Pod koniec maja Ministerstwo Zdrowia zaprezentowało długo wyczekiwany projekt szerokiej nowelizacji ustawy refundacyjnej (tzw. SZNUR Nowelizacja, obejmująca około 100 zmian, ma przyspieszyć procesy refundacyjne oraz zwiększyć zaangażowanie pacjentów.
„Wiceminister zdrowia Marek Kos przedstawił szczegóły projektu nowelizacji ustawy refundacyjnej, który trafił do konsultacji publicznych. Z ok. 100 zaproponowanych zmian aż 30 to deregulacja – uproszczenia, które mają przyspieszyć procesy i zmniejszyć biurokrację. Nowe przepisy mają ułatwić pacjentom dostęp do leków i wyrobów medycznych, uprościć skomplikowane procedury i poprawić błędy poprzedniej nowelizacji” – poinformował resort zdrowia w zamieszczonym na platformie X poście.
Co to jest import równoległy leków?
Zdaniem ekspertów, otwarcie prac nad zmianą ustawy refundacyjnej to doskonała okazja, by poruszyć kwestię importu równoległego produktów leczniczych.
– Hasło „import równoległy produktów leczniczych” większości z nas niewiele mówi. Tymczasem jest to regulowana przepisami wspólnotowymi praktyka, polegająca na sprowadzaniu oryginalnych leków z innych państw Unii Europejskiej, gdzie są one dostępne w niższej cenie. To te same leki, które są dostępne w kraju, wyprodukowane przez te same koncerny i mające te same parametry. Z punktu widzenia pacjentów mają jednak znaczącą zaletę: są tańsze. Z punktu widzenia Narodowego Funduszu Zdrowia – również. Import równoległy stanowi także panaceum na braki leków w aptekach – wyjaśnia w rozmowie z „Wprost” Andrzej Arendarski, Prezydent Krajowej Izby Gospodarczej (KIG).
Unia korzysta z importu równoległego leków – dlaczego nie Polska?
Ekspert z KIG zwraca uwagę na dane, według których oszczędności wynikające z importu równoległego leków przekraczają w Unii Europejskiej 3,2 miliarda euro rocznie. W Danii leki pochodzące z tego źródła stanowią około 30 procent rynku, w Niemczech – około 8 procent. Tymczasem w Polsce ich udział to zaledwie 1 procent, a w przypadku leków refundowanych – jedynie 0,25 procent. Główną przyczyną tak niskiego poziomu są ograniczenia prawne, które utrudniają rozwój tej formy importu.
– Już teraz ten minimalny udział w wielkim rynku oznacza ponad 20 milionów opakowań leków rocznie i 500 milionów zł oszczędności dla pacjentów. To także oszczędności dla budżetu państwa, jeśli chodzi o refundowane medykamenty. Nie zawsze interes budżetu państwa i interes obywateli jest zbieżny, w tym przypadku jednak – tak – zauważa Andrzej Arendarski.
Wskazuje, że zwiększenie udziału leków z importu równoległego na rynku to potencjalne miliardy złotych rocznie zaoszczędzone w budżecie NFZ.
– I również miliardy złotych, które pozostaną w kieszeniach pacjentów. W czasach, gdy ceny podstawowych produktów szybują w górę, ma to ogromne znaczenie społeczne – podkreśla ekspert.
Ekspert: „Skoro można zwiększyć dostęp do tańszych leków, należy to zrobić”
Zdaniem Andrzeja Arendarskiego, przeciwnicy liberalizacji przepisów argumentują, że mechanizm importu równoległego produktów leczniczych prowadzi do wywozu leków z krajów o niższych cenach do państw, w których są one droższe. W ich ocenie skutkuje to niedoborami na lokalnych rynkach.
– Ten mechanizm funkcjonuje w całej Unii Europejskiej, więc ograniczenie możliwości importu leków do Polski nijak się ma do teoretycznej możliwości ogołocenia polskiego rynku z leków. Tezie o wywozie leków z krajów, gdzie ceny są niższe, przeczą również twarde dane – zauważa ekspert.
Wskazuje, że ponad 50 procent wartości importu równoległego pochodzi z krajów o wysokich dochodach, zaś rozkład przepływów handlowych jest dość zrównoważony pomiędzy wszystkimi państwami członkowskimi UE.
– W ostatnich latach ponad 50 procent pozwoleń na import równoległy leków pochodziło z takich krajów, jak Niemcy, Hiszpania, Holandia, Belgia, Austria czy Francja. Nie są to wszak państwa mniej zamożne niż Polska. Warto by było, aby rząd wysłuchał argumentów branży importu równoległego. Skoro można zwiększyć dostęp do tańszych leków – należy to zrobić. W interesie publicznym – apeluje Arendarski.