Zdobywając mistrzostwo świata w reprezentacji młodzieżowej U-19 (2021) czy srebro w kadrze Polski na mistrzostwach Europy U-21 (2022), z pewnością można spoglądać z nadziejami w przyszłość, już tą seniorską.
Kajetan Kubicki, bo o jego siatkarskiej drodze mowa, swoje pierwsze szlaki w PlusLidze przecierał w nieistniejącym już KGHM Cuprum Lubin (obecnie z siedzibą w Gorzowie Wielkopolskim, pod nazwą Cuprum Stilon). Sezon 2024/25 mający 22 lata siatkarz spędził za to w szeregach ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. To tam miał okazję dzielić szatnię z wielkimi mistrzami, takimi jak Bartosz Kurek czy Marcin Janusz.
O swoich starszych, utytułowanych kolegach – a nawet przyjacielu – Kubicki, już jako członek szerokiego składu kadry Polski seniorów, opowiedział w rozmowie z „Wprost”. Choć to nie jedyny wątek, jaki poruszył utalentowany rozgrywający.
Rozmowa z Kajetanem Kubickim, rozgrywającym reprezentacji Polski siatkarzy
Maciej Piasecki (WPROST): Reprezentacja Polski w wersji młodzieżowej, to dla ciebie nic nowego. A jakie są pierwsze odczucia Kajetana Kubickiego w wersji seniorskiej, już na zgrupowaniu drużyny narodowej?
Kajetan Kubicki (rozgrywający ZAKSY Kędzierzyn-Koźle i reprezentacji Polski): Jest to zupełnie coś nowego. Wiem, że miałem styczność z reprezentacją młodzieżową, ale nie powiedziałbym, że to jest takie samo doświadczenie. Choćby dynamika całego zgrupowania, trafiają tutaj siatkarze, którzy są po prostu najlepsi w kraju. Przez to poziom treningu jest zupełnie inny.
Na pewno się czuję bardzo wyróżniony i staram się wyciągnąć jak najwięcej z tego zgrupowania.
Sezon reprezentacyjny 2025 to też moment, w którym można sporo wygrać. Kadra jest po igrzyskach olimpijskich, na kilku pozycjach mogą zajść pewne zmiany. Nie chcę tu deklaracji o przejęciu sterów na „jedynce”, ale czy czujesz, że to dobry moment, żeby jeszcze mocniej zawalczyć o swoje?
Uważam, że sportowiec powinien mieć taki „mindset”. Gdybym nie był pewny siebie, to wydaje mi się, że nie byłbym tu, gdzie jestem. Przyjeżdżam tutaj przede wszystkim z nastawieniem, żeby wyciągnąć jak najwięcej. Nauczyć się mnóstwo od zawodników otaczających mnie czy choćby od trenera, który jak wiadomo, był świetnym rozgrywającym. Z każdym dniem staram się iść krok do przodu.
A co przyniesie przyszłość, to zobaczymy. Na razie myślę o tym, co tu i teraz. Próbuję każdego dnia być odrobinę lepszy.
Dziennikarze mieli okazję widzieć skrawek waszych przygotowań, przyglądając się treningowi pod okiem trenera Nikoli Grbicia. Selekcjoner często udziela podpowiedzi, jak rozgrywający rozgrywającemu?
W tym momencie dla trenera to też jest ciężki moment, bo on dopiero nas wszystkich poznaje. Ma wielu nowych graczy, więc stara się trochę rozdzielić ten swój czas. Poświęcić choć trochę każdemu, kto pojawił się na zgrupowaniu. Ale tak. Zamieniliśmy parę zdań, jego każde uwagi są bardzo cenne. Jeśli cokolwiek wskazuje, to ja staram się to zmieniać, zgodnie ze wskazówkami.
Oczywiście nie od razu się tak stanie, progres potrzebuje czasu, ale próbuję, bo jak trener Nikola Grbić coś mówi, to wiem, że tak będzie lepiej. Staram się tym kierować.
Marcin Janusz to najlepszy klubowy kolega z twojej pozycji, z którym miałeś okazję grać w jednym zespole?
Tak. Z Marcinem mam bardzo dobre relacje i uważam, że gdyby nie on, nie byłoby mnie tu. Pomijając ten oczywisty fakt, że jego w tym roku z nami w reprezentacji nie będzie – i faktycznie jedno miejsce się zwolniło. Ale pracę, jaką wykonaliśmy w Kędzierzynie-Koźlu, gdzie po prostu świetnie się bawiliśmy, to nie była taka rywalizacja, gdzie jeden chciał pokazać, udowodnić coś drugiemu.
To była rywalizacja pełna wsparcia. Ja to czułem i mam nadzieję, że Marcin też to czuł. Tak że jedyne co mogę, to tylko mu podziękować za ten sezon, bo sprawił, że ja jako sportowiec i człowiek zrobiłem krok do przodu.
Czyli trafiłem na boiskowego przyjaciela Kajetana Kubickiego?
Myślę, że tak. Mamy wyjątkową relację. Lubimy się razem pośmiać, pożartować. Nazwałbym go przyjacielem, bo jest bliską mi osobą.
To dopytam jeszcze o Bartosza Kurka. Czyli legendę polskiej, a nawet światowej siatkówki. Jak to jest mieć „Kurasia” w jednej szatni, jako kolegę z drużyny?
Na początku na pewno pojawiają się takie myśli: Kurcze, to jest jednak Bartek Kurek. To nie jest jakiś zwykły zawodnik, tylko największa legenda polskiej siatkówki. Na początku ta trema i powiedzmy presja, była na mnie, czy innych młodych zawodnikach.
Ale Bartek jest tak świetną osobą, że on od razu to ciśnienie z nas zdjął, pokazując, jaką jest postacią. Pokazał, że jest luźny, można z nim pożartować. Nie było widać różnicy wieku, jeśli porównać jego kontakt ze mną czy zawodnikami starszymi. To na pewno bardzo pomogło.
Z Bartkiem też mam wyjątkową relację i chciałbym go pozdrowić, bo czekam… na rewanż w ping-ponga (śmiech).
A jaki jest stan ten rywalizacji? Kurek na prowadzeniu?
Nie będę mówił, jak jest dokładnie, bo zaraz Bartek powie, że jest na jego korzyść, a ja zacznę przekonywać, że na moją (śmiech).
Powiedzmy, że z każdym meczem nasz poziom wzrasta. Kto ma przy danym pojedynku lepszy dzień, wygrywa. Zatem tę rywalizację oceniłbym na 50/50.
Wróćmy jednak do siatkówki. Andrea Giani, znamy tego człowieka z wielu sukcesów, czy to jako siatkarza, czy jako trenera. ZAKSA wyglądała na zespół, który dojrzewał z biegiem sezonu. Jak się układa współpraca z trenerem, który jest m.in. dwukrotnym mistrzem olimpijskim w roli selekcjonera kadry Francji?
Uważam, że przede wszystkim trener Giani miał plan na naszą drużynę. Staraliśmy się egzekwować jego założenia. Z czasem wychodziło nam to lepiej. Ale powiedzmy, że ten zamysł cały czas funkcjonował, z dnia na dzień. Z tego też względu z czasem ta nasza gra była coraz lepsza, kiedy oswajaliśmy się z jego systemem gry.
Trener Andrea wprowadził również taką fajną atmosferę, gdzie te treningi były czystą przyjemnością i zabawą. Nie było czegoś takiego, że ktoś przychodził na trening i czuł przymus, że musi tu być. My mieliśmy naprawdę super grupę czternastu chłopaków i po prostu się świetnie bawiliśmy. To moim zdaniem sprawiło, że zaszliśmy całkiem daleko w całym sezonie. Naprawdę niewiele brakowało, żebyśmy dotarli do półfinału.
Oczywiście patrząc przez pryzmat czasu, żałujemy i boli nas to, że do tej czwórki nie weszliśmy, bo Bogdanka LUK Lublin radzi sobie świetnie i możliwe, że skończy ze złotym medalem (rozmowa przeprowadzona we wtorek, tj. 6 maja dop. eMPe). Wykonaliśmy jednak w Kędzierzynie-Koźlu świetną pracę przez te dziewięć miesięcy.
Na koniec sezonu trener Andrea powiedział nam, że najważniejsze było dla niego to, że każdego dnia otrzymał od nas sto procent. To też było bardzo istotne.
Twoje granie, a raczej głównie epizody w sezonie, to nie jest problem? Nie jest przecież żadną tajemnicą, że niezależnie od pozycji, jedynie regularne występy sprawiają, że siatkarz robi postępy.
Przychodząc do ZAKSY miałem swoje założenie. Wiedziałem, że wielu ekspertów będzie mówiło, że młody i perspektywiczny rozgrywający potrzebuje grania. I musi iść gdzieś, gdzie faktycznie będzie miał taką możliwość. Ja oczywiście się z tym zgadzam.
Aczkolwiek podjąłem decyzję, że po dwóch sezonach w Lubinie, potrzebowałem pójść do otoczenia, gdzie będą zawodnicy, którzy w swoich karierach coś dużego wygrali. Którzy wiedzą, jak prowadzić swoją karierę, żeby dojść na ten szczyt. I miałem na tyle szczęścia, że w barwach ZAKSY trafiłem na wielu takich graczy. Wspomniani Bartek czy Marcin, do tego Erik Shoji czy David Smith.
Chciałem po prostu przesiąknąć trochę tą mentalnością, jak powinienem zachowywać się każdego dnia, jak pokierować swoją karierą i czego szukać. To samo dotyczy trenera, z przekonaniem wybrałem Andreę Gianiego. Wiedząc, jak klasowym jest trenerem i tego też potrzebowałem, żeby mimo wszystko być może zrobić dwa kroki do tyłu, ale nauczyć się jak najwięcej i w przyszłości to zaprocentuje. Dodam, że to też nie była decyzja podjęta z dnia na dzień, mocno przemyślałem ten właśnie krok z wyborem ZAKSY.
W Kędzierzynie-Koźlu czułem się świetnie. Mieliśmy wszystko to, czego potrzebowaliśmy. Mogliśmy się skupić tylko na graniu w siatkówkę. Sama społeczność kędzierzyńska była bardzo życzliwa wobec nas. I nie mówię tu tylko o naszym Klubie Kibica, który był z nami w tych dobrych i złych momentach. Ale nawet gdy wychodziliśmy na zakupy, gdziekolwiek w stronę miasta, ludzie podchodzili do nas i wypytywali, jak sytuacja w klubie, czy czegoś potrzebujemy, itd. Jestem za to bardzo wdzięczny, bo dla mnie było to coś nowego i czułem się bardzo dobrze w tym otoczeniu.
Wracasz jeszcze czasem myślami do ćwierćfinału z Bogdanką LUK Lublin? Byliście bardzo blisko wejścia do półfinału, ale jednak to rywale okazali się lepsi. Pytam o to zwłaszcza w kontekście tego, co później osiągnął lubelski zespół.
Staram się nie myśleć wstecz, nie gdybać. To też nie jest dobra cecha. Uważam, że było blisko, ale tamtego dnia Bogdanka LUK po prostu była od nas lepsza. Nie wiem, co by było, gdyby w tamtym meczu zagrał nasz kapitan. Ale jeśli takie sytuacje się pojawiają, kontuzje czy jakieś nieobecności w zespole, to trzeba sobie radzić z tym, co mamy. Bogdanka LUK wygrała z nami w ćwierćfinale, a ja mogę jej jedynie pogratulować, jak świetnie radzi sobie w tym sezonie.
To na koniec, niezależnie od twojej klubowej przyszłości, ZAKSA w przyszłym sezonie powalczy o medal?
Nie mam pojęcia.