Kapitan mistrzów Polski, rozgrywający, którego grę doceniają eksperci – nawet ci, którzy nie byli do niego przekonani i to przez długie lata. Marcin Komenda sezonem 2024/25 najwyraźniej przekonał… nieprzekonanych, stając się niekwestionowanym liderem mistrzowskiego zespołu z Lublina. Bogdanka LUK zaczarowała całą PlusLigę, dokładając do tego sukces międzynarodowy w postaci zgarnięcia Pucharu Challenge.
Choć Komenda zadebiutował w seniorskiej kadrze Polski w 2017 roku, niewykluczone, że właśnie odsłona 2025 będzie przełomowa dla pochodzącego z krakowskiej Nowej Huty siatkarza. Tym bardziej, że jego grę konsekwentnie, z sezonu na sezon coraz bardziej docenia selekcjoner reprezentacji Polski, Nikola Grbić.
W specjalnej rozmowie dla WPROST, Komenda opowiedział o klubowym szaleństwie o złotych barwach, ale też o momentach, w których wcale nie było tak kolorowo. A na koniec kapitan mistrzowskiej drużyny wybrał swój najlepszy skład PlusLigi – mogąc wybierać tylko spośród ligowej konkurencji. Wyszło jednak całkiem sprawnie.
Rozmowa z Marcinem Komendą, mistrzem Polski i rozgrywającym reprezentacji
Maciej Piasecki (WPROST): Jesteś kibicem Realu Madryt, więc zacznijmy piłkarsko. Spodziewałeś się, że osiągniesz w zakończonym sezonie więcej niż Królewscy?
Marcin Komenda (rozgrywający i kapitan Bogdanki LUK Lublin): Nie, nie spodziewałem się, przyznaję (śmiech). Rzeczywiście jestem kibicem Realu i mocno liczyłem, że piłkarze z Madrytu zdobędą przynajmniej podwójną koronę. A okazało się, że to my sięgnęliśmy po taki sukces. A tego akurat mało kto się tego spodziewał. Przed sezonem mnie samemu byłoby trudno w to uwierzyć, ale zrobiliśmy to i jestem ogromnie szczęśliwy.
Mam nadzieję, że Real wróci na właściwą ścieżkę. To jest wielki klub i prędzej czy później Królewscy ponownie sięgną po podwójną czy potrójną koronę. A my w Lublinie cieszmy się z tego, co zdobyliśmy. I rzeczywiście, wyszło na to, że Bogdanka LUK ugrała całościowo więcej niż Królewscy.
Zostałeś klubowym mistrzem Polski w swoim dziesiątym sezonie występów w PlusLidze. Można było to osiągnąć szybciej czy uważasz, że to właśnie optymalny czas na tak istotny sukces?
Myślę, że nie ma co narzekać, że to złoto pojawiło się w dziesiątym sezonie mojego grania w PlusLidze. Są przecież zawodnicy, którzy przez całą karierę nie mają przyjemności zdobyć medalu, nie mówiąc już o złotym krążku. Ja jestem ogromnie wdzięczny i dumny, że było mi to dane osiągnąć w Lublinie.
Szczerze mówiąc, jedynie w najpiękniejszych snach marzyłem o medalu PlusLigi. Podejrzewałem, że na początek będzie to raczej brązowy medal dla Bogdanki LUK. O ile w ogóle uda mi się takowy zdobyć, patrząc na wyrównaną konkurencję w krajowych rozgrywkach. A tu od razu jest mistrzostwo Polski. Mamy złoto, więc nie mogło być lepiej.
Moim marzeniem od dziecka było zdobycie medalu właśnie w PlusLidze. Zdawałem sobie sprawę, jak mocne mamy rozgrywki w Polsce. Ale spełniłem to! Nie chciałbym jednak teraz odpuścić. Chcę nastawić się na przyszłość z celem walki o kolejny złoty medal.
Zagrajmy w otwarte karty. Ile trwało świętowanie mistrzostwa Polski?
W nocy po zdobyciu złotego medalu odbyła się tzw. celebracja. Przyznaję, to była bardzo długa noc…
O której byłeś w domu?
W okolicach 4:30. Ale to głównie ze względu na poranne obowiązki rodzicielskie. Dlatego trzeba to było w miarę rozsądnie rozegrać. Później szybka pobudka, bo dziecko z rana nie wybacza. Mała przecież nie do końca zdaje sobie sprawę, że rodzice nie przespali nocy. Choć przyznaję, Zuzia była i tak była dla nas wyrozumiała (śmiech).
Dodam, że niektórzy z drużyny zostali jeszcze ze swoimi partnerkami ponad tą rzeczoną 4:30. Ale tak szczerze, to właśnie tamtej nocy, po wygranej w mistrzostwach Polski, była ku temu idealna, najlepsza z możliwych okazji.
Specjalnie wycięty fragment meczowej siatki z napisem „Lublin”, nie zaginął?
Z tego co wiem, to miał trafić do klubu, na pamiątkę, na przyszłość. Ale czy tak się stało? Tego nie wiem, tak mówiąc zupełnie szczerze (śmiech). Było sporo emocji, ta siatka krążyła w trakcie radości, znajdowała się na plecach wielu członków i członkiń naszego teamu. Była w różnych rękach, widziałem też wersję z trzymaniem jej na głowie.
Zaciekawiłeś mnie z tą siatką! Muszę się dowiedzieć, czy rzeczywiście trafiła ponownie do klubu, czy możemy tę mistrzowską siatkę uznać oficjalnie za zagubioną (śmiech).
To była celebracja w stylu NBA, fajnie to wyszło. Chyba nikt wcześniej w PlusLidze tego nie robił, więc też była okazja wykonać coś nietypowego, żeby uczcić pierwszy tytuł.
Lublin oficjalnie zwariował na punkcie siatkówki?
W mieście jest bardzo odczuwalne, kiedy są dobre wyniki, sukcesy. Ludzie często zagadują na ulicy, gratulują. Jest to bardzo miłe. Nawet się śmiałem, że powstał fan klub Bogdanki LUK na osiedlu, na którym mieszkam. Mnóstwo osób dopytywało o to, jak tam drużyna, cieszyło się i uśmiechało, kiedy np. byłem akurat w sklepie. Na tym osiedlu mieszkam ja i Maciek Czyrek, patrząc na naszą drużynę. Mnóstwo życzliwości otrzymaliśmy od innych mieszkańców miasta.
A kiedy już zdobyliśmy mistrzostwo, to ta wspólna radość była jeszcze większa.
Jako ciekawostkę powiem, że Lublin jest wyjątkowy pod względem sukcesów sportowych. Chyba nie ma drugiego takiego miasta z tak dużą liczą zespołów w ekstraklasie i to dodatkowo w czołówce. Zazwyczaj jest walka o medale, naprawdę duże nazwiska ściągane do lubelskich klubów. Ukłony dla władz miasta, sponsorów oraz poszczególnych prezesów, tak dobrze radzących sobie w realiach sportowych.
Odwrócenie wyniku w ćwierćfinale z ZAKSĄ, bitwa w półfinale z obrońcami tytułu, czy powrót na zwycięską, finałową ścieżkę po przegranej w Sosnowcu? Która część fazy play-off była najtrudniejsza?
Sportowo najciężej było w półfinale z JSW Jastrzębskim Węglem. Zwłaszcza ten trzeci mecz, rozstrzygający, w Jastrzębiu-Zdroju. Starcie rozegrane na pełnym dystansie pięciu setów, z ogromną dawką emocji. Tamto zwycięstwo sprawiło, że mieliśmy już pewny medal, wtedy człowiek zyskuje sporo dodatkowej energii. Więc sportowo i emocjonalnie postawiłbym na rywalizację z jastrzębianami.
Rzeczywiście jednak, nie byłoby półfinału, gdyby nie ćwierćfinałowy odwrót z ZAKSĄ. To była walka na dużym ciśnieniu z tego względu, że naszym celem sezonowym, który chcieliśmy osiągnąć, było wejście do najlepszej czwórki PlusLigi. Wiedzieliśmy jednak, że mierzymy się w ćwierćfinale z zespołem bardzo podobnym do nas. W pewnym momencie ZAKSA wygrywała mecz za meczem, do tego zwyciężyła w Lublinie na początek grania w play-off i trzeba było się mocno napocić, żeby odwrócić rywalizację.
Całościowo jednak to ogranie obrońców tytułu mistrzowskiego w półfinale dało nam największy zastrzyk energii przed grą o złoto. Więc wskazałbym ten zwycięski półfinał.
Brałeś kiedykolwiek udział w takiej „bitce” jak ta o miejsce w finale, rozgrywanej w Jastrzębiu-Zdroju? Miałem wówczas wrażenie, że tam wióry leciały z każdej strony i pozostało oczekiwanie, która kość pęknie jako pierwsza.
Masz rację.
Wymiana ciosów w tym meczu z JSW Jastrzębskim była taka, że rzeczywiście nie grałem, nie brałem udziału w takiej bitwie. Tam był, brzydko mówiąc, taki „odpał” na zagrywce, że nie było co zbierać. Jatka była niesamowita i będąc w środku tego wszystkiego na boisku, to robiło ogromne wrażenie. Myślę, że dla kibiców ten mecz mógł być niesamowicie elektryzujący.
To była siatkówka na najwyższym poziomie, mam tu na myśli takie twarde, męskie granie. Nie przypominam sobie drugiego takiego meczu, w którym siły ofensywne jednego i drugiego zespołu były aż tak mocno uwypuklone.
Massimo Botti. Jaki to trener? Słyszałem pewną teorię, że najważniejsze było to – nie ujmując jego zasług przy sukcesach – że wam nie przeszkadzał. Dokładnie wiedząc, jak odpowiednio zarządzać taką drużyną.
Jest dużo racji w tym, co powiedziałeś.
Rzeczywiście trener Massimo Botti dobrze zarządzał grupą, dawał dużo wolnej ręki zawodnikom. Przez te dwa lata współpracy trener miał do czynienia z zespołami złożonymi z bardzo świadomych zawodników. W takich realiach nie trzeba było dużo dokładać, żeby drużyna dobrze funkcjonowała.
Przez dwa lata funkcjonowała też świetna atmosfera. A uważam, że jeśli masz zespół na solidnym poziomie sportowym, to dobrze się dogadując, mając pozytywną szatnię, można wykręcić duży wynik. Wychodzi to najczęściej przy tych kluczowych momentach sezonu. Jeśli masz aurę w drużynie, możesz liczyć na kolegę obok, nie ma nerwowości dookoła, to mówimy o idealnym przepisie na sukces.
Trener wiedział, jak tym wszystkim zarządzać. A sytuacje były różne. Przykładowo, potrafił nawet czasem sprowokować zespół, przez co drużyna była zła przed meczem, wręcz agresywna. Czasem potrzeba też takich emocji, zwłaszcza w grze o wysoką stawkę. I tutaj brawa dla trenera, bo ostatecznie poprowadził nas do dwóch świetnych wyników.
Wspominałem już o tym wielokrotnie, ale przed sezonem niemal nikt na nas nie stawiał, patrząc na grono kandydatów do medalu, a zwłaszcza tego złotego w PlusLidze.
Mnóstwo mówiło się o przygotowaniu fizycznym Bogdanki LUK Lublin. Skąd tyle energii na finiszu, kiedy konkurencja raczej lizała rany, a wy wyglądaliście, jakbyście chwile temu zaczynali sezon?
Lata lecą, a dla mnie dalej nieodkryte są te tajniki przygotowania fizycznego w siatkówce. Trudno jest mi wywnioskować, co tak naprawdę jest kluczem do sukcesu.
Od pewnego momentu nie robiliśmy jakiejś ciężkiej siłowni. Staraliśmy się w głównej mierze utrzymywać świeżość. Oczywiście, elementy ćwiczeń siłowych też były, ale nie funkcjonowały na tyle mocno, żeby mówić o szykowaniu formy na konkretny moment sezonu. W okresie dwóch-trzech ostatnich miesięcy sezonu, kiedy graliśmy co kilka dni i zrobiło się gęsto w terminarzu, na treningach robiliśmy praktycznie to samo.
Co do przygotowania, nie sposób nie wspomnieć postaci Andrzeja Zahorskiego. Współpracowałem z nim również w poprzednich klubach, w których grałem. Jeśli dobrze liczę, to nasz czwarty bądź piąty wspólny sezon. Trener Zahorski z rok na rok ewoluuje, dokłada kolejne rzeczy, potrafi odpowiednio reagować i wyciągać trafne wnioski.
Nie ma co ukrywać, w play-offach wyglądaliśmy kosmicznie.
Jest też pewna obiegowa opinia, że niekoniecznie waszym priorytetem było zwycięstwo w Tauron Pucharze Polski w Krakowie. Co w ostatecznym rozrachunku mogło się przełożyć na formę w play-off. Coś było na rzeczy?
Paradoksalnie, w Krakowie też czuliśmy się mocni fizycznie.
Inna sprawa, że jastrzębianie zagrali w półfinale bardzo dobrze i nie mogliśmy na dobre się „podpiąć” do tego meczu na dłuższym dystansie. Bardziej rolę odegrała dyspozycja dnia, zabrakło niewiele w każdym z setów, ale wystarczająco, żeby przegrać z późniejszym triumfatorem finału.
Czy odpuściliśmy tamten półfinał? Nie sądzę, chcieliśmy zagrać w finale w Krakowie.
Tym bardziej w twoim mieście!
Dokładnie, wręcz nie wypadałoby tutaj przegrać ze względu na jakiś szerszy plan. Choć rzeczywiście, tamta przegrana wyszła nam na dobre. Mieliśmy dzień więcej odpoczynku, finaliści na taki luksus nie mogli sobie pozwolić.
Gdybyś miał dedykować złoty medal PlusLigi tylko sobie, to za co najbardziej? Pomyślałem o tej wieloletniej wytrwałości w dążeniu do spełnienia marzeń.
Z pewnością mnóstwo ciepłych słów należy się moim bliskim. Oni zawsze mnie wspierali, nawet jeśli miałem trudniejsze sezony. Nigdy się ode mnie nie odwrócili, byli ze mną, tworzyli i tworzą niezwykle istotną grupę wsparcia. To właśnie im chciałbym zadedykować ten złoty medal. To jest bardzo ważne i chciałbym to mocno podkreślić.
Wiesz, nie zawsze w sporcie układa się tak, jakby się chciało. Nie będę kłamał, że nie miałem momentów zawahania. Moja strona mentalna potrafiła być problemem nie do przeskoczenia. Szybko starałem się jednak z tego wychodzić, podnosić, próbować na nowo. Istotą sprawy było to, że tak zostałem wychowany przez rodziców, że nie umiem przegrywać, wręcz nienawidzę. Trudno jest mi to zaakceptować. Staram się to jednak, z biegiem lat, przekuwać na jeszcze większą motywację do powrotu na właściwe tory.
Wytrwałość, którą sugerujesz, rzeczywiście miała gigantyczne znaczenie.
Czuję też wdzięczność do każdego z miejsc, w którym grałem. Nawet jeśli wynik sportowy się nie zgadzał. Co więcej, potrafiła na mnie spadać duża dawka krytyki. To też sporo mi dało, nauczyło i koniec końców, uważam, że ostatecznie wyszło na dobre. Sportowo przeszedłem chyba już przez wszystko na klubowej drodze. Poznałem zachowania ludzi w momentach, w których szło dobrze, ale też wtedy, kiedy akurat nie idzie po naszej myśli. To są naprawdę duże różnice w ludzkich zachowaniach.
Moja refleksja jest taka, że naprawdę człowieka poznasz po tym, jak pojawia się, kiedy jest u nas ciężko. Wtedy wychodzi prawdziwe oblicze danej osoby. Jeżeli masz kogoś w otoczeniu i przechodzicie razem przez ten trudny moment, widzisz, że ta postać jest w porządku, to takiemu człowiekowi można w stu procentach zaufać.
Kiedy poruszałem w rozmowach z ekspertami, np. byłymi reprezentantami Polski, watek Marcina Komendy, najczęściej słyszałem, że jesteś bardzo solidny, pracowity, ale nie można nazwać cię artystą na rozegraniu. Jaka jest prawda? Wykorzystujesz umiejętnie to, co masz najlepsze, czy takie opinie są dla ciebie krzywdzące?
Moja filozofia gry jest taka, żeby zawodnik mojej drużyny miał jak największy komfort ataku. Czyli żeby ta piłka była bez zarzutu, bo głównie to zdaje egzamin. Później nawet jeśli piłka będzie na podwójnym-potrójnym bloku, ale będzie precyzyjna, to uważam że istnieje większa szansa, że twój kolega z drużyn skończy niż wtedy, kiedy będzie na pojedynczym, ale z niedokładnym rozegraniem.
Opinie ekspertów o których wspominasz? W większości się z nimi zgadzam. Natomiast potrafię też zagrać niekonwencjonalnie, pod warunkiem, że jest taka potrzeba. Wydaje mi się, że podstawą jest wspomniana dokładność, a potem można dokładać inne elementy.
Staram się dostosowywać do tego, jaka jest drużyna. Co będzie najlepsze dla danego zespołu. W moim spojrzeniu na siatkówkę to nie ja mam być najważniejszym na boisku, najistotniejszą osobą. To drużyna ma osiągać jak najlepsze wyniki. Nic ważniejszego nie ma. Ja nie muszę być na piedestale, wychwalany przez wszystkich ekspertów czy dziennikarzy.
Nie ma nic lepszego, jak spojrzenie na koniec sezonu na dorobek drużyny, a tam – jak dobrze wiemy – są dwa złote medale, z PlusLigi i Pucharu Challenge. Człowiek uśmiecha się wówczas od ucha do ucha, wiedząc, że wykonał swoją pracę należycie.
Łatwo jest złapać porozumienie z Wilfredo Leonem, biorąc pod uwagę klasę tego gracza, aby go umiejętnie wykorzystać w grze drużyny?
Z Wilfredo poznaliśmy się w 2019 roku, w okresie reprezentacyjnym. Właśnie wtedy pierwszy raz mieliśmy okazję ze sobą grać. Tych meczów wówczas było całkiem sporo, okazji do złapania odpowiedniej nici porozumienia. Właśnie wtedy poczułem, że dobrze nam się współpracuje.
Jak Wilfredo podpisał kontrakt w Lublinie, to byłem pozytywnie nastawiony, biorąc pod uwagę te reprezentacyjne doświadczenia. Dobrze nam się wtedy grało i jak się okazało, to udało się przełożyć również na realia klubowe. Szybko złapaliśmy na treningach to, co chcemy grać. To jest siatkarz mający niebotyczny zasięg i siłę w ręce, więc dosyć łatwo jest znaleźć tę piłkę, której on potrzebuje. Myślę, że ułożyliśmy całościowo naszą współpracę należycie, co więcej, ona z perspektywy całego sezonu ewoluowała. W play-offach czy już samej grze o złoto, szło nam jak po sznurku.
Kiedy pojawisz się na zgrupowaniu reprezentacji Polski?
Trener Nikola Grbić dał mi znać, że mam jeszcze chwilę wolnego, a stawić się w Spale będę miał się 25 maja. Cieszę się z takiego podejścia selekcjonera, bo po długim sezonie klubowym, będę miał czas na spędzenie czasu z rodziną. A to jest dla mnie bardzo istotne. Do tego regeneracja sama w sobie, fizycznie i mentalnie, również będzie ważna. Dziękuję trenerowi Grbiciowi za ten wolny czas.
Chcę przyjechać na zgrupowanie i pokazać tam swoją najlepszą wersję. Z bojowym nastawieniem, żeby dobrze wykorzystać ten reprezentacyjny czas.
Mówi się o tobie, jako o numerze 1 w reprezentacji Polski na sezon 2025. Zdajesz sobie z tego sprawę?
Podchodzę do tego z luzem i dystansem. Uważam, że każda drużyna różnie funkcjonuje, ma swoje tryby. Sztuką i umiejętnością trenera jest podjąć takie decyzje, żeby prowadzony zespół jak najlepiej radził sobie z kolejnymi wyzwaniami. Sam jestem bardzo ciekawy, jakie decyzje podejmie trener Grbić. Ma ogromne doświadczenie, więc zapewne będą słuszne i zrobi wszystko, żeby ta drużyna wygrywała jak najwięcej.
Ciekawi mnie też, kogo ma w głowie trener Grbić, w kontekście mojej pozycji na boisku. Ja jako numer 1 na rozegraniu w reprezentacji? Zobaczymy. Po prostu od początku trzeba robić swoje, zwłaszcza że taka okazja może się nie powtórzyć.
Tegoroczne mistrzostwa świata i obecność na tej imprezie, to twój cel?
Bardzo chciałbym się tam znaleźć, byłoby super. Wziąć udział imprezie rangi mistrzostw świata, to ogromne doświadczenie. A my, jako reprezentacja Polski, jesteśmy faworytem niemal na każdym tego typu wydarzeniu. Super byłoby się zmierzyć z kimś mocnym podczas rywalizacji na poziomie MŚ.
Bartosz Kwolek po finale PlusLigi przed kamerą Polsatu Sport przyznał, że nie ma drużyny na świecie, która odpowiedziałaby na waszą potężną siłę rażenia. Jak myślisz, wpasowalibyście się w tegoroczne Final Four Ligi Mistrzów?
Finał Pucharu Challenge, w który zagraliśmy z Lube, to był bardzo wysoki poziom. To była półka ćwierćfinału, a może nawet Final Four Ligi Mistrzów. My zdobyliśmy mistrzostwo Polski, Lube zostało wicemistrzem w Italii, więc spotkały się dwie piekielnie mocne drużyny. Wydaje mi się, że gdybyśmy znaleźli się w najlepszej czwórce Ligi Mistrzów, to Bogdanka LUK zawalczyłaby o swoje.
Teraz jednak cieszymy się z sukcesu w Pucharze Challenge i czekamy na kolejny sezon. Mając przepustkę do Ligi Mistrzów, będzie można zweryfikować swój potencjał sportowy w kontekście międzynarodowej śmietanki.
Trójka nieoczywistych mistrzów z Bogdanki LUK? Największe gwiazdy, wielkie nazwiska, to wiemy. Ale może ktoś prosto z szatni, już za zamkniętymi drzwiami, był bezcenny dla ostatecznego sukcesu lubelskiej siatkówki?
Chciałbym wyróżnić trzy postaci.
Mateusz Malinowski. Świetna osoba i siatkarz, który niemal zawsze dawał wybitne zmiany. Dokładał wiele drużynie sportowo, ale też mentalnie, kiedy była taka potrzeba.
Drugi z wyróżnionych to Janek Nowakowski. Może w tym sezonie nie grał tyle czasu, do czego wcześniej przyzwyczaił samego siebie i kibiców. Tutaj również wychodzi wielka wartość dla szatni. Bardzo ważny element mistrzowskiej układanki.
Jako trzeciego wyróżniam Kubę Wachnika. Legenda naszego klubu. Był w Lublinie podczas walki o awans do PlusLigi. Był obecny w każdym sezonie w elicie Bogdanki LUK. Wartościowa postać, świetny kolega.
Dodam jeszcze, że wymieniona trójka na pewno ma swoje sportowe ambicje, chcą grać więcej niż dostawali faktycznych szans w mistrzowskim sezonie. Ale byli i są niezwykle istotni i potrafili bez jakichkolwiek narzekań, po prostu robić swoje.
Umówiliśmy się, że na koniec naszej rozmowy wybierzesz najlepszych z najlepszych w sezonie 2024/25 w PlusLidze. Od razu z zaznaczeniem, że wyłączamy z zabawy mistrzów Polski z Lublina, będzie prościej. Zgoda?
Tak, wszystko potwierdzam. Najlepszy skład, zapominając na chwilę o Bogdance LUK. Trochę pogłówkowałem, było w kim wybierać.
Wyborów dokonałem przez pryzmat rozegranych meczów z rywalami, bo tak będzie mi najprościej ocenić. Nie wszystkie ligowe spotkania, z wiadomych względów, zdołałem skonsumować. Możemy zaczynać.
Zacznijmy zatem od rozegrania. Na kogo postawiłeś?
Na rozegraniu postawiłbym na Marcina Janusza. Spośród rozgrywających w PlusLidze wydaje się być najbardziej kompletnym graczem. Mimo tego, że ZAKSA zajęła 5. miejsce na koniec sezonu, Janusz prezentował się bardzo dobrze.
Środkowi?
Kuba Kochanowski, jak najbardziej widziałbym go w drużynie najlepszych.
A drugi wybór będzie trochę mniej oczywisty, wymienię swojego przyjaciela, Mustiego M’Baye. Uważam, że zasłużył na to, żeby się znaleźć w tak zacnym gronie. Fenomenalny sezon na jego koncie. Trefl Gdańsk nie był drużyną z czołówki, ale na pewno zrealizowali swoje cele, zakładane w klubie. Musti indywidualnie dużo dał zespołowi z Trójmiasta.
Atak?
Bartosz Kurek. Mierząc się z ZAKSĄ, nie były to łatwe przeprawy. Duża w tym zasługa Kurka. Kiedy tylko był zdrowy, trzymał linię ofensywną na bardzo dobrym poziomie. Zaliczył udany powrót do PlusLigi, pokazał, że może być liderem i zdecydowanie przyciągał na trybuny, podczas wizyt kędzierzynian niemal w całej Polsce.
Przyjmujący?
Dałbym tu Tomasza Fornala. Okej, znowu rozmawiamy o drużynie, która została bez medalu w PlusLidze. Ale Fornal prezentował się fenomenalnie.
Krakowskie znajomości!
Masz mnie! (śmiech)
O wartości i jakości Fornala nikogo jednak nie musimy przekonywać. Zasłużył sobie na to, zarówno wcześniejszą grą, jak i tym, co robił w sezonie 2024/25.
Do Fornala dołożę kluczową postać Zawiercia – Bartosza Kwolka. Nawet w tej ostatniej, finałowej rywalizacji z nami, pokazał kilkukrotnie, że potrafi pociągnąć całą drużynę swoją świetną grą. W trzecim meczu dał nawet wygraną Aluronowi w Sosnowcu. Warto wyróżnić Kwolka, bo na to zasługuje. Zanotował naprawdę świetny sezon.
Pozostał libero.
Tu mam dwóch kandydatów. Kuba Popiwczak i Luke Perry, musiałem wybrać między tym duetem. Ale ostatecznie postawię na pierwszego z wymienionych. To był kolejny sezon, w którym Popiwczak zagrał na najwyższym poziomie. Ugruntował swoją pozycję, niestety, przytrafiła się na finiszu ta nieszczęsna kontuzja. Życzę mu jednak mnóstwo zdrowia.
Z tego co widzę, dałem samych Polaków w swoim składzie. Ale to też pokazuje, że mieliśmy w sezonie 2024/25 tak mocną ligę, a w niej rodaków, którzy rządzą i dzielą.