Łukasz Kaczmarek w swojej karierze zapisał na koncie już wiele spektakularnych sukcesów, na czele z dwoma mistrzostwami Polski (2019, 2022), pięcioma Pucharami Polski (2019, 2021, 2022, 2023, 2025) czy wreszcie trzema triumfami w prestiżowej Lidze Mistrzów (2021-23). Reprezentacyjnie najlepszy rok dla atakującego to 2023, kiedy zdobył złoto Ligi Narodów, mistrzostw Europy, a całość zamknął kwalifikacją olimpijską.
Kaczmarek po wielu latach przeniósł się z Kędzierzyna-Koźla do Jastrzębia-Zdroju. Tam na nowo zaczął budować siatkarską rzeczywistość, po depresji i leczeniu farmakologicznym, o czym otwarcie przyznał po kilku miesiącach tajemniczej ciszy. Zamykając tamten trudny czas srebrem na turnieju olimpijskim w Paryżu (2024).
Dzisiaj ma 31 lat i ma być jedną z kluczowych postaci budowanego na nowo JSW Jastrzębskiego Węgla, w oparciu o mocno odmłodzony skład. W długiej rozmowie dla „Wprost” Kaczmarek opowiada m.in. o emocjach z nim związanych, jaki trener Nikola Grbić jest naprawdę oraz ma krótki przekaz dla internetowych „ekspertów”.
Rozmowa z Łukaszem Kaczmarkiem, siatkarzem JSW Jastrzębskiego Węgla, wicemistrzem olimpijskim
Maciej Piasecki (Wprost.pl): Odpocząłeś?
Łukasz Kaczmarek (siatkarz JSW Jastrzębskiego Węgla, wicemistrz olimpijski): Tak, jestem w stu procentach wypoczęty po wakacjach. Zdecydowanie tego potrzebowałem. Wykorzystałem czas tak, jak chciałem. Przede wszystkim poświęciłem go rodzinie, tego wszyscy razem pragnęliśmy od dawna.
Po tylu latach łączenia grania klubowego z kadrowym.
Kiedy zaliczyłeś ostatnie takie wakacje?
Na starcie przygotowań usiedliśmy wspólnie przy kawie z Andrzejem Kowalem i właśnie się śmiałem, że ostatni taki przypadek u mnie z wakacjami tego typu, to rok 2016. W 2017 już byłem na zgrupowaniu reprezentacji Polski u Ferdinando De Giorgiego.
Widziałem, że nie brakowało jednak akcentów sportowych.
Rzeczywiście miałem okazję zaliczyć kilka sportowych wydarzeń, na które wcześniej zwyczajnie nie miałem czasu. Nie przyniosłem szczęścia naszym lekkoatletom podczas Diamentowej Ligi w Chorzowie, ale nie ukrywam, byłem pod wielkim wrażeniem. Pierwszy raz widziałem na żywo rywalizację lekkoatletyczną, ależ to się ogląda! Dodatkowo na tak wysokim poziomie, bo praktycznie w każdej konkurencji można było podziwiać medalistki i medalistów, czy to olimpijskich, czy z mistrzostw świat oraz kontynentów, na których na co dzień startują. Miałem fajne miejsca, bo akurat na wprost skakał Armand Duplantis. Choć rekordu świata nie pobił, to sama jego postać i to, jak się prezentuje w rywalizacji na żywo, ogromne wrażenie!
Duplantis Duplantisem, ale domyślam się, że kilka tygodni wcześniej to CR7 zrobił na tobie większe wrażenie.
Masz rację, Cristiano Ronaldo w akcji, to było sportowe spełnienie marzeń. CR7 jest moim idolem i móc zobaczyć, jak w wieku 40 lat zdobywa Ligę Narodów UEFA, w finale Portugalia – Hiszpania, z jego golem, serią rzutów karnych. Było tam wszystko.
Dorzuciłbym jeszcze mecz Lecha Poznań z Crveną Zvezdą. Niestety, podobnie jak na Stadionie Śląskim, szczęścia nie przyniosłem. Ale atmosfera na meczach Kolejorza była super. Pamiętam, jak za dzieciaka jeździłem na stadion Lecha, to było super przeżycie. I to na przestrzeni lat się nie zmieniło, nadal Bułgarska ma niepowtarzalny klimat.
Sportowo było jeszcze moje wielkie hobby, czyli wędkarstwo.
Największa sztuka sezonu?
W Szwecji coś się udało, na wyprawie ze znajomymi. Mój rekord to szczupak 83 cm. Ja jednak jestem dopiero początkującym wędkarzem. Ale sama Skandynawia robi ogromne wrażenie, ta natura będąca na wyciągnięcie ręki, coś niezwykłego. Polecam każdemu taką wyprawę w tamte rejony.
Wysłałeś zdjęcie szczupaka do Wilfredo Leona?
Wysłałem! Co więcej, Wilfredo miał mi wysłać fotki z jego wyprawy na tuńczyki, ale niestety tym razem nie złowił. (śmiech)
Nie ma jednak co ukrywać, on jest wielkim zapaleńcem wędkarstwa, ma większe doświadczenie ode mnie.
Zaczęliśmy rozmowę mocno wakacyjnie. A tęskniłeś za siatkówką?
Jak najbardziej. Przyznaję, że cieszę się już z powrotu do treningów. Wracam do tego, co kocham robić i z ogromnym głodem, co jest dodatkowym atutem w kontekście nadchodzącego sezonu.
Zanim hala, zahaczyłeś jeszcze o plażę i duet z Michałem Kubiakiem. Który był słabszy w tym zestawie i dlaczego nie sięgnęliście po tytuł?
Wygraliśmy jeden mecz, więc nie można powiedzieć, że była aż taka wielka tragedia z tym naszym występem (śmiech).
Zaznaczę, że i ja żartuję. Zresztą, całość miała charytatywny charakter, co jest w tym najważniejsze. Ale pewnie powrót na plażówkę, to dla ciebie miła odmiana?
Zgadza się, wróciły wspomnienia. To był pomysł organizatorów całego wydarzenia, Dominika Witczaka i Piotrka Skiby, żebyśmy z Michałem spróbowali swoich sił na plaży. Przyznaję, przygotowań nie było, więc poszliśmy na żywioł (śmiech). Obaj jesteśmy bardzo walecznymi facetami, dlatego chcieliśmy wypaść w rywalizacji jak najlepiej. Choć też istotne było rozegranie turnieju w zdrowiu.
Rzeczywiście najważniejsze było jednak przyciągnięcie m.in. naszymi postaciami, zainteresowania kibiców czy sponsorów i duże wsparcie dla charytatywnego celu. Ten turniej odbywa się co roku i muszę przyznać, że to zdecydowanie najlepiej zorganizowany turniej plażowy w Polsce. Do wylicytowania były gadżety, koszulki, w trakcie wydarzenia można było też coś wrzucić do puszek. Żeby pieniążków na zbiórkę dla potrzebującego chłopca było jak najwięcej. Z tego, co dostaliśmy informację, udało się osiągnąć rekordowy wynik zbiórki – spoglądając na dziesięć edycji istnienia turnieju.
Wracając do siatkówki halowej, oglądałeś mecze chłopaków z kadry Polski?
Tak. Jestem z nimi niesamowicie blisko. Zarówno z tymi, którzy mają przerwy czy skończyli już granie w reprezentacji, ale też obecnymi w zespole u Nikoli Grbicia. Jesteśmy jedną wielką rodziną, jeśli tak szerzej myślę o naszej grupie.
Kibicowałem chłopakom, kiedy tylko miałem możliwość zasiąść przy meczu. Muszę przyznać, że jak wygrali z Włochami finał Ligi Narodów w Chinach, to nawet uroniłem łezkę. To jednak całkiem co innego oglądać tak przed telewizorem to, jak gra obecna reprezentacja. Co więcej, uważam, że dużo więcej nerwów jest przed ekranem niż na boisku, czy nawet w kwadracie dla rezerwowych.
Jesteś widzem siedzącym spokojnie, czy jednak podnosisz się nerwowo z kanapy w trakcie meczu?
Raczej siedzę i oglądam. Ale kiedy miałem okazję śledzić mecze reprezentacji ze znajomymi, widziałem, jak inni potrafią się denerwować. Ile to kosztuje nerwów, choć wydawałoby się, że nie powinno. Dobrze było to zobaczyć na własne oczy! (śmiech)
Słuchałem twojej wypowiedzi w „Sportowym wieczorze” w TVP Sport, gdzie przyznałeś, że nie jesteś potrzebny w kadrze, bo koledzy grają jak z nut. A tak na serio, siedzi w tobie chęć zawalczenia o powrót do reprezentacji?
Moim głównym celem jest najbliższy sezon w Jastrzębiu. To jest priorytet. Chcę się dobrze przygotować do rozgrywek ligowych, tym bardziej, że jest to mój pierwszy okres przygotowawczy od dawien dawna, kiedy wracam po dłuższym odpoczynku, a nie reprezentacyjnych obowiązkach. Ciało jest w innej formie aniżeli tej, kiedy trenowałem i grałem praktycznie bez przerwy. Więc to też będzie ważne, żeby w zdrowiu przygotować się do sezonu. A dopiero ten może pokazać, zweryfikować, czy ja się do reprezentacji Polski nadaje, czy jestem jej jakkolwiek potrzebny.
Z pewnością nie zamykam sobie drzwi przed kadrą Polski. Ten rozdział, mam nadzieję, nie jest jeszcze zamknięty, bo gra w reprezentacji, to zawsze jest ogromne wyróżnienie i marzenie każdego sportowca. Byłoby to dla mnie coś miłego, żeby jeszcze zagrać w reprezentacji i z dumą reprezentować nasz kraj. Ale na razie o tym nie myślę i tak daleko nie wybiegam w przyszłość. Zacznijmy od solidnego przygotowania i później zagranego sezonu w PlusLidze. Nad tym się skupiam.
Wbiję małą szpilkę. Wiesz, że wzbudzasz skrajne emocje?
Zdaję sobie z tego sprawę.
I co ty na to? Bo ja wyobrażam sobie, że jakby pojawił się temat powrotu Kaczmarka do reprezentacji Polski, to zaraz wypadłby argument o tym, że jesteś jednym z „żołnierzy Grbicia” i w zespole będziesz głównie za zasługi.
W dobie czasów, w których żyjemy, w internecie, ekspertów i tych, którzy „coś wiedzą”, jest mnóstwo. A tak naprawdę rzadko ci, którzy się wypowiadają faktycznie wiedzą, jak to wygląda od środka. Nie mając kompletnie żadnych sprawdzonych informacji na ten temat. O funkcjonowaniu w grupie, codzienności, czy życiu prywatnym.
Nawet nie chcę o tym więcej gadać.
Pogadajmy jednak dalej.
Okej, odniosę się do naszych świetnych relacji z Nikolą.
Nie jest tajemnicą, że one zaczęły się od czasu wspólnej pracy w Kędzierzynie-Koźlu. Jako zawodnicy zaufaliśmy temu, co miał do zaproponowania, jako trener. To była podstawa, kluczowy argument pozwalający na rozwój tej grupy. Podążaliśmy ścieżką, którą wyznaczył szkoleniowiec i zadziałało.
Domyślam się, że z drugiej strony raczej nie siadaliście z trenerem Grbiciem na kawce i nie plotkowaliście o sprawach pozasportowych. Czy się mylę?
Tu masz rację. Łączyła nas tylko relacja typowo sportowa.
Jak przejrzałbym WhatsApp’a i konwersację z Nikolą, to przez pięć-sześć lat ja mam tam właściwie tylko krótkie komunikaty, wiadomości w stylu: „Czy mogę zadzwonić?” albo „Przyjdź do pokoju numer taki czy taki porozmawiać”. Czyli typowo taka siatkarska rzeczywistość, jak nie treningi, to zgrupowania.
Trener Grbić nie jest takim szkoleniowcem, który dużo rozmawia pozasiatkarsko. On skupia się na tym, żeby wykonać powierzone, sportowe zadanie. Na drugim biegunie pod tym względem jest trener Gianni Cretu, z którym mam podobnie świetne relacje, jak z Nikolą. Różnica jest jednak taka, że z trenerem Cretu rozmawiam przeciętnie raz w tygodniu. Łączy nas inny rodzaj relacji, to też inne podejście szkoleniowca, a poznaliśmy się przecież lata temu podczas pracy w Cuprum Lubin. Ale nie zmienia to faktu, że w obu przypadkach mowa o wyśmienitych trenerach.
Więc te określenia per „żołnierze Grbicia” czy „ministranci Grbicia”, bo różne hasła padały, to nic innego, jak konsekwencja naszych wspólnych sukcesów. Ten pierwszy rok z ZAKSĄ, kiedy nikt nie stawiał nas w gronie faworytów do bicia się o czołowe lokaty w Lidze Mistrzów, a my ją przecież wygraliśmy dla Polski, po tylu latach przerwy. Młody Śliwka, młody Kaczmarek, młody Semeniuk. Ludzie, którzy wtedy nie dotknęli grania o najwyższe cele, okazali się najlepszymi w Europie, ogrywając wielkie nazwiska i kluby.
To obopólne zaufanie przełożyło się na reprezentację Polski. Trener Grbić wiedział, czego może od nas oczekiwać. Przede wszystkim zaufania i ciężkiej pracy na każdym treningu. Pamiętajmy, że na początku, już jako selekcjoner, Nikola też musiał się nauczyć trochę o funkcjonowaniu w roli tego najważniejszego trenera w naszym kraju. Wówczas mógł też liczyć na nasze wsparcie, wiedząc, że sportowo przeszliśmy razem naprawdę mnóstwo.
Z Olkiem Śliwką jesteście przyjaciółmi od lat. Co poczułeś, kiedy dowiedziałeś się o tej koszmarnej kontuzji tuż przed startem turnieju VNL w Gdańsku?
Pękało mi serce. Wiem, jak wiele kosztował go powrót po tej nieszczęsnej kontuzji palca. Ile to trwało, a przeciągało się okrutnie długo. Dodatkowo miniony sezon, który Olek spędził w Japonii, obfitował w duże sukcesy klubowe, ale z pewnością jego indywidualne cele były większe. Przede wszystkim pod względem większej regularności w graniu.
I dlatego to było jeszcze bardziej uderzające, ta kontuzja w Gdańsku. Wiem, że Olek przyjechał na zgrupowanie reprezentacji w pełni zdrowy, czuł się świetnie. Do tego pod nieobecność Bartka Kurka był kapitanem, a to przecież wyjątkowe wyróżnienie. I nagle coś takiego… Dowiedziałem się o tej kontuzji w nocy, jak już się kładłem spać, bo to się stało na wieczornym treningu. Pamiętam, że następnego dnia rano jechałem akurat do Wrześni na obóz, który prowadzi Jędrek Gruszczyński.
O ironio, kolejny na liście poważnie kontuzjowanych.
To prawda, niestety.
I właśnie jadąc do Wrześni, rozmawiałem z żoną Olka, Jagodą. Od niej dowiedziałem się najwięcej. Olek był właściwie od razu po zabiegu, jeszcze działała narkoza, spał i kontaktu z nim nie miałem wówczas żadnego. Mogłem jedynie od Jagody dowiedzieć się czegoś więcej, co tak naprawdę się wydarzyło.
Nie chcę wchodzić w szczegóły, pewnie to zrozumiesz. Ale wiedz, że ta sytuacja ogromnie dotknęła wszystkich związanych z kadrą. Wiemy przecież, jak ciężko Olek pracował na powrót, żeby pomóc reprezentacji. Bardzo mu na tym zależało. Ale niestety, przytrafiła się kolejna pechowa kontuzja. Bo to nie jest coś, co wynikało z przeciążenia czy jakiegoś zaniedbania. Gdzieś nieszczęśliwie, niefortunnie wylądował.
Teraz jesteśmy w stałym kontakcie. Olek i tak jest teraz w domu, ale wiem, że wkrótce ma się pojawić plan na to, jak dalej poprowadzić rehabilitację. Jakieś szczegółowe informacje, co dalej z jego zdrowiem.
Myślę, że wszyscy trzymamy kciuki za jego powrót do zdrowia, bo to przede wszystkim dobry człowiek. I niech ta karta się odwróci na więcej sportowego farta.
Zostaniemy przy pozycji przyjmujących, dobrze?
No pewnie. Choć domyślam się, o co zapytasz! (śmiech)
Ale to trener Grbić zasugerował, że będzie chciał zabrać czwórkę przyjmujących na MŚ w rozmowie ze Sport.pl. Czyli co, Bartosz Bednorz czy Artur Szalpuk?
Ostatni jestem do takich dywagacji. Wiem, że jak byłem w reprezentacji, to co chwilę były rozważania: Kaczmarek czy Muzaj, Kaczmarek czy Bołądź, Kaczmarek czy Butryn, Kaczmarek czy ktokolwiek. Było tego mnóstwo, wiesz o tym dobrze.
Wiem, bo sam stawiałem takie pytania!
No właśnie. Ale ja na takie nie będę odpowiadał.
Trener Grbić ma chłopaków na miejscu i wie, kto będzie najlepszym rozwiązaniem. Przez tyle lat pracy z nim mogę tu stwierdzić jednoznacznie, że nasz selekcjoner patrzy nie tylko na aspekty siatkarskie. Nikola Grbić wybiera grupę zawodników, która do siebie po prostu pasuje. A nie na zasadzie: Wezmę tego, bo ma trzy procent w ataku więcej w statystykach, choć do danej grupy reprezentacyjnej pasować nie będzie.
Każdy z chłopaków, który jest w obecnym zespole, zasługuje na to, żeby pojechać na mistrzostwa świata. Mamy w męskiej siatkówce taki dobrobyt, że niestety zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie poszkodowany na ostatniej prostej. Dla trenera Grbicia to na pewno są najtrudniejsze chwile w jego pracy w kadrze. Komuś musi podziękować i kolejny trudny wybór przed nim. Na końcu jednak, niezależnie od tego jak można te wybory Serba odbierać, to one bronią się wynikami na boisku.
Było tak wcześniej i jest tak teraz. Złoto Ligi Narodów z tego roku? Przecież takiej demolki do zera raczej w finałach nikt się nie spodziewał.
Tak czułem, że się nie dasz się wciągnąć w tę giełdę z nazwiskami. Ale skoro nie wyszło z przyjmującymi, to zapytam atakującego o atakującego. Spodziewałeś się, że Kewin Sasak tak dobrze odnajdzie się w reprezentacyjnych realiach? Sezon w PlusLidze zaliczył świetny, ale kadra to kadra, czyli półka wyżej.
Nie chcę teraz mówić, że spodziewałem się czy niekoniecznie, żeby w żaden sposób Kewinowi nie ujmować tego, co robił w klubie i jak gra w reprezentacji.
Na pewno widziałem, jakim dysponuje potencjałem i warunkami, żeby grać na najwyższym poziomie. Mając doświadczenia gry w reprezentacji, jedyny znak zapytania, jaki sobie dawałem przy nazwisku Sasak, to czy wytrzyma głowa. Bo to jest coś, czego na treningu się nie wypracuje. Kewin pokazał jednak, że wszedł do kadry „z buta” i nie zamierza się zatrzymywać. A głowa wytrzymała.
To też ogromna zasługa trenera Grbicia, który dał zaufanie temu facetowi. Jeśli masz coś takiego ze strony szkoleniowca, to nie ma lepszej recepty na sukces. To wartościowsze niż każda rada przekazana na treningu. Dodatkowo pamiętajmy, że kontuzji doznał Kurek, do grania w pełni wracał też dopiero Bołądź. Więc sytuacja w jakimś stopniu wymusiła postawienie od A do Z na Sasaka. I widzieliśmy, jak to wyglądało w Lidze Narodów, a ja wierzę, że na mistrzostwach świata Kewin jest w stanie powtórzyć takie granie.
Trochę porównuję jego sytuację do tej, która miała miejsce u mnie w 2023 roku. Kontuzja Bartka Kurka i to ogromne zaufanie, które otrzymałem od trenera Grbicia.
Ani Kewin Sasak, ani Łukasz Kaczmarek, to nie są też „strzelby” na 30 punktów w każdym meczu. Też widzisz te podobieństwa?
Tak, choć specyfika całej siatkówki mocno się zmieniła na przestrzeni lat, tak uważam. Teraz trzeba być po prostu zawodnikiem bardziej kompletnym. To nie jest tak, jak było w dawnych dziejach, że wychodził Georg Grozer czy Nimir i ładowali po 40 punktów.
W dawnych dziejach? Przecież Grozer grał w PlusLidze w poprzednim sezonie!
Słuszna uwaga, ale wiesz dobrze, co mam na myśli (śmiech).
To nie był już ten Grozer, który wygrywał dla Rzeszowa mistrzostwo Polski, potrafiąc niemal w pojedynkę rozstrzygać mecze.
Współcześnie w siatkówce najważniejszy wydaje się być system blok-obrona. I to jest taki „konik” trenera Nikoli Grbicia. Bardzo się zawsze na tym skupiał i wspominał, że to właśnie obroną wygrywa się wielkie trofea. To też pokazują dwa ostatnie turnieje olimpijskie. Francuzi obecnie są najlepiej grającą drużyną w obronie. Spójrzmy na Japończyków, im brakuje jeszcze trochę parametrów w bloku, ale w defensywie potrafią już zrobić naprawdę bardzo dużo. A to sprawia, że pną się w światowej hierarchii i są już naprawdę wysoko.
Siatkówka na przestrzeni lat stała się dużo szybsza, jest grą bardziej kombinacyjną. Dlatego też zawodnicy grający na różnych pozycjach muszą być elastyczni i mieć zdolności do wspierania drużyny w niemal każdym elemencie.
A nasze „drugie odbicie” nie dostaje za mocno po głowie?
Jeśli Marcin Komenda wygrywa z Lublinem mistrzostwo Polski, Puchar Challenge, a do tego dokłada jeszcze wygranie złota Ligi Narodów, w turnieju finałowym z bilansem bez straconego seta… To ja nie wiem do czego czepiają się ci, którzy się czepiają. Nie mam zielonego pojęcia, brakuje mi słów, jak można tu szukać dziury w całym.
Dodatkowo pamiętajmy, że ten gość przecież debiutuje, jako „jedynka” w reprezentacji.
Żyjemy jednak w takim, a nie innym środowisku, mocno wymagającym i niektórzy z natury lubią się po prostu czegoś przyczepić. Nawet jeśli nie mają ku temu powodu.
To na koniec zajrzyjmy ponownie do Jastrzębia-Zdroju. Duża odpowiedzialność na tobie i Benie Toniuttim, nowa drużyna, inny trener. Zakładasz sobie jakieś cele na sezon? W końcu JSW Jastrzębski przyzwyczaił do walki o najwyższą stawkę.
Dla mnie normalne jest, że gram każdy mecz po to, żeby go wygrać. Nie chcę wybiegać w przyszłość, zakładać, co i jak powinniśmy ugrać w nowej drużynie. Chciałbym, żeby drużyna dobrze z sobą funkcjonowała, bo za tym idzie później solidna gra.
Z pewnością dotknęły nas duże zmiany w klubie. Dotychczas zespół był budowany w oparciu o wielkie gwiazdy, żeby wygrywać wszystko i ze wszystkimi. Teraz jest w drużynie duża grupa młodych chłopaków, którzy mają ogromny potencjał. Z tym zastrzeżeniem, że ci goście w siatkarskim życiu, w większości, nie wygrywali jeszcze nic naprawdę dużego klubowo. Ale mając takie postaci, jak Maksiu Granieczny czy Michał Gierżot, na pewno można budować fajną przyszłość. Dokładając doświadczenie moje i Bena, liczę, że stworzymy ciekawą mieszankę, która będzie groźna dla każdego w PlusLidze.
Rozmawialiśmy przed nagraniem i wspominałeś, że z trenerem Andrzejem Kowalem spotkaliście się 13 lat temu. Wyjaśnisz okoliczności?
Reprezentacja Polski B. To był bodajże 2013 lub 2014 rok. Pracowaliśmy jednak tylko dwa tygodnie, bo nieszczęśliwie doznałem urazu kolana. Przez to nie mogłem wziąć udziału w rozgrywkach Ligi Europejskiej.
Słyszałem jednak dużo dobrego o trenerze Kowalu i liczę, że nasza współpraca będzie bardzo owocna w Jastrzębskim.
Kto w tamtej reprezentacji B występował?
Dawid Konarski, Bartek Bołądź, Szymek Romać, Kuba Wachnik, Nikodem Wolański i Michał Kędzierski na rozegraniu. Michał Żurek na libero. Trochę znajomych twarzy.
Co ciekawe, trenerem od przygotowania motorycznego był Andrzej Zahorski. Czyli nowy nabytek Zawiercia, mistrz Polski z Lublinem.
A kto będzie najmocniejszy w PlusLidze? Asseco Resovia przeprowadziła mocny atak na rynku transferowym. Sięgną po złoto?
Nie wiem, jak potoczy się sytuacja z Mikołajem Sawickim. Bo to będzie bardzo istotne z perspektywy mistrzów Polski. Na razie to duży znak zapytania. W przypadku pozytywnego rozstrzygnięcia dla Mikołaja, Lublin może być równie mocny, a może i jeszcze mocniejszy niż w poprzednim sezonie. Pamiętajmy o zebranym doświadczeniu Kewina i Marcina w reprezentacji. To bardzo dużo daje i przekłada się na klubowe granie.
Rzeszów? Zrobili największy transfer, czyli sięgnęli po Marcina Janusza. To może być klucz do sukcesu Resovii, której w ostatnich latach takiego spektakularnego wyniku mocno brakowało. A Marcin Janusz może im to zagwarantować. Wiem, jakim jest rozgrywającym i na co go stać. Uważam zatem, że zespół z Rzeszowa może być dużo mocniejszy niż w poprzednich latach.
A reszta? Warszawa czy Zawiercie będą podobnie mocne, jak ostatnio. Dużo w tej czołówce nie powinno się pozmieniać, patrząc na układ sił w PlusLidze. Sporo dobrego słychać też z Częstochowy. Dodatkowo pamiętajmy, kogo ściągnęli na rozegranie. Bełchatów, przychodzi Alan na atak, więc to dodatkowy plus dla Skry.
Widzisz, wyliczyłem połowę stawki, więc walka o medale zapowiada się naprawdę nieźle.