Paulina Sowa, Interia: Zarobki lekarzy na kontraktach budzą skrajne emocje.
Michał Modro, prawnik: – Wiele jest plotek i pogłosek o wysokości kontraktów, krążą legendy o lekarzach, którzy wystawiają trzy faktury i budują dom. Zanim przystąpiliśmy do rozmów nad wprowadzeniem ograniczeń ich kontraktów, musieliśmy ustalić, jak to faktycznie wygląda.
– Poniekąd. Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji zbiera dane, dotyczące kontraktów, są to jednak informacje zbierane dobrowolnie, więc nie były pełne, bo nie wszystkie szpitale chciały je przedstawić. Udało się jednak zarysować pewien obraz. Okazało się, że na kontraktach pracuje około 30 proc. lekarzy.
Obecnie nie ma górnej granicy wynagrodzenia, jakie mogą dostać na kontrakcie?
– Nie ma, sky is the limit. Trzeba jednak pamiętać, że szpitale powiatowe obowiązuje dyscyplina finansów publicznych. Oznacza to, że muszą gospodarować środkami zgodnie z pewnymi zasadami, m.in. z zasadą gospodarności i oszczędności. Analizuję obecnie przypadek kontraktu zawartego ze spółką lekarską, w którym 65 proc. zysku szpitala otrzymywała ta spółka. Dla szpitala zostawało 35 proc. i powiem szczerze, że to nie jest kontrakt, który te kryteria spełnia. Szpital musi zapewnić salę operacyjną, zapłacić za media, opiekę pielęgniarską. Te koszty są niewspółmierne do zarobku szpitala, wynikającego z takiego kontraktu.
Lekarz przez miesiąc wypracował wynagrodzenie, o którym większość Polaków może tylko pomarzyć i to nie w skali miesiąca, ale roku
W takim razie, dlaczego szpitale decydują się na takie umowy?
– Podejmują takie ryzyko, żeby pozyskać lekarzy. W dużych miastach nie ma problemu z personelem medycznym, jednak do szpitali powiatowych w mniejszych miejscowościach ciężko jest ściągnąć medyka. Co wtedy zostaje? Trzeba mu odpowiednio zapłacić, żeby w ogóle chciał przyjechać.
Odpowiednio, czyli ile? Słyszałam o kwotach w granicach 60-70 tysięcy miesięcznie.
– Gdyby to było 60 tysięcy, to nie byłoby problemu. Znam przypadki, gdzie dyrektor małego szpitala powiatowego, żeby ściągnąć do siebie anestezjologa, musiał mu zapłacić tysiąc złotych za godzinę. Taki lekarz po jednym, 12-godzinnym dyżurze zarabia 12 tysięcy.
Z jaką najwyższą kwotą na kontrakcie się pan spotkał?
– Widziałem umowę, w której lekarz miał stawkę 1200 zł za godzinę. Łatwo policzyć, ile zarobił, jeśli przepracował 100 godzin w miesiącu. To nie było wynagrodzenie specjalisty, tylko medyka, którego brakowało w szpitalu. Lekarz przez miesiąc wypracował wynagrodzenie, o którym większość Polaków może tylko pomarzyć i to nie w skali miesiąca, ale roku.
Co ma największy wpływ na zarobki lekarzy?
– To zależy od bardzo wielu czynników. Oczywiście, im lepsza specjalizacja, taka, którą ma niewielu medyków, tym wyższe pieniądze.
Jakich specjalistów najbardziej dziś brakuje?
– Największy deficyt mamy w zakresie lekarzy, specjalizujących się w leczeniu dzieci, w tym chirurgów, ortopedów, otolaryngologów, neurologów, kardiologów. Takich lekarzy można ze świecą szukać. Cały czas mamy też deficyt anestezjologów, dlatego oni są w stanie dyktować bardzo wysokie warunki, bo bez nich nie przeprowadzi się żadnego zabiegu. Specjalizacje ortopedyczne, neurochirurgiczne, ale też okuliści, którzy przeprowadzają zabiegi. Ich mamy najmniej. I teraz proszę sobie wyobrazić, że mamy kilkudziesięciu specjalistów w Polsce, to oczywiste, że oni wybiorą prestiżowe ośrodki w dużych miastach. Mały szpital powiatowy gdzieś na obrzeżach Polski nie ma szans na takiego lekarza. Taka placówka nie przynosi im prestiżu, nie chcą dojeżdżać, żeby wykonywać proste operacje. To prowadzi do kuriozalnej sytuacji, że taka placówka musi zapłacić więcej za lekarza niż szpital wojewódzki, żeby czymś go „skusić”. Tak nakręca się spirala długów tych szpitali.
Ograniczenia zarobków lekarzy miałyby pomóc szpitalom powiatowym wyjść z długów?
– Tak. Nie chodzi o to, że ktoś nagle uznał, że lekarze zarabiają za dużo i trzeba im to zabrać. To zupełnie nie ta filozofia. Dług w szpitalach powiatowych wynosi dzisiaj około 24 miliardy złotych. Dlatego zadaliśmy sobie pytanie, jakie są dzisiaj największe problemy.
– Polska ma jedną z największych liczb łóżek szpitalnych i równocześnie najmniej personelu medycznego w całej Unii Europejskiej. Sytuacja jest fatalna, bo nikt nie jest w stanie spełnić norm, dotyczących personelu, które są wymagane przez Narodowy Fundusz Zdrowia. A kiedy chcemy te normy spełnić, to szukamy lekarzy za wszelką cenę, bez względu na koszty.
Jak ograniczenia takich kontraktów miałyby wyglądać?
– Mogłaby to być górna granica kwotowa albo ograniczenie procentowe.
Medykom może się to nie spodobać, patrząc, chociażby na ostatnie reakcje po słowach Donalda Tuska, który stwierdził, że nowa minister zdrowia ma poprawić sytuację pacjentów, a nie lekarzy.
– Ta wypowiedź była dość niefortunna. Natomiast lekarze mają świadomość patologii systemu i wiedzą, że dochodzi do sytuacji, w których faktury wystawione przez medyków są niewspółmierne do nakładu ich pracy. Ta współmierność jest kluczowa, bo możemy mieć chirurga, który robi 100 zabiegów miesięcznie i szpital zarabia na nich 3 miliony złotych. Wtedy te 100 tysięcy wynagrodzenia jest uczciwe, bo on zapewnia nieprawdopodobny przychód szpitalowi. Patologią są sytuacje, kiedy lekarz zarabia 100 tysięcy, a szpital nie ma pieniędzy na utrzymanie sal operacyjnych.
Kiedy możemy spodziewać się jakiejś decyzji?
– Pod koniec lipca rozmawialiśmy na spotkaniu Trójstronnego Zespołu do spraw Ochrony Zdrowia z przedstawicielami Ministerstwa Zdrowia o tych propozycjach. Nowa minister Jolanta Sobierańska-Grenda nie zajęła jeszcze stanowiska w sprawie, ale spotkanie odbyło się zaledwie kilka dni po tym, jak objęła resort. Kolejne posiedzenie zespołu będzie pod koniec sierpnia. Zakładam, że do tego czasu nowa minister zdrowia podejmie decyzję, w jakim kierunku chcę pójść i nakreślimy kolejne kroki.