymi.
Przez te wszystkie lata tylko o jednym znajomym Iwony było naprawdę głośno. O Pawle P. W noc zaginięcia bawił się z Iwoną, jej przyjaciółką Adrią i trójką znajomych w Dream Clubie w Sopocie.
Byłem jedyną osobą, której Paweł powiedział całą swoją historię, dlatego w książce przepletliśmy ją przez poszczególne rozdziały. Wcześniej odbyliśmy dwie bardzo długie rozmowy, podczas których odpowiadał na prawie wszystkie trudne pytania. Do trzeciej niestety nie doszło, bo nie dopuścili do niej śledczy. Potem Paweł dostał zakaz rozmów ze wszystkimi mediami, tak mi powiedział. Prokuratura nie chciała mi potwierdzić lub zaprzeczyć. Być może dlatego, że konstytucja zabrania wydawania komukolwiek takich zakazów.
„Gdy chciałem umówić się na kolejne spotkanie, nie mogłem się do niego dodzwonić”
Paweł do dziś pozostaje podejrzanym numer jeden, chociaż nie ma ani jednego znanego dowodu, z którego wynikałoby, że ma ze sprawą zniknięcia Iwony coś wspólnego.
Z naszych ustaleń wynika, że to nie śledczy go pierwsi wskazali. Najpierw zrobili to dziennikarze, potem internauci, a na końcu dopiero śledczy. I tak oto już po paru tygodniach od zaginięcia został głównym podejrzanym, a po 12 latach jedyną osobą, która usłyszała zarzuty w związku ze zniknięciem gdańszczanki. Ciążą one na nim do dziś, od dwóch i pół roku.
Paweł spał wtedy w Sopocie u dziadków, którzy dali mu alibi. Przekonywał mnie, że został nagrany przez kamery monitoringu, kiedy wchodzi na klatkę schodową. Mówił policjantom, żeby zabezpieczyli te nagrania, ale wszystkie zebrane przez na informacje wskazują na to, że śledczy tego nie zrobili. Jego wersję potwierdzają też BTS-y, czyli logowania komórek. Wzmacniają ją także zeznania jego kolegów i ich logowania telefonów. Śledczy organizowali też liczne przeszukania nieruchomości i samochodów związanych z jego rodziną, ale nie znaleziono kompletnie nic, co by go obciążyło.
W książce dokładnie opisujemy jego losy i fakty z nim związane, które nie były wcześniej znane opinii publicznej. Chociażby sposób w jaki Paweł pomógł policji zdobyć nagrania z Dream Clubu czy kiedy już kilkanaście godzin po zaginięciu sprawił, że o sprawie poinformowała TVP Gdańsk.

Kiedy w 2022 r. czuł się osaczony przez śledczych, zgłosił się do mnie, żeby porozmawiać i opowiedzieć swoją wersję. Gdy chciałem umówić się na kolejne spotkanie, nie mogłem się do niego dodzwonić. Okazało się, że został zatrzymany i był już transportowany przez całą Polskę do prokuratury w Krakowie.
Komunikat przedstawiony wówczas przez prokuraturę brzmiał bardzo poważnie. Zarzut usuwania dowodów, zacierania śladów przestępstwa, a także podawania nieprawdziwych informacji. Czytając takie oświadczenie osoba nie znająca kulisów sprawy może dojść do prostego wniosku: Paweł ma coś wspólnego z zaginięciem Iwony.
Znam szczegóły tych zarzutów i wiem, że nie są aż tak poważne, jak ten komunikat. On po prostu musiał jakoś groźnie wyglądać. Nie zdziwię się, jeśli ostatecznie z tych zarzutów zostanie tylko jeden – posiadanie jednego grama marihuany. Z tego można skręcić trzy małe jointy. A nawet jeśli nie, to w sądzie śledczym może być trudno udowodnić niektóre rzeczy.
Nie jestem nawet pewien, że prokuratura będzie chciała iść z tym do sądu, bo mogą tam wyjść pewne fakty na temat jej pracy.
Pamiętam też chłopaka z Radziejowa, który już nie żył, kiedy detektyw Rutkowski rzucił na niego publiczne oskarżenia związane z zabiciem Iwony. Ostatecznie okazało się, że on był kilkaset kilometrów od Trójmiasta
Niebawem miną trzy lata od zatrzymania Pawła i jego wypuszczenia. W tej sprawie jest akt oskarżenia w sądzie?
Nie. Jeśli ta sprawa się kiedyś rozwiąże i okaże się, że Paweł nie ma nic wspólnego z zaginięciem, to będzie to postać tragiczna w tej historii.
Paweł to jest jeden z przykładów, ale takich tragicznych bohaterów jest kilku. Na przykład kierowca śmieciarki, który zeznał, że widział Iwonę. Potem obróciło się to przeciwko niemu. Podobna sytuacja jest z panem Teodorem, którego śledczy podejrzewali, że był „Panem Ręcznikiem”, czyli człowiekiem, który miał iść za Iwoną, co zostało uwiecznione na nagraniu z monitoringu. Do tego dochodzi Ania, znajoma Pawła, którą podejrzewano, że miała śledzić Iwonę w noc zaginięcia.
Ci ludzie przeżyli prawdziwe piekło. Dodałbym do tego naszego byłego szefa Janusza Szostaka, byłego redaktora naczelnego magazynu „Reporter”, on bardzo mocno zaangażował się w sprawę Iwony i spotkał go za to ogromny hejt. O hejterach też piszemy w tej książce, bo w tej sprawie nie chodzi o zwykły hejt, tylko hejt fanatyczny, totalny i kompletnie zdemoralizowany. Janusz bardzo przejmował się tym hejtem. Jego żona, już po jego śmierci, powiedziała mi, że te wszystkie obelgi bardzo wpłynęły na jego zdrowie. A wiesz jak hejterzy zareagowali na jego śmierć? Kapitalnie się bawili, pisząc o niej na forach. Śmieszyła ich.
Pamiętam też chłopaka z Radziejowa, który już nie żył, kiedy detektyw Rutkowski rzucił na niego publiczne oskarżenia związane z zabiciem Iwony. Ostatecznie okazało się, że on był kilkaset kilometrów od Trójmiasta, kiedy Iwona zaginęła, ale jego rodzina musiała przejść przez piekło, zanim śledczy ogłosili to publicznie. To też ofiary tej sprawy. Jest ich mnóstwo.

Czy to nie przeszkadza w docieraniu do prawdy? Bo może ktoś w tej sprawie coś jeszcze wie, ale boi się powiedzieć, żeby potem o sobie nie czytać, że jest mordercą.
Czasem ktoś się do mnie zgłasza i mówi, żebym przekazał coś śledczym, bo boi się na przykład, że spotka go los Pawła – że ktoś go zatrzyma albo że „zajmą” się nim internetowi hejterzy. Sam tego zresztą doświadczyłem. Kiedy dwa lata temu opublikowałem wywiad z babcią Pawła, to zostałem zaatakowany przez hordę kilkuset hejterów. Próbowałem to jakoś zatrzymać, namierzyłem kilka najbardziej zajadłych hejterek, bo w tej sprawie to niemal wyłącznie kobiety, i się z nimi skontaktowałem. Chciałem się dowiedzieć, o co im chodzi. Do jednej zadzwoniłem i się rozłączyła. Inna bała się odebrać. A kolejna nie raczyła mi odpisać na wiadomość. Potem wszystkie pisały do moich przełożonych, że je nękam i że tak nie można, bo są chore. Podały nawet konkretne choroby. Jedna chorowała na serce, a dwie na głowę.
„To jedna z najbardziej tajemniczych postaci w tej sprawie”
Mam wrażenie, że żeby zrozumieć sprawę zaginięcia Iwony, trzeba zrozumieć Iwonę. Kim ona była?
My również przyjęliśmy takie założenie, pracując nad książką, bo naszym zdaniem nikt wcześniej prawidłowo jej nie sprofilował.
W dużej mierze była typową nastolatką. Miała kochających bliskich, przyjaciół i wrogów. Na pewno nie stroniła od imprez, alkoholu, papierosów. To oczywiście nie jest nic złego. Była w okresie pomiędzy młodzieńczym buntem a wkraczaniem w dorosłość. W kontaktach międzyludzkich była bardzo fajną osobą. Tyle że czasem pokazywała nieco gorszą stronę, zwłaszcza kiedy wypiła alkohol. To ważny fakt, który mógł wiązać się z jej zniknięciem. Ale podkreślę: ona nie jest winna temu, że zaginęła, obojętnie co się stało. Nawet jeśli do kogoś źle się odezwała lub wdała się w jakąś kłótnię, to nikt nie zasłużył na to, by zniknąć bez śladu i by rodzina nie mogła go pochować.
Osobą, która mogła by najwięcej powiedzieć o tym, kim była Iwona jest Patryk, jej wielka miłość.
To jedna z najbardziej tajemniczych postaci w tej sprawie. On nigdy nie rozmawiał z mediami i nam też nie udało się z nim porozmawiać, choć pracując nad książką odkryliśmy kilka nowych faktów z nim związanych. Śledczym podał różne wersje i oczywiście dokładnie je przestudiowaliśmy. Nam Patryk był przedstawiany jako osiedlowy cwaniaczek, ale znam takie relacje, że pokazywał czułą twarz, a nieraz koleżeńską.

W książce piszemy też, że w jego relacjach z Iwoną bywały jednak czasem ostre spory, to był burzliwy związek. Czytelnicy pewnie zdziwią się, jak bardzo ostre. Co warte podkreślenia, on strasznie przeżył to zaginięcie, zdaniem niektórych nawet za bardzo. Ale miałby od ludzi więcej współczucia, gdyby było wiadomo, że był szczery w tych swoich zeznaniach. Mamy nadzieję, że kiedyś opowie swoją wersję.
Skończyłeś prawo, znana jest ci zasada, że wszystkie wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonego. Czy tutaj, przy tylu wątpliwościach, uda się w ogóle wytypować osobę, która odpowiada za zniknięcie Iwony?
Na razie nie ma żadnego dowodu, który by pomógł doprowadzić do rozwiązania tej sprawy czy oskarżenia kogoś o zabójstwo czy uprowadzenie. Pływamy w morzu hipotez i poszlak. Moim zdaniem im więcej jednak o tej sprawie wiemy, tym szanse na jej rozwiązanie rosną. Stanęliśmy na głowie, zrobiliśmy wszystko, żeby dotrzeć do prawdy i ujawnić w swojej książce kilkaset nowych faktów, które zmieniają spojrzenie na niemal każdy wątek dotyczący tego zaginięcia.
A zanim wydaliśmy książkę, pojechałem do Warszawy i złożyłem w Prokuraturze Krajowej pismo z naszymi najważniejszymi ustaleniami, które mogą okazać się kluczowe. Dawniej w to nie wierzyłem, ale teraz już wierzę, że prędzej czy później dowiemy się prawdy.
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: [email protected]