– Ładnych parę lat temu szukałam pracownicy do kwiaciarni. Przyszła młoda, atrakcyjna, dość skąpo ubrana dziewczyna. Założyła nogę na nogę i zapytała: „napijemy się kawki?”. Upewniłam się, czy to ja mam jej zrobić kawę i ona potwierdziła. Zrobiłem jej kawę i jej następne pytanie brzmiało: „To o czym chce Pani ze mną rozmawiać?”. Nie chciałem jej odmawiać przyjemności wypicia kawy, ale już wtedy wiedziałam, że nie bardzo mamy o czym dalej rozmawiać i pracy u mnie nie znajdzie (śmiech) – wspomina w rozmowie z „Wprost” Marta Kromolicka, która prowadząc różne biznesy przyjmowała do pracy na przestrzeni przeszło 20 lat kilkanaście osób.
Każdego dnia miliony Polaków udaje się na rozmowę rekrutacyjną. Bez wątpienia dla większości z nich jest to ważny moment, bo od jej przebiegu zależy zawodowa przyszłość danej osoby. Nie brakuje jednak tych – jak w powyższej historii – którym na pracy niespecjalnie zależy.
– Dziewczyna od razu zaznaczyła, że nie będzie zamiatać, nie będzie dźwigać wiader z wodą, ani wymieniać wody w w dużych, ciężkich wazonach. Zapytałam, co w takim razie może robić. Odpowiedziała: „Jestem ładna, będę obsługiwać klientów” – mówi Kromolicka.
Kandydatka pracy nie dostała. – Szukałam kogoś do pracy, a nie do wyglądania – podsumowuje nasza rozmówczyni.
„Śmierć babci”. Jak kandydaci odwołują spotkania?
Jeżeli za coś można kandydatkę do pracy w kwiaciarni pochwalić, to za to, że na rozmowę w sprawie pracy w ogóle przyszła. Gdy zwróciliśmy się do rekruterów z prośbą o wspomnienia rozmów, które zapadły im w pamięć zdradzili, że sporym sukcesem jest to, że w ogóle do takich rozmów dochodzi. Wielu kandydatów na spotkanie nie dociera.
– W przypadku pracowników fizycznych (tzw. blue collars) niestety dość często zdarza się, że na umówione spotkanie nie przychodzi nawet połowa kandydatów. Firmy mają tego świadomość, więc czasem umawiają więcej niż jedną osobę na tę samą godzinę, licząc się z tym, że część kandydatów po prostu się nie pojawi – mówi nam Beata Oczkowicz, dyrektor ds. Rekrutacji Stałych w Gi Group.
– W przypadku specjalistów i pracowników umysłowych (white collars) takie sytuacje są znacznie rzadsze, ale się zdarzają. Jeśli kandydat odpowiednio wcześniej poinformuje nas o konieczności zmiany terminu lub skontaktuje się w dniu spotkania, by poinformować o przeszkodzie i poprosić o przełożenie rozmowy – ustalamy nowy termin. Natomiast brak jakiegokolwiek kontaktu – gdy kandydat nie pojawia się na rozmowie, nie odpowiada na telefony ani wiadomości – najczęściej oznacza, że nie jest już zainteresowany udziałem w procesie rekrutacyjnym – dodaje.
Część kandydatów odwołuje spotkanie w ostatnich chwili. Jak to tłumaczą? – Najczęstszym powodem odwoływania spotkań przez kandydatów jest… śmierć babci – mówi Oczkowicz.
Z uśmiercaniem babci niejednokrotnie spotkała się również Agnieszka Tymińska, starszy specjalista ds. rekrutacji w Randstad Polska. – Spotkałam się z uśmiercaniem babci, choć kandydaci najczęściej mówią o „sprawach rodzinnych, które uniemożliwiają im udział w spotkaniu i tym samym ewentualne podjęcie pracy”. A tymczasem niektóre osoby odwołują spotkania, bo np. znalazły inną, lepiej płatną pracę i nie chcą się do tego przyznać – mówi Tymińska.
Inne powody nagłego odwoływania spotkań to m.in. zepsuty samochód, nagła choroba dziecka, czy pobyt w szpitalu.
Kto przychodzi z mamą?
Osoby, które na spotkanie rekrutacyjne docierają, nie zawsze przychodzą same. – Na spotkaniach rekrutacyjnych pojawiają się osobiście mamy. Przychodzą z synami, by wesprzeć ich w procesie rekrutacyjnym– mówi Oczkowicz.
To że część kandydatów przychodzi na spotkanie z rodzicami potwierdza Agnieszka Tymińska. – Zdarzają się takie sytuacje. Bywa tak, że rodzic szuka swojemu dorosłemu dziecku pracy, bo ta osoba jest nieśmiała, nie radzi sobie w pierwszych krokach na rynku pracy. Taki rodzic chciałby, żeby jego dziecko poszło do pracy i nie chodzi tu tylko o pieniądze, że ma zacząć zarabiać, odciążyć rodziców itd., ale o takie otwarcie się na dorosłe życie – tłumaczy starszy specjalista ds. rekrutacji w Randstad Polska.
Kto przychodzi na rozmowę ws. pracy z mamą? Wydawać by się mogło, że najmłodsi, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę zawodową. Nic bardziej mylnego. – Bywają to osoby jeszcze przed 30-stką, które z różnych powodów straciły grunt pod nogami, którym obecność bliskiej osoby jest potrzebna, sprawi, że poczują się lepiej i łatwiej będzie im z rekruterem rozmawiać – wyjaśnia Tymińska.
Nasza rozmówczyni podkreśla, że nie skreśla takich kandydatów. – Sama nie skreślam kandydata, który przyjdzie na rozmowę np. z mamą. Staram się jakoś zmiękczać tego rodzaju sytuacje np. jakimś żartem, choć oczywiście tak, aby nikogo urazić. Zadaję jednak pytania, które mają na celu sprawdzenie, komu rzeczywiście zależy na podjęciu pracy – podkreśla Tymińska.
Bywają również sytuacje, że kandydaci przychodzą na spotkania z partnerem. To właśnie partnerzy (najczęściej kobiety) poszukują pracy dla swojej drugiej połówki, przeglądając ogłoszenia w sieci. Na przeglądaniu się nie kończy.
– Szczególnie w przypadku ogłoszeń zamieszczanych na portalach społecznościowych. Zdarza się, że na ofertę odpowiadają partnerki, niekiedy mamy kandydatów. To one zgłaszają do procesu rekrutacyjnego swoich partnerów lub synów. Często też same dopytują o szczegóły oferty – takie jak godziny pracy, wysokość wynagrodzenia czy lokalizacja pracodawcy, by przekazać te informacje dalej – mówi Beata Oczkowicz.
Bywają sytuacje, gdy okazuje się, że lepiej, aby aplikację wysłał ktoś bliski, aniżeli sam kandydat. – Otrzymałam kiedyś CV, w którym kandydat mógł poszczycić się dość bogatym doświadczeniem zawodowym, wykształcenie też mogło imponować. Czytam ten dokument, aż widzę na samym dole wyboldowaną na czerwono, napisaną dużą czcionką informację: „Pogłoski o moich problemach z alkoholem są pomówieniem” – wspomina Marta Kromolicka.
„Piekę ciasto”
Gdy wreszcie do rozmowy rekrutacyjnej dojdzie, to często ma ona niestandardowy przebieg, a kandydat potrafi zaskoczyć odpowiedzią. – W trakcie rozmowy kwalifikacyjnej na stanowisko rekruterki padło kiedyś pytanie: co Pani robi w stresującej sytuacji? Kandydatka odpowiedziała z rozbrajającą szczerością: „piekę ciasto”– wspomina Beata Oczkowicz.
Niektórych kandydatów poza oczywistymi kwestiami, jak wynagrodzenie, czy warunki pracy interesuje też, czy na wyjazd służbowy mogą zabierać…własne sztućce. – Tego typu sytuacje są nietypowe, ale pokazują, jak różnorodne i nieprzewidywalne potrafią być spotkania rekrutacyjne – i jak ważna jest elastyczność oraz otwartość w pracy z ludźmi – tłumaczy Oczkowicz.
Szefowie widząc poddenerwowanego kandydata niekiedy próbują rozładować atmosferę. Nie zawsze się to jednak udaje. – Kilka lat temu zarządzałam parkami handlowymi. Potrzebna była osoba do do zespołu, która będzie nadzorować pracę dozorców, pilnować terminów przeglądów technicznych, naliczać czynsze, zlecać usunięcie usterek,itd. Pewnego dnia przyszła na rozmowę dziewczyna. Pojawił się problem, bo nie miałam, gdzie z nią porozmawiać. Biuro było dość małe i akurat było tego dnia dużo osób, salę konferencyjną ktoś mi zajął. Nie miałam innego wyjścia i wzięłam ją do…piwnicy. Chcąc przełamać lody powiedziałam: „Tutaj kończą wszyscy, którzy ze mną zadzierają”. To był oczywiście żart, ale zobaczyłam u tej dziewczyny przerażenie w oczach. Dostała u nas pracę, ale przez pierwsze tygodnie była wobec mnie bardzo zdystansowana (śmiech) – wspomina Marta Kromolicka.
Choć nasi rozmówcy zajmują się rekrutacją od lat, wciąż niektóre reakcje na wymarzone „tak” potrafią ich zaskoczyć. – Pojawiła się jakiś czas temu u nas młoda dziewczyna z Ukrainy. Osoba spokojna, o bardzo delikatnym usposobieniu, z takim delikatnym głosem. Ubiegała się o pracę i w procesie rekrutacji poza rozmowę konieczny był również udział w testach manualnych, a także umiejętność napisania kilku zwrotów w języku polskim. Ta dziewczyna zaliczyła test, napisała kilka zdań po polsku, więc przedstawiliśmy jej kandydaturę firmie poszukującej pracownika. Firma kandydaturę przyjęła, więc pozostawało już tylko ją o tym poinformować. Powiedzieć, że ta cicha, delikatna dziewczyna się ucieszyła, to nic nie powiedzieć. Jej radość była tak ogromna, że do dziś nie mogę jej euforii zapomnieć. Otrzymaliśmy potem od niej wielki bukiet róż, co było bardzo miłe i dość niezwykłe, bo nieczęsto zdarza się, że kobieta otrzymuje od kobiety kwiaty – opowiada Agnieszka Tymińska.
Rozmowa o pracę z…wanny
Gdy pięć lat temu wybuchła pandemia upowszechniła się praca zdalna, a rekruterzy musieli przestawić się na przeprowadzanie rozmów drogą online. W wielu przypadkach taka metoda stosowana jest do dziś. Kandydaci potrafią łączyć się z dość zaskakującch miejsc. – Pamiętam rozmowę, podczas której kandydat połączył się z nami z… wanny – wspomina Beata Oczkowicz.
Rozmowy poprzez komunikatory przeprowadza również Agnieszka Tymińska. W jej ocenie nic nie zastąpi jednak klasycznego spotkania „twarzą w twarz”, a sami kandydaci „mimo, że najczęściej uczestniczą w tego typu rozmowach w zakątku domowym, nie zawsze czują się zbyt komfortowo”. Nasza rozmówczyni przyznaje, że zdarza jej się przeprowadzać wstępne rozmowy z kandydatami przez telefon. Tu również bywają zaskoczenia.
– Pamiętam jak kilka lat temu sama szukałam pracy i wiedziałam, że za chwilę zadzwoni mój potencjalny pracodawca, może nie stałam wtedy na baczność, ale byłam w pełnej gotowości, modliłam się, żeby sąsiad nie zaczął wiercić, żeby nie zdarzyło się nic co może zakłócić rozmowę. Tymczasem, gdy dziś jestem po drugiej stronie, często słyszę, że kandydaci, prowadząc rozmowę w sprawie pracy, ubijają w tym czasie kotlety, gotują wodę na herbatę, myją ręce. Jeden z kandydatów rozmawiał ze mną z toalety. Może brzmieć to wszystko zabawnie, ale moim zdaniem każda taka rozmowa powinna opierać się na wzajemnym szacunku i pewnych konwenansach – mówi Tymińska.
Wszyscy nasi rozmówcy podkreślają jednak, że większość kandydatów podchodzi do rozmów w sprawie pracy z zaangażowaniem. – Wpadki się zdarzają, staramy się nie przywiązywać do nich wagi ani nich nie wyolbrzymiać. Osoby szukające pracy podchodzą do tego z zaangażowaniem, to temat dla nich ważny, a że pojawiają się nie do końca zaplanowane przez nich sytuacje… Cóż, jak w życiu – podsumowuje Beata Oczkowicz.