
Przeszedłem zaledwie z peronu do holu głównego dworca kolejowego w Lipsku, a już odczułem, że jestem w Niemczech i wielkimi krokami zbliża się Boże Narodzenie. Świąteczne jarmarki ze słodkościami oraz grzanym winem rozłożyły się tuż przed nosem podróżnych, dlatego ci mniej zalatani mogą na chwilę przystanąć i zanurzyć usta w ciepłym, czerwonym albo białym trunku.
Tradycja Weihnachtsmarkt, bo tak z niemiecka nazywa się taki jarmark, sięga średniowiecza. W Austrii organizowano je najpewniej już w 13. stuleciu, do Niemiec dotarły wiek później, znane były też w Szwajcarii.
Kiedyś były miejscem, gdzie mieszkańcy zaopatrywali się na święta. Dziś służą temu przede wszystkim galerie handlowe, a kiermasze stały się miejscem towarzyskich spotkań.
Pojechałem do Lipska, chciałem odwiedzić jarmarki. A te się zamknęły
Nie trzeba zerkać na „bożonarodzeniową” mapę Lipska, by odnaleźć jakiś mniejszy lub większy jarmark – można spacerkiem pójść przed siebie, a w końcu na taki natrafimy. Tak właśnie zrobiłem po wyjściu z debiutanckiego pociągu z Krakowa do tego saksońskiego miasta i zameldowaniu się w hotelu.
Popełniłem jednak pewien błąd, który rzutował niestety na cały wieczór.

Była niedziela, pomału zaczynało się ściemniać. Zjawiłem się przy jednym z jarmarcznych stoisk, zjadłem banana polanego czekoladą (na tak przyrządzone owoce natrafić przed świętami nietrudno) i zacząłem rozglądać się za miejscem, gdzie mógłbym usiąść pod dachem, aby napisać artykuł o podróży do Lipska. Uznałem, że kramy pozwiedzam wieczorem, bo wtedy panuje najlepszy do tego klimat.

Jakże się zdziwiłem, gdy po godz. 20 zastałem… zamykające się stoiska. Fakt: nie sprawdziłem dokładnych godzin otwarcia jarmarku, gdyż zwiedzać zagraniczne miasta lubię „na spontanie”, często bez dokładnego planu działania. Oczywiście wiem, że jarmarki w Warszawie czy Krakowie też nie działają do północy, lecz w Niemczech nowych gości przestały przyjmować jednocześnie liczne lokale gastronomiczne.

Striezelmarkt. Jarmark w Dreźnie ma ponad 500 lat
Wyposażony w lipskie doświadczenie pojechałem następnego dnia do Drezna, gdzie jarmark bożonarodzeniowy – nazywany Striezelmarkt – organizowany jest od 1434 roku, co czyni go jednym z najstarszych na świecie.

Recepcjonistka, u której odbierałem kluczyki do pokoju w Dreźnie, okazała się Polką. Między rodakami zawsze raźniej, dlatego zapytałem ją, czy również i tu jarmarki lubią zamykać się po 20.
– Wszędzie tak jest. Tutaj ludzie nie lubią długo siedzieć wieczorem, trzeba iść chwilę po zachodzie słońca – usłyszałem, a do rady się zastosowałem. Zostawiłem jedynie rzeczy i poszedłem w miasto.

W drodze na Striezelmarkt przeszedłem przez inne zgrupowanie świątecznych kramów – w przeciwieństwie do tego docelowego kiermaszu, który organizowany jest w historycznym centrum miasta, tu handlowe domki rozstawiono w nowocześniejszym anturażu, wokół wieżowców.
Kto nie chciał jeść ani nic kupować, mógł założyć łyżwy i wskoczyć na lodowisko. Ja jednak zacząłem buszować między straganami.

Co zjemy na jarmarku w Dreźnie?
Głód dał o sobie znać, a obok objawiły się pieczone kiełbaski. I mamy polski akcent: za 4 euro kupiłem Krakauer Wursta (kiełbasę krakowską) w podgrzanej bułce.
Po pewnym czasie skusiłem się też na coś na słodko – padło na naleśnika z kremem czekoladowo-orzechowym oraz kawałkami banana za 6 euro. Ze spraw niegastronomicznych oko przykuwały wystawy przygotowane przez rzemieślników. Niektóre wręcz uginały się od gwiazdkowych ozdób czy naczyń wykonanych z drewna.

W końcu znalazłem się na Striezelmarkt. Na środku drezdeńskiego Starego Rynku rozstawiono scenę, gdzie Święty Mikołaj oraz jego pomocnicy urządzali show, zapraszając co pewien czas do siebie dzieci i wręczając im upominki.
Przez gwar nie słyszałem do końca, co dokładnie mówi postać w czerwonym stroju – na pewno, że wszyscy jesteśmy jego przyjaciółmi i chciałby, aby Boże Narodzenie minęło nam w spokoju i zgodzie.

Tłum na jarmarku z tradycjami osadzonymi w XVI wieku niekiedy był nieprzebrany, ale oczekiwanie w kolejkach do kramów – poza kilkoma wyjątkami – nie dłużyło się w nieskończoność.
Na wszystko najlepiej spojrzeć z góry, dlatego wszedłem na „widokową” platformę, skąd cały Striezelmarkt ma się jak na dłoni. Mało widocznym nocą, acz urokliwym elementem tego landszaftu, bo górującym nad całością, stała się wieża Kościoła Świętego Krzyża.

Drezdeński chlebek skradł moje serce
Bliżej gruntu, między straganami, hipnotyzowały przede wszystkim monumentalna choinka, jak również Piramida Bożonarodzeniowa. Ta druga jest rodzajem kilkupoziomowej karuzeli, na której „piętrach” obracają się figurki. Przedstawiają one m.in. bohaterów biblijnej opowieści o narodzeniu Chrystusa, ale dostrzec można także aniołki, diabełki czy „zwykłych” ludzi wykonujących codzienne czynności.

Pierwsze takie piramidy – uchodzące za pierwowzór dobrze nam znanej choinki – kilkaset lat temu budowali górnicy z Rudaw. Kiedy zimą ich kopalnie były zamykane, zajmowali się snycerstwem, czyli rzeźbieniem w drewnie. Na szczycie piramidy umieszczany jest wirnik, który delikatnie się obraca (jak cała konstrukcja) za sprawą ogrzanego powietrza ze świec. No chyba że, jak to częściej dziś bywa, po prostu podłączono wszystko do prądu.

Szkoda odwiedzać jarmark i nie skosztować choć jednego lokalnego przysmaku. I taki się znalazł – na drewnianym szyldzie wyczytałem „Dresdener Rahmbrot im Gleinofen gebachen”. A więc mowa o rodzaju drezdeńskiego, pieczonego chlebka. Cena nawet przystępna, bo kilka euro, więc cóż szkodzi spróbować.
Nie zawiodłem się – serowa masa pokrywająca bułeczkę, do której dodano kawałeczki mięsa oraz szczypiorek, wręcz rozpływała się na podniebieniu.

Jarmark Augusta. Odwiedzający widzą od razu króla Polski
Chodząc po Dreźnie, natrafiłem na jeszcze jeden jarmark: Augustusmarkt. Wchodzi się na niego od strony pomnika Fryderyka Augusta I, którego w Polsce znamy jako swojego króla Augusta II Mocnego z dynastii Wettynów (urodził się właśnie w Dreźnie, a panował pod koniec wieku XVII i w pierwszej połowie wieku XVIII).
Na tym kiermaszu wszystkie kramy stały wzdłuż jednej alei, po obu jej stronach, a za nimi rozpościerało się mieszkaniowe osiedle.

Oferta? Podobna jak wszędzie indziej, ale dopiero tam kupiłem pamiątkowy magnes – gdzie indziej albo ich nie wypatrzyłem, albo były, lecz nie w moim guście. A kiedy nieco zmarzłem, mogłem ogrzać się przy jednym z kilku rozpalonych koksowników, racząc się przy okazji winem.

Na Augustusmarkt nie zabrakło pieczonych kasztanów, warzywnego „sushi” układanego tak, aby przypominało to klasyczne, z udziałem ryby, a nawet wypchanego niedźwiadka (oby była to tylko spora figurka ze sztucznym futrem!) bacznie pilnującego wystawionych wędlin.

Również w Dreźnie jarmarki zaczęły zamykać podwoje około 21, dlatego zwiedzając Saksonię w przedświątecznym wydaniu, warto zarezerwować na nie trochę więcej czasu w ciągu dnia. Wtedy na spokojnie wszystkiego się napijemy, pojemy i pooglądamy.
Z Drezna dla Interii Wiktor Kazanecki
Kontakt do autora: [email protected]
-
Osiem szczególnych dni dla Kościoła. W które z nich wierni muszą iść na mszę?
-
Drugi dzień świąt Bożego Narodzenia a dyspensa. Część biskupów zdecydowała











