Grzegorz Sroczyński: Posłanka Gembicka z PiS mówi, że Mercosur to „żywnościowy Nord Stream 2”. Pisowcy przesadzają, podnosząc takie larum w sprawie umowy o wolnym handlu z krajami Ameryki Południowej, czy mają rację?
Mateusz Piotrowski: Umowa UE-Mercosur jest dla nas niekorzystna i twardy sprzeciw jest racjonalny.
Dlaczego?
Trzeba to wpisać w szerszy kontekst, który powinien interesować nie tylko rolników, ale każdego w Polsce. Tym kontekstem jest przebudowa porządku światowego w kierunku merkantylizmu, czyli konkurencji silnych bloków ekonomicznych przy pomocy ceł, taryf i własnej polityki przemysłowej. Musimy widzieć, że znaleźliśmy się w nowym świecie, którego Donald Trump jest tylko wyrazicielem. On go nie wymyślił, główne tendencje widzieliśmy już za administracji Bidena, więc to nie są sprawy przejściowe i do odwrócenia. Na tę zmianę reaguje Komisja Europejska i różni inni gracze. Jeśli Unia Europejska dostaje od Trumpa 15 procent ceł, to natychmiast biznes niemiecki zaczyna wywierać jeszcze większą presję, żeby budować blok z krajami Ameryki Południowej. Bo Unia plus kraje Mercosur to razem 20 procent światowego PKB. Oni wysyłają nam żywność, kawę, kakao, drób, a Europa wysyła tam farmaceutyki, chemię, samochody.
Czyli umowa z Mercosur jest Europie potrzebna?
To jest racjonalna reakcja na nowy świat bloków geoekonomicznych. Ale koszty są źle rozłożone. Mamy próbę przerzucenia przez Niemców kosztów zmian geopolitycznych na nas i na Francuzów. Nie widzę powodów, żeby się na to z góry godzić. Te zmiany i przesunięcia mają się odbyć kosztem rolników polskich czy francuskich.
Okej. Ale rozumiem, że przy pomocy Mercosur Europa próbuje się ratować przed spadkiem swojego eksportu? Trump dał nam 15 procent ceł, Chiny wypychają unijne towary z różnych rynków, bo zalewają świat własną nadwyżką eksportową, no to Europa musi swoje towary wypchnąć do Brazylii?
Ktoś powie: poświęćmy polską branżę drobiarską dla ogólnego dobra Europy, wczujmy się, zrozummy szerszy interes. No, jednak nie.
Dlaczego?
Znowu ważny jest kontekst. Dzieje się to w momencie, w którym jednocześnie w nowym budżecie UE na lata 2028-34 zapowiedziano znaczne obcięcie funduszy na rozwój obszarów wiejskich i przesunięcie ich na Fundusz Konkurencyjności. Jest w tym zasadniczo słuszna logika, w którą musimy się jako Polska wpiąć, jeśli chcemy przesunąć nasz przemysł wyżej w łańcuchu wartości. Ale jeśli w szczegółowych warunkach rozdzielenia tych ogromnych środków na poprawę konkurencyjności nie zobaczę regionalizacji, która sprawi, że te pieniądze nie trafią tylko do firm holenderskich czy niemieckich, to nie widzę powodu, żeby poświęcać istotne dla nas sektory i wykazywać się przesadną bezinteresownością.
Jesteśmy największym eksporterem drobiu w Unii, trzecim największym na świecie. W Brazylii średnia cena brojlera jest o połowę niższa niż w Polsce i w Europie. Oni wejdą na nasze rynki. My eksportujemy mięso do reszty Europy i Brazylia nas stamtąd wypchnie. U nas się nie je dużo wołowiny, większość idzie na eksport, jak wjedzie wołowina argentyńska, to koniec pieśni. Rolnicy nie tylko wiedzą, że stracą pieniądze i względną stabilność, ale czują się traktowani przez urzędników unijnych skrajnie niepoważnie. „Nie tak miało być!” – mówią.
A jak?
Komisja Europejska sprzedawała im w ostatnich latach – i zresztą słusznie – strategię „od pola do stołu”. Ursula von der Leyen osobiście mówiła im, że są ważnym elementem zielonej zmiany, ma być lokalnie, produkty rolne mają być zdrowsze, zawierać mniej chemii i mieć mniejszy ślad węglowy, czyli ten stół konsumenta powinien być jak najbliżej od pola rolnika. I teraz ta sama Komisja Europejska dąży do tego, żeby wołowinę i kurczaki – nie tylko kakao, ale produkty, które tu na miejscu blisko już są – ściągać z odległości dziesięciu tysięcy kilometrów. I jednocześnie głosi: „Walczmy ze śladem węglowym produktów rolnych”. To jest poważne? Fair?
Mówiło się po pandemii bardzo dużo o skracaniu łańcucha dostaw i to było dobre. Europejski Zielony Ład zawiera sporo takich haseł. Rolnicy w Europie protestowali przeciwko elementom Zielonego Ładu od końca 2023 roku – rewolta chłopska przelała się przez Francję, Niemcy, Wielką Brytanię, Polskę – ale wiesz, jak na końcu polska wieś się zachowała? Ekoschematy są wprowadzane powszechnie przez polskich rolników, notujemy skoki zainteresowania w niektórych wypadkach o tysiąc procent. Po początkowym oporze, gdy tylko ucichła ideologiczna wrzawa wokół Zielonego Ładu podkręcana przez rosyjską propagandę, polska wieś w sporym stopniu zaakceptowała zmiany proekologiczne. I oni teraz czują się robieni w konia. „Od pola do stołu”. Jak to się ma do sprowadzania kurczaków z Brazylii, gdzie obowiązują niższe normy ochrony środowiska i dobrostanu zwierząt? Nic dziwnego, że przeciw umowie Mercosur głośno protestują też najważniejsze europejskie organizacje klimatyczne
Ale rozumiem, że gdybyśmy zapomnieli na chwilę o rolnikach i o śladzie węglowym w kurczaku, który przepłynie 10 tysięcy kilometrów z Brazylii, to ten Mercosur jest europejskiemu przemysłowi cholernie potrzebny?
Tyle że nie da się zapomnieć o rolnikach! Mercosur może wybuchnąć Unii Europejskiej w twarz, bo na tym straci nie tylko polska wieś. Dlaczego tak mocny jest sprzeciw Francji? Tam będzie na wsi bunt, u nas będzie bunt, w innych krajach tak samo. I to nakręci ciemne młyny, dodatkowo wspierane przez kremlowskie pieniądze. Kto tak naprawdę zmienił społeczną percepcję Europejskiego Zielonego Ładu? Wcale nie górnicy, tylko rolnicy podczas chłopskiej rewolty kroczącej przez kolejne kraje po 2023 roku. To potem trudno odkręcić. Europa nie może pozwolić, żeby koszty były rozłożone w ten sposób, że niemiecki magnat przemysłowy, chemiczny czy farmaceutyczny zyskuje, a traci rolnik francuski czy polski. Jest to skrajnie nieodpowiedzialne, zwłaszcza w obecnej sytuacji geopolitycznej. Wpychamy tych ludzi w łapy opcji, które będą chciały rozbicia Unii, dajemy argumenty, że Unia to zła macocha.
Przecież Komisja Europejska wynegocjowała kwoty tego importu bezcłowego produktów rolnych z krajów Mercosur. Tyle i tyle może wjechać do Europy bez cła albo z minimalnym cłem, ale nie więcej.
To będzie działać tak samo, jak zadziałało w przypadku umowy z Ukrainą. Miało zboże jechać tranzytem przez Polskę, a zostawało i zdobyło ważne przyczółki na rynku europejskim. Kraj czy region, który ma dwa razy niższe koszty, bo nie musi stosować żadnych ekologicznych ograniczeń, nie musi dbać o dobrostan zwierząt i inaczej płaci pracownikom, taki kraj zajmuje te przyczółki. To dość proste.
No ale w ramach umowy z Mercosur kwoty importowe mają objąć handel wołowiną, drobiem, cukrem, miodem i etanolem. W przypadku wołowiny do Europy będzie można sprowadzić bez cła maksymalnie 100 tys. ton rocznie, czyli około 1,25 proc. produkcji wołowiny w UE. Jakiś drobiazg. Drób: 180 tys. ton rocznie. To też jeden czy dwa procent całej unijnej produkcji.
Tak. Z lotu ptaka to nie wygląda źle. Ale te 180 tys. ton drobiu to 17 proc. naszej nadwyżki eksportowej w ramach Unii. Brazylia i Argentyna nas wypchną z tego sektora. Poza tym trzeba policzyć parę rzeczy na raz, bo rolnicy są dociskani z kilku różnych stron.
Z jakich stron są dociskani?
Unia nakazuje im – i słusznie – ściślejsze normy środowiskowe, to powoduje wzrost kosztów produkcji, do tego dochodzi presja ukraińska, czyli tańsze towary rolne z Ukrainy, a jeszcze nie mówiliśmy o czymś, co polską wieś gryzie od lat: oligopole w przetwórstwie i handlu. Polski rolnik jest wyciskany jak cytryna przez sieci handlowe, przypadki, że musi sprzedawać produkcję poniżej kosztów są bardzo częste, UOKiK ma pełno takich spraw. Podobne problemy mamy z zagranicznymi i polskimi oligarchami w sektorze przetwórstwa. Jeśli przynajmniej w jednym rogu tego trójkąta nie zrobimy rolnikom przestrzeni do rozwoju, to będzie bardzo źle. Nie chodzi tylko o to, że cały sektor rolno-spożywczy to część naszego PKB. Zmieni się struktura własności ziemi.
Co ma do tego własność ziemi?
Dekadę temu działacze „Solidarności” rolniczej z województwa zachodniopomorskiego podnieśli larum, bo dostrzegli presję duńskiego i niemieckiego kapitału w handlu ziemią, błyskawicznie wyprzedawano tysiące hektarów z państwowych zasobów, spekulacja szła taka, że ceny ziemi wzrosły 50-krotnie. W 2016 roku wprowadzono zakaz sprzedaży ziemi podmiotom zagranicznym na pięć lat, potem ten zakaz przedłużono, obecny rząd też chce to kontynuować. Wiemy, jaka jest spekulacja na cenach mieszkań w mieście, one przestały służyć do mieszkania, a stały się formą lokaty kapitału. I było duże zagrożenie, że tak się stanie w rolnictwie z ziemią. Czego by nie mówili publicznie szejkowie naftowi z Arabii Saudyjskiej, po cichu wiedzą dobrze, że świat boryka się z kryzysem klimatycznym i kupują dużo ziemi. Ale są też inni wielcy gracze, którzy chcą kupować ziemię z powodu zmian klimatu. U nas dzięki zakazowi sprzedaży ziemi koncentracja własności wyhamowała. I to jest realne osiągnięcie. Często słychać w narracji liberalnej: „A po co nam te małe gospodarstwa? One są nieefektywne”. To nie jest prawda, wiele razy dowodzono, że produktywność z hektara niekoniecznie zależy od wielkości areału, a najbardziej szkodliwe dla środowiska i w efekcie również najbardziej niewydajne są wielkie monokultury na tysiącach hektarów.
Ale jak to się ma do umowy z Mercosur?
Zaraz do tego dojdę. Najbardziej zagrożone stratami nie są te najmniejsze gospodarstwa dwuzawodowców, czyli że ktoś ma 5 hektarów, a poza tym pracuje też gdzieś w mieście. Czy mój teść robi źle, że trzyma te parę hektarów? Różne rzeczy mogą się zdarzyć geopolitycznie, klimatycznie, ludzie to czują, więc będą się trzymać pewnie swoich skrawków ziemi, to długofalowa strategia i wcale niegłupia. Komuna z kolektywizacją nie zmusiła ich do oddania ziemi, Balcerowicz z transformacją ich z gospodarstw nie wykurzył, więc nie zmusi ich również presja konkurencyjna towarów z Brazylii i Argentyny. Natomiast prawdziwe kłopoty będą mieć ludzie, którzy postawili na rolnictwo wszystko, gospodarze średniej wielkości – różne to są areały, 50-100-200 hektarów, zależnie od regionu – ludzie, którzy się zakredytowali po kokardę, bo musieli kupić maszyny i inne środki produkcji. I to będzie furtka.
Furtka do czego?
Ich nie ochroni tzw. mała reforma rolna Białkowskiego-Wojciechowskiego, czyli ten zakaz sprzedaży ziemi zagranicznym właścicielom, nawet jeśli rząd to przedłuży. Bank dał kredyt, nie możesz rat spłacić, no to BNP Paribas czy Credit Agricole przejmuje ziemię, komasuje i rolnik może tam nadal pracować, ale już nie jako właściciel, tylko jako parobek. W sytuacji, kiedy byśmy mieli jakieś trudne zdarzenia klimatyczne czy geopolityczne, nie mamy pewności, czy zagraniczny właściciel da priorytet, żeby żywność szła na nasz rynek. To realne zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa żywnościowego.
W jaki sposób ten jeden procent wołowiny z Argentyny czy dwa procent drobiu z Brazylii ma nam tak zakłócić rynek, że rolnicy zaczną bankrutować?
Bo to nie jest jeden czynnik! Chodzi o to, że sytuacja rolników często jest niestabilna. Ten średni rolnik często nie jest biedny, ale jego biznes jest bardzo niestabilny. Presja ukraińskiego rolnictwa spowodowała, że trzeba będzie odchodzić od pszenicy. Z pszenicą za wiele nie zwojujemy. Powinniśmy się przesuwać w stronę produkcji zwierzęcej, bo ona jest bardziej marżowa. Fajnie, że mamy przyczółek drobiowy, powinniśmy rozwijać wołowy. Bo w tym, co jest mniej marżowe – chodzi mi o zboża – my już zostaliśmy wypchnięci z wielu rynków na Zachodzie i to będzie tylko postępować. Mercosur plus umowa z Ukrainą plus malejące marże ze względu na to, że bardzo mało robimy jako państwo z oligopolem w handlu i przetwórstwie – te oligopole potrafią niesamowicie wyciskać rolników z wszelkich zysków – wszystko to razem powoduje niestabilność w działalności rolnej.
Musimy przejść do ofensywy na przykład wobec wielkich sieci handlowych, wobec oligarchicznego układu w przetwórstwie: 25 procent bierze producent, 25 procent sieć handlowa i 50 procent jakiś były senator, który się osadził jako pośrednik. Na naszym polskim podwórku mamy antyrozwojowe grupy interesów, które zaburzają normalne funkcjonowanie rynku rolnego. Polityka gospodarcza kraju takiej wielkości i tej siły, jaką ma teraz Polska, powinna być twarda wobec takich graczy. Dania wie, że wieprzowina to ich interes narodowy i państwo duńskie potrafi o ten interes zabiegać, a my wciąż uważamy, że nam takich rzeczy robić nie wypada, bo wspólny wolny rynek, wolny handel i liberalne wartości.
Czyli najbardziej niepokojący efekt dołożenia rolnikom cegiełki z napisem Mercosur będzie taki, że średnie gospodarstwa mogą mieć pod górkę, zaczną upadać, część ziemi przejmą banki?
A drugi problem to radykalizacja. Jak pokazuje chociażby raport NATO z 2024 roku, Rosja sporo pieniędzy wydaje na dezinformację klimatyczną, robi to również w Polsce. Mądrzejsze środowiska rolnicze wciąż bronią się przed tym, żeby zostać przejęte przez polexitową i jawnie prorosyjska agendę, ale im więcej argumentów będzie za tym, że Unia przerzuca koszty zmian geopolitycznych na rolnika, tym łatwiej będzie Rosji w kotle mieszać.
Minister rolnictwa Stefan Krajewski: „Mercosur jest fatalny dla polskiego rolnictwa, ale nie mamy mniejszości blokującej”. I co?
Nasz sprzeciw wobec tej umowy powinien być jak najostrzejszy i powinniśmy szukać mniejszości blokującej. Czy to się uda? Mało prawdopodobne, ale na pewno nie powinniśmy odpuszczać i wczuwać się w interesy niemieckiego przemysłu, bo oni za rzadko wczuwają się w nasze. Powtórzę: bardzo wielu naszych rolników powinno się przesuwać w stronę produkcji zwierzęcej, w każdym razie muszą mieć możliwość takiego ruchu. Jeśli im zamkniemy to okno, wpuszczając latyfundystów – kolegów byłego prezydenta Bolsonaro z tzw. ławki wołowej w brazylijskim parlamencie – to zablokujemy rozwój sektora, który był dotąd polskim sukcesem. Czy to, żeby niemiecki producent chemii, farmaceutyków czy nawet samochodów miał lepiej, jest warte odpuszczenia sektora, który odpowiada za 7 proc. polskiego PKB, a tyle razem ważą spożywka i rolnictwo?
Podobnie realną sprzeczność interesów ekonomicznych mamy z Ukrainą. W ukraińskiej Radzie Najwyższej nie ma prawie nikogo, kto nie posiada dużo ziemi. Klasa polityczna Ukrainy z powodu swoich ekonomicznych interesów ma silną motywację, żeby rynki unijne były otwierane na ich towary rolne. I lobbują skutecznie. Czy chcemy naszych rolników jeszcze bardziej docisnąć i jeszcze mocniej skonfliktować z Ukrainą po to tylko, żeby brazylijskie mięso tu wjeżdżało?
Pisowska prawica osiem lat rządziła i jej rozsądniejsza część wie, jak wygląda pragmatyka rządzenia, jak od środka działa polska gospodarka, na pewno wie takie rzeczy środowisko Morawieckiego. Oni świetnie rozumieją, że potrzebujemy mocy z OZE. Tymczasem kolejne protesty rolnicze powodują, że takie tematy łatwo podgrzewać, a logika konfliktu politycznego sprawia, że trudno zachować umiar w słowach. Jeśli PiS w 2027 roku wróci do władzy, będzie im bardzo trudno – po wypowiedzeniu różnych antywiatrakowych głupstw i pociągnięciu w tę stronę własnych wyborców – prowadzić rozsądną politykę energetyczną. Będzie im trudniej powiedzieć: wiatraki jednak są okej, za Platformy były złe, ale teraz będą czysto polskie, żaden tam Siemens, tylko same polskie komponenty, państwo wesprze tę branżę itd. Przecież wiatraków trzeba w Polsce nastawiać – tego potrzebuje polski przemysł – niezależnie kto rządzi.
Ale co teraz chcesz powiedzieć?
Że Mercosur wywoła kolejne kwasy na wsi, protesty, które natychmiast podgrzeją te dyżurne tematy: wiatraki, OZE, zielona transformacja, Zielony Ład. Plus rosyjska dezinformacja, która natychmiast się uruchomi. Myślę teraz o tym, że protesty rolników mogą trwale skrzywić wiele rzeczy i mocniej zaszkodzić Polsce niż tylko to, że branża spożywcza straci.
Zielony Ład jest trupem?
Jest słuszny, ale nieaktualny. Być może jednak lepszym modelem odchodzenia od ropy i węgla jest ten, który zaproponował Biden, a nie europejski system ETS. Pompujesz pieniądze w zielone branże, państwo pilnuje, żeby tam były dobre miejsca pracy, a niekoniecznie obciążasz stare branże karami za emisje. Zmiana sytuacji geopolitycznej nie tylko umożliwia, ale wymusza aktywną politykę przemysłową. Zielony Ład ma sens również jako polityka przemysłowa, a nie zestaw kar za emisje i zakazów.
Czyli ETS do kosza?
Nie wiem. Ale Europejski Zielony Ład jest coraz mniej aktualny w obliczu polityki merkantylistycznej i polityki przemysłowej, którą zaczynają prowadzić silne państwa. W Polsce też jest na to trochę przestrzeni dzięki emocji społecznej, którą można opisać nazwą CPK. Przecież da się opowiedzieć o zielonej transformacji tak: okej, chcemy mieć silny polski przemysł, rola OZE jest tam ważna i pozytywna, no to robimy. Ta debata nie jest wtedy o tym, czy zakażą ci jeździć dieslem, tylko czy Polska będzie wpięta wyżej w łańcuchu wartości w takich branżach, jak elektromobilność. Już widać firmy chińskie, które sprzedają swoje samochody elektryczne w salonach w Polsce.
Cła, subsydia, publiczne inwestycje i państwo jako zbiorowy przedsiębiorca to nie są powiastki z książek Marianne Mazzucato, tylko realna polityka Stanów Zjednoczonych administracji Trumpa. Jest na to przestrzeń też w Polsce, społeczeństwo coraz silniej to rozumie. Co prawda wciąż słychać taką gadkę, jak u Mentzena: „Innowacje są zbyt ryzykowne, jedziemy dalej na taniej pracy”, ale to jest głos z przeszłości. Państwo polskie powinno inwestować w zielone branże, które utrzymają naszą konkurencyjność, wtedy da się inaczej rozmawiać ze związkami zawodowymi, z „Solidarnością”, to jest oferta, która nie jest o tym – mówiąc najprościej – że „źle konsumujesz, ciołku, świadomie konsumuj, przesiądź się z diesla na rower”, tylko to jest rozmowa o produkcji, o pracy, o konkurencyjności, o wyższych płacach. Naprawdę nasza gospodarka wchodzi w strefę zgniotu między Stanami i Chinami. W sytuacji dużej niepewności geopolitycznej społeczne poczucie, że będzie więcej stabilnych miejsc pracy, że bezpieczeństwo żywnościowe nie będzie zagrożone – to wszystko są podstawowe rzeczy. Pamiętam, że podczas protestów rolniczych w Warszawie jakiś celebryta – chyba Andrzej Saramonowicz – bardzo wkurzony korkami napisał, że po co nam to całe rolnictwo, on sobie ziemniaki sprowadzi z Cypru. Faktycznie ziemniaki z Cypru można kupić, ale jak przyjdzie kolejna pandemia i stanie transport? Dbanie o to, żeby mieć własne stabilne rolnictwo, własny przemysł, a nie tylko gospodarkę opartą na usługach i produkcję wyoutsourcowaną do Wietnamu czy Indii, okazuje się podejściem superracjonalnym w tak niepewnym świecie. Kiedy inni uzbrajają się w polityki przemysłowe, my jednostronnie się rozbroimy i będziemy za wolnym handlem, niech hula wiatr i kapitał chiński, czy jakikolwiek inny, bo naczytaliśmy się Hayeka i Misesa, a podręczniki z lat 90. niech nas dalej prowadzą.
Kto najmocniej działa w interesie Niemiec i utrzymania nas na pozycji skręcacza śrubek dla Niemców, jak nie Sławomir Mentzen, który mówi: „a na co te innowacje, a po co”? Kto mocno działa w interesie rewizjonizmu niemieckiego, jeśli nie Ewa Hernik-Zajączkowska, która jest w europarlamencie w sojuszu z AfD, gdzie liderzy nie używają polskich nazw miast na ziemiach zachodnich, piszą, że Wehrmacht był bohaterską formacją i przerzucają na nas winę za wybuch II wojny światowej. Jeśli się nie ogarniemy gospodarczo, to kondominium niemiecko-rosyjskie jest tutaj naprawdę możliwe, w Niemczech do głosu dochodzą środowiska, które przebierają nogami, żeby unormować stosunki z Putinem, jakoś tę wojnę załagodzić i mieć tani gaz jak poprzednio.
***
Dr Mateusz Piotrowski (1987) jest prezesem Stowarzyszenia Pacjent Europa, ponadpartyjnej inicjatywy eksperckiej działającej na rzecz europejskiej solidarności, specjalizującej się w obszarze zdrowia publicznego, sprawiedliwej transformacji energetycznej oraz odporności społecznej. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego i University of Nottingham.