Pytam Anetę Kucharek, czy jesteśmy tutaj bezpieczni, a ona w tym czasie przygotowuje kawę w wysokiej szklance. – Nie – odpowiada krótko. – Po takim piśmie, jakie dostałam, nikt nie może czuć się bezpieczny w tym domu – dodaje. Na chwilę znika w głębi pokoju, po czym wraca i kładzie na stole dokument z Zakładu Górniczo-Hutniczego „Bolesław”, datowany na lipiec 2024 r. Zanim pismo dotarło do rąk Anety, zadzwonił najpierw jej mąż, a potem jeden z pracowników ZGH. „Proszę się wyprowadzić, najlepiej natychmiast” – usłyszała. „Ale dokąd” – dopytywała. Nie otrzymała odpowiedzi.
Została, bo wyprowadzka wiązałaby się z ogromnymi kosztami: wynajęciem mieszkania, kaucją, a do tego konieczność utrzymywania domu, w którym już by nie mieszkała. Przez dwa miesiące Aneta czuła się, jakby straciła pamięć. Pomogły leki.
– Kiedy pojechałam na spotkanie z prezesem kopalni, po pomoc, spotkałam się z niezrozumieniem. Moje słowa zostały zignorowane – mówi.
Badania wykazały, że pod domem, w którym mieszka, nie ma ziemi, są jedynie puste przestrzenie, a kilka metrów pod powierzchnią płynie woda, która wciąż się podnosi. W każdej chwili wszystko może się zapaść.
Sygnał o tym, że kopalnia „Olkusz-Pomorzany” należąca do ZGH Bolesław zostanie zamknięta, zaczęły docierać do lokalnych urzędników dziesięć lat temu. Plan likwidacji zakładał wyłączenie pomp i stopniowe zalewanie podziemnych korytarzy.
W październiku 2012 r. władze Olkusza, Bukowna, Bolesławia i Kluczy przygotowały dokument, w którym alarmowały, że zakładany sposób likwidacji kopalni stanowi „bezpośrednie zagrożenie dla środowiska”. Przez osiem lat pismo krążyło między państwowymi instytucjami, by ostatecznie trafić do kosza w wyniku zmiany przepisów.
Podziemne wody, dotąd ujarzmione przez sieć pomp i zrzucane do lokalnych rzek, zostały pozostawione same sobie. Ostatnie urządzenie odprowadzające wyłączono na początku stycznia 2022 r. Poziom wód podziemnych podniósł się w kilkanaście miesięcy o 44,5 metra. To tyle, co wysokość czternastopiętrowego wieżowca.
Woda wciąż pnie się w górę.
Profesor Mariusz Czop z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie mówi wprost: „Z tą wodą to dopiero początek”.
Od lat ostrzegał samorządowców, posłów, urzędników i władze kopalni, ale nikt go nie słuchał. Wszyscy wiedzieli lepiej. Naukowiec próbował im uświadomić, że niekontrolowane zalanie kopalni doprowadzi do powstania licznych zapadlisk, a ostatecznie część gminy Bolesław zostanie zalana i zamieni się w sieć jezior.
Nikt go nie słuchał. O tym, co stanie się jak pompy zostaną wyłączone, profesor pierwszy raz opowiedział mi dwa lata temu, w lipcu 2023 r. Kilka tygodni temu spotkaliśmy się ponownie. Satysfakcji, że miał rację, nie czuje. Raczej smutek i rozczarowanie politykami, którzy nie słuchają.
To jest jak poruszanie się po polu minowym. Nigdy nie wiesz, kiedy ziemia się zapadnie
To, o czym mówi profesor, najlepiej widać w terenie. Silny strumień wody wytryskuje z pionowej rury wychodzącej z ziemi, tworząc kałużę. Woda spływa dalej po nierównym, żwirowym podłożu, które ma czerwony odcień, prawdopodobnie z powodu zawartości żelaza. Przez długi czas to miejsce było popularne, ludzie przyjeżdżali tutaj samochodami, by nabrać wody do plastikowych butelek i wielkich baniaków. Wszystko zmieniło się, gdy pojawił się znak ostrzegający, że woda nie nadaje się do spożycia.
Ta metalowa rura wystająca z ziemi to piezometr, otwór obserwacyjny służący do monitorowania wysokości wód podziemnych. Ten, na który patrzymy, znajduje się na skraju lasu kilkanaście metrów od Lasek (gmina Bolesław). Ryszard Makowski, mieszkający w pobliżu, wylicza, że w okolicy jest siedem takich otworów. Przedzieramy się przez okoliczne zarośla. Mężczyzna pokazuje mi płynącą między drzewami, niewielkich rozmiarów rzekę. – Jeszcze kilka lat temu nie było jej tu wcale – mówi. Woda biegnie wzdłuż płotu jednej z posesji, za nią jest dom Ryszarda i jego żony.

– Ta podziemna woda jest praktycznie na równi z ziemią – mówi Halina Makowska, kiedy siedzimy w salonie. Kobieta ochoczo opowiada, jak dużo pracy i sił wkładają w utrzymanie swojego przydomowego ogrodu. W tym roku zalany był już sześciokrotnie.
Piwnica również została zalana przez wody podziemne. Strażacy odmówili pomocy, tłumacząc, że pompowanie mogłoby naruszyć grunt pod fundamentem domu i doprowadzić do katastrofy budowlanej.
Pierwsze poważne zmiany w lokalnym systemie hydrologicznym nastąpiły tuż po zakończeniu drugiej wojny świądowej. Wtedy podjęto decyzję o utworzeniu w tym regionie ZGH Bolesław. Polska borykała się z licznymi problemami, a przemysł ciężki miał być kołem zamachowym odradzającej się gospodarki.
Nazwa jak twierdzą miejscowi, nie była przypadkowa. Miała nawiązywać do pobliskiej miejscowości oraz imienia popularnego wśród królów polskich, które nosił także Bolesław Bierut, ówczesny prezydent kraju. Prace postępowały szybko i sprawnie: rozbudowano przedwojenne kopalnie i od podstaw zbudowano hutę. Po ich połączeniu w 1958 r. powstały właśnie powstał ZGH Bolesław.
W latach 60. i 70. ubiegłego wieku uruchomiono trzy kopalnie rud cynku i ołowiu: Bolesław, Olkusz i Pomorzany. Obecnie żadna z nich już nie działa. Likwidacja tej ostatniej ma się zakończyć w grudniu.

Choć tradycja górnicza na ziemi olkuskiej liczy sobie kilka wieków i sięga czasów króla Władysława Łokietka, to dopiero rewolucja przemysłowa umożliwiła wydobycie złóż na większą skalę. Z powodu dużej ilości wód podziemnych i braku możliwości osuszenia, przez wieki podziemne złoża były niedostępne.
W kopalni „Olkusz-Pomorzany” rocznie, jak szacuje profesor Czop, z podziemi wydobywano 140 milionów metrów sześciennych wody. To tyle, ile potrzeba do napełnienia około 40 tysięcy pełnowymiarowych basenów olimpijskich. – To około dwa razy większa objętość niż roczne zużycie wody w całym Krakowie i podobna ilość dorocznego zużycia wody w Warszawie – wyjaśnia naukowiec.
Po dziesięcioleciach intensywnego odwodniania kopalni, woda, która dotąd była ujarzmiana i wypompowywana na powierzchnię, została puszczona na żywioł. Profesor Czop opisuje, że tak powstała podziemna sieć rzek i wodospadów. Na początku, z powodu dużej różnicy ciśnień, woda z ogromną siłą zalewała korytarze kopalni i pchnęła się na powierzchnie, po czasie proces ten zwolnił, ale się nie zatrzymał.
Eksperci ZGH Bolesław szacowali, że powrót podziemnych wód na powierzchnię zajmie nawet 60 lat. Wystarczyło kilka.
Asfaltowa droga opada w dół i prowadzi prosto do wody. Jakieś sto metrów dalej ponownie wyłania się na powierzchnię i pnie się w górę. Po obu stronach jezdni rosną drzewa, z których część jest zatopiona. Co jakiś czas przy betonowej zaporze, strzegącej wjazdu, ktoś się zatrzymuje, robi zdjęcie i jedzie dalej.

Wójt Krzysztof Dudziński na pytanie o odpowiedzialność, odpowiada bez chwili namysłu.
– Odpowiedzialności w mojej ocenie nie da się jednoznacznie określić. Każdy, wykonując pracę, stara się wszystko zrobić jak najlepiej. Ale dzisiaj wszyscy powinniśmy pochylić się nad problemem i każdy powinien czuć się trochę winny. Dawne pokolenia i obecne wydobywały rudę – mówi.
– Jeżeli dziś niektórzy mieszkańcy mówią mi, że tej obwodnicy nie powinno być, to czemu wcześniej nie reagowali. Wybudowana obwodnica miała służyć mieszkańcom, niestety stało się inaczej.
Pomysł na obwodnicę Bolesławia pojawił się już w latach 80. ubiegłego wieku. Długo nie można było go zrealizować, bo droga miała przebiegać przez tereny należące Zakładu Górniczo-Hutniczego „Bolesław”. Te zostały przekazane gminie dopiero w 2008 r., ale dopiero 11 lat później gmina, powiat olkuski i przedsiębiorstwo porozumiało się odnośnie do dokumentacji projektowej. Budowa ruszyła w 2021 r., a pierwsze samochody pojechały drogą w grudniu 2022 r.
Jedna z najważniejszych inwestycji drogowych w powiecie miała ulżyć mieszkańcom. Samochody ciężarowe z pobliskich przedsiębiorstw przecinające do tej pory centrum miasteczka od tej pory miały zniknąć.
Droga po dwóch miesiącach została zamknięta, najpierw zapadła się ziemia, potem jezdnia została zalana przez podnoszące się podziemne wody. Budowa kosztowała 7,5 mln zł.

Dla Alana Sikory to pierwsza kadencja w radzie gminy, startował z lokalnego komitetu, w swoim okręgu wyborczym uzyskał blisko 40 proc. głosów. Lokalne władze uznają go za „osobę niepożądaną”. Sikora zadaje niewygodne pytania, otwarcie zabiera głos i stara się nagłośnić problemy z zalewiskami i zapadliskami.
Spotykamy się na parkingu naprzeciw cmentarza, którego część została zamknięta w sierpniu 2024 r. po wykryciu pustek pod ziemią. Fragment nekropolii otoczono biało-czerwoną taśmą, a bliskim zakazano odwiedzania grobów. Radny Sikora pokazuje mi, jak rozległy obszar został wyłączony z użytkowania. Sytuacja była szczególnie trudna w listopadzie, w okresie Wszystkich Świętych. – Ludzie bardzo przeżywali, że nie mogli zapalić znicza na grobach bliskich – opowiada.
W grudniu ZGH „Bolesław” przystąpił do wypełniania pustek, chociaż firma podkreśliła, że ubytki są efektem dawnego, „historycznego” górnictwa, a nie ich działalnością.
W tym samym czasie, gdy trwały prace na cmentarzu, Aneta Kucharek, mieszanka, której wcześniej ZGH „Bolesław” radziło, aby wyprowadziła się z domu, dowiedziała się pocztą pantoflową, że prace mają być prowadzone również pod jej posesją. Żadnych oficjalnych pism, informacji czy pytań wtedy nie było, tylko plotki.
To, że pod domem Kucharek są puste przestrzenie, wyszło na jaw zupełnie przypadkowo, podczas odwiertów prowadzonych na ulicy Parkowej. Lokalni urzędnicy chcieli się dowiedzieć, czy można tędy skierować ruch do obwodnicy, tej samej, której fragment został zalany. Tylko część drogi znalazła się pod wodą, a więc być może z reszty będzie można skorzystać – zastanawiali się w urzędzie.
Jedziemy ulicą Parkową, a na drzewach co jakiś czas pojawiają się ostrzeżenia, aby nie wchodzić do pobliskiego lasu. – To jest jak poruszanie się po polu minowym. Nigdy nie wiesz, kiedy ziemia się zapadnie – mówi radny Sikora, kiedy mijam dom Kucharek. Jego słowa nie są przesadą. Pod koniec zeszłego roku w pobliżu drogi zapadła się ziemia, tworząc dziurę tak głęboką, że mogłaby pochłonąć niewielki jednorodzinny dom. W tym samym miejscu zapadlisko powstało już wcześniej, w latach 80. ubiegłego wieku. Zostało wówczas zasypane.

Kiedyś w tym miejscu funkcjonowała wieś Stary Ujków, która istniała od XV wieku, a została wysiedlona w czasach PRL, właśnie z powodu szkód górniczych i zapadającej się ziemi. Obecnie mieszka tu tylko kilka osób.
Na końcu ulicy Parkowej z dala od zabudowań stoi schronisko dla zwierząt. Kiedyś wolontariusze zabierali stamtąd psy na spacery do pobliskiego lasu, dziś wejścia do niego strzegą tabliczki z napisem: „Wstęp wzbroniony”.
Ponad tysiąc zapadlisk, w tym ponad 200 z nich w bezpośrednim sąsiedztwie domów i dróg – tak przedstawia się sytuacja w okolicy Bolesławia i Olkusza według raportu opracowanego przez specjalistów z Państwowego Instytutu Geologicznego.
Obecne zapadliska tworzą się głównie w miejscach, gdzie historyczne szyby po zakończeniu eksploatacji zostały zasypane, ale w sposób niekontrolowany. Podnoszący się poziom wód podziemnych powoduje, że pustki znów się reaktywują, a ziemia się zapada.
To, o czym eksperci piszą w raporcie, doskonale widać z okien gabinetu wójta Dudzińskiego, tego samego, który uważa, że za zalaną obwodnicą odpowiadają „po części wszyscy”.
Z jego biura na pierwszym piętrze widać ulicę i położony po przeciwnej stronie parterowy budynek danych mieszkań komunalnych. Prowadząca do niego droga jest zapadnięta, a na drzewie wisi tabliczka: „Wstęp wzbroniony”. Dziura głęboka na pięć metrów pojawiła się tutaj kilka miesięcy temu, w jednej z tzw. komórek lokatorskich, w sąsiedztwie budynku. Zapadlisko zauważył jeden z mieszkańców, kiedy chciał dostać się do środka pomieszczenia, gdyby zrobił jeden krok więcej, najprawdopodobniej wpadły do środka.
Lokatorów mieszkań komunalnych przeniesiono do nowo wybudowanych domów kilka miesięcy wcześniej, ostatni lokator opuścił mieszkanie w październiku 2024 r.

Obok opuszczonego budynku ktoś wbił w ziemię tabliczkę: „Punkt obserwacyjny”. Takich miejsc jest w gminie blisko sto.
Wójt wyciąga telefon i pokazuje mi zdjęcie drogi prowadzącej do budynku, na który patrzę.
– To miejsce, gdzie istnieje ryzyko, że ziemia może się potencjalnie zapaść. Muszę stwierdzić, że w związku z tym, że obserwuję obniżanie się tego miejsca, zleciłem przeprowadzenie wstępnych badań gruntu – zauważa.
– Jesteśmy tutaj bezpieczni? – pytam wprost.
– Życie ogólnie jest niebezpieczne – odpowiada. I po chwili namysłu dodaje, że on „czuje się bezpiecznie kiedy przychodzi do pracy”.
Dudziński rozwinął w sobie nawyk, który dla innych może wydawać się dziwny. Zwraca uwagę na wszystko, co może być sygnałem ostrzegawczym: pochylone znaki drogowe, przekrzywione drzewa, a nawet mniejsze dziury w drodze. Dla niego to pierwsze znaki, że pod powierzchnią ziemi coś zaczyna się dziać.
– Musimy obserwować otoczenie i reagować na pojawiające się ewentualne zagrożenia – mówi. I zachęca innych do tego samego.
Radny Sikora, ten sam który dla lokalnych urzędników jest „osobą niepożądaną”, nie wie, kto pierwszy użył hasła „pojezierze olkuskie”. Slogan zadziałał. Jedziemy ulicą Osadową, a kiedy docieramy do skrzyżowania z Dojazdową, zwalniamy. Zewsząd otaczają nas tablice ostrzegawcze, zabraniające wjazdu. Postawiono je, gdy amatorzy dzikich kąpieli i leśnego spokoju zaczęli masowo ściągać w to miejsce.
Zalewisko przy Osadowej zaczęło powstawać na początku 2023 r. Początkowo było to ledwie kilka kałuż na ośnieżonym gruncie. Wiele osób mówiło wtedy, że woda wyschnie wraz z nadejściem cieplejszych miesięcy. Mylili się. Z upływem czasu wody przybywało, najpierw pokryła ona cały obszar dawnej piaskowni, a później pochłonęła kolejne skarpy i drzewa. W czerwcu, gdy zbadano jezioro sonarem, okazało się, że w najgłębszym miejscu osiąga ono 19 metrów głębokości.
Natura odbiera to, co kiedyś jej zabrano. Nie patrzy przy tym na człowieka
O niebezpieczeństwie tego miejsca przekonano się na początku sierpnia. „Plaża” – jak nazywają ją mieszkańcy – po prostu runęła. Setki metrów linii brzegowej osunęło się w głąb jeziora. Skarpa powstała w miejscu, gdzie ludzie beztrosko lubili wypoczywać w upalne dni. Tym razem na „plaży” nie było nikogo.
– Kto nam da gwarancje, że przy kolejnym zapadlisku nie zapadnie się dom i ktoś nie zginie – pyta retorycznie radny Sikora.
– Z tą wodą to dopiero początek. Wiele zalewisk, na jakie patrzymy dziś, to tak naprawdę dna przyszłych jezior – mówi profesor Czop.
To właśnie z powodu tej nieprzewidywalności mieszkańcy ulicy Głównej, szczególnie ci mieszkający od strony zalanej obwodnicy, patrzą na to co dzieje się w ich sąsiedztwie z niepokojem. Ze zbocza niewielkiej skarpy, niedaleko kościoła polskokatolickiego widać teren porośnięty trawą i zaroślami. Nieopodal jest zatopiony w wodzie las, a w tafli wody odbija się błękit nieba. Ten sielski krajobraz psuje wbita tabliczka, podobnych w Bolesławiu widziałem dziesiątki. „Zakaz wstępu. Niestabilne skarpy. Niestabilne dno jeziora. Zalegające drzewa pod powierzchnią wody”.

Wody wciąż przybywa, choć jeszcze kilka lat temu nie było jej wcale. Zgodnie z dokumentacją likwidacyjną kopalni woda w tym miejscu ma zatrzymać się na poziomie 310 metrów nad poziomem morza. Pobliska ulica Główna, najważniejsza ulica w mieście, znajduje się tylko kilka metrów wyżej.
– A co jeśli te szacunki okażą się zbyt optymistyczne i woda podniesie się wyżej? – pyta radny Sikora.
– Nie wiem, do jakiego poziomu woda się podniesie. Jeśli zatrzyma się na zakładanym poziomie, to będziemy względnie bezpieczni w tym konkretnym miejscu. Jeśli nie, koniecznym będzie zabezpieczenie skarpy. Musimy pamiętać, że w gminie występuje kilka miejsc, gdzie widoczne jest niszczące i utrudniające życie działanie wody – mówi wójt Dudziński.
Ryszard Makowski, który pokazywał mi wodę tryskającą z piezometru, uważa, że znalazł rozwiązanie. – Trzeba wykopać rowy odwadniające i pogłębić koryta dawnych rzek – twierdzi.
Z jego pomysłem idę do profesora Czopa. – Często słyszę, że proces zatapiania kopalni jest przemyślany. Ale to wcale nie jest żadne zaplanowane działanie – objaśnia naukowiec. – Wiedząc, że wody podziemne w sposób nieuchronny wyjdą na powierzchnię, więc jeszcze przed wyłączeniem pomp trzeba było przygotować systemy odwodnień powierzchniowych i odbudować sieć naturalnych cieków, kiedyś osuszonych i przez to zaniedbanych. Gdy pompy przestały działać, wszystko powinno być gotowe – dodaje. – dodaje.

Dlaczego więc nic nie zrobiono? Odpowiedzi szukam w Gliwicach, w regionalnym oddziale Wód Polskich, któremu podlega Bolesław. Szybko dowiaduję się, na czym polega problem. Urzędnicy mogą działać jedynie na istniejących rzekach, które są własnością Skarbu Państwa. W Bolesławcu nie mogą odtworzyć koryt, ani przygotować drenażu, bo woda jeszcze jest pod ziemią. A nawet jeśli gdzieś się już pojawiła, to wciąż tereny te nie należą do państwa. I w ten sposób błędne koło się zamyka.
Obecnie – jak twierdzi wójt Dudziński – woda jeszcze się podnosi, w zależności od miejsca są to różne przyrosty poziomu wody (10 cm na miesiąc w jednej lokalizacji, ale bywa, że w innej więcej).
Otwór badawczy znajduje się w rogu placu zabaw w Hutkach. Nie wiadomo, czy woda jest blisko powierzchni, ponieważ urząd gminy nigdzie publicznie nie udostępnia danych. – Kiedy woda będzie blisko, przeniesiemy dziecięce urządzenia w inne miejsca. Nie wiem, kiedy to nastąpi – tłumaczy wójt Dudziński.
Gdy pytam go o to, dlaczego miasto nie ma swojej sieci monitoringu i piezometrów, jest wyraźnie zaskoczony. – A co by to dało, nie rozwiąże to naszego problemu – mówi. I wylicza, że jako gmina potrzebują co najmniej 200 mln złotych na walkę ze skutkami zapadlisk i zalewisk. Urząd wysłał w tej sprawie pismo do rządu i czeka na odpowiedź.
Zanim dokument został wysłany przy ministerstwie przemysłu powstała specjalna komisja mająca zająć się problemem. Spotkała się raz, potem ministerstwo zostało rozwiązane.
Mateusz Łapaj, Nadleśniczy Nadleśnictwa Olkusz, rozkłada na stole mapy, na których widać jak las w okolicach Hutek w zaledwie kilka miesięcy ustąpił miejsca wodzie. – Nie zdołaliśmy usunąć drzew ze względu na szybkie tempo wzrostu poziomu wód gruntowych oraz pojawiające się zapadliska, co spowodowało utrudniony dostęp do zatapianych powierzchni, trudności techniczne oraz realne zagrożenia dla osób wykonujących prace. Wszystko działo się tak błyskawicznie – przyznaje, wskazując na obszar, który stał się nowym leśnym jeziorem.
– Woda w lesie jest pożądana i jej pojawienie się na dotychczas ubogich, przesuszonych siedliskach powoduje zwiększenie bioróżnorodności. Już teraz obserwujemy, jak teren staje się domem dla nowych gatunków płazów – mówi.

W przyszłości, nowo powstałe jezioro może zostać udostępnione w celach turystycznych. Jednak nadleśniczy studzi optymizm. – To perspektywa co najmniej kilkunastu lat. Teren musi się najpierw ustabilizować, a my musimy przeprowadzić niezbędne ekspertyzy.
Najlepiej to, o czym Łapaj opowiada w swoim gabinecie, widać w terenie. Stojąc z radnym Sikorą na końcu asfaltowej drogi, tuż na skraju lasu w Hutkach, dostrzegamy tabliczkę na drzewie: „Wstęp wzbroniony”. To ostrzeżenie okazało się prorocze, w ciągu kilkunastu godzin od naszej rozmowy w leśnej drodze powstała potężna wyrwa, a ziemia osunęła się o kilka metrów w głąb.
Mieszkańcy Bolesławia żyją w cieniu narastającego zagrożenia. Według ekspertów, w tym profesora Czopa, jest to dopiero początek. – Natura odbiera to, co kiedyś jej zabrano. Nie patrzy przy tym na człowieka.
Aneta Kucharek, ta co otrzymała list z sugestią wyprowadzki, nadal mieszka w swoim domu. Skierowała do sądu pozew przeciwko ZGH. Państwo Makowscy, których ogród został zalany w tym roku sześciokrotnie, z obawą patrzą w niebo. Idzie jesień, więcej opadów, a to oznacza kolejne zalania.

Wody Polskie nie mogą działać, bo teren nie należy do państwa, a władze lokalne czekają na pieniądze, które nie nadchodzą. Radny Sikora nieustępliwie alarmuje o problemie. ZGH Bolesław, które przez lata działało na tym terenie, powtarza, że winne wszystkim problemom jest górnictwo „historyczne”. Na pytania wysłane przedstawiciele przedsiębiorstwa nie odpowiedzieli.
W tej „grze” winnych nie ma, bo jak twierdzi wójt Dudziński, winni są „wszyscy”. Wszak przez lata cały region żył z górnictwa. Na koniec natura wystawiła rachunek.
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: [email protected]