W czwartek po godz. 13 Sąd Okręgowy w Warszawie ogłosił wyrok. Piotr P. został skazany na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Sąd orzekł wobec P. łącznie 200 tysięcy złotych nawiązki na rzecz matki dzieci. Skazany ma też zwrócić jej pieniądze za adwokatów. Piotra P. nie było w sądzie podczas ogłaszania wyroku. W procesie odpowiadał z wolnej stopy. Wyrok nie jest prawomocny.
Małżeństwo z przypadku
Piotr i Magda poznają się w październiku 2014 roku, na Uniwersytecie Kardynała Stanisława Wyszyńskiego. Magdalena ma dwadzieścia trzy lata, Piotr jest o dwa lata młodszy. Lubią się, może nawet kochają? Trudno powiedzieć, są dzieciakami u progu dorosłości. Gdy w maju 2015 roku Magdalena widzi dwie kreski na ciążowym teście, nikt nie szaleje z radości. Piotr boi się reakcji rodziców, sam też nie chce jeszcze zostać ojcem. Szuka w Internecie sposobów na przerwanie ciąży, zachęca dziewczynę, by kąpała się w gorącej wodzie i pila ziołowe herbatki, które sprzyjają poronieniu. Ale Magda chce urodzić, więc rodzina naciska na ślub. Pobierają się jesienią. Wynajmują też pierwsze wspólnie mieszkanie, w peerelowskim wysokościowcu na Bielanach. Lilianka przychodzi na świat w styczniu 2016 roku. Jest zdrowa, śliczna i natychmiast zostaje oczkiem w głowie swojej mamy. W ojcu pęcznieje wściekłość.
On marzy o seksie, który jest dla niego podstawą udanego związku. Nie interesuje go zmęczenie żony, połóg, obniżone libido. Żona ma przecież obowiązki wobec męża. Gdy odmawia współżycia, on trzaska drzwiami, śpi w salonie, karze ją milczeniem. Widać, że jest zazdrosny. Pyta Magdę mimochodem, czy kocha córkę bardziej, niż jego? Albo czy by go kochała, gdyby dziecko umarło? To nie są groźby, Magda tych słów tak nie odbiera. Ale czuje rosnące napięcie męża, związane z pojawieniem się dziecka. Piotr niechętnie zajmuje się córką, a gdy Magda musi wyjść na uczelnię, często słyszy, że Piotr „położy małą do łóżka i niech płacze”.
Nie pożegnasz się z córką?
Lilianka ma trzy miesiące, gdy trafia do szpitala z podejrzeniem zachłystowego zapalenia płuc. Magda spędza z nią dziesięć dni na oddziale. Mąż rzadko je odwiedza. Wracają do domu 21 kwietnia. Piotr wita ją awanturą, sceną zazdrości o zajmowanie się córką. Następnego dnia coś się jednak zmienia, idą na spacer, robią pizzę na obiad, Piotr łagodnieje. Przytulają się na kanapie, Lilianka zasypia mamie przy piersi. Wtedy 24-latka przypomina sobie, że musi zwrócić spodnie, które kupiła przed izolacją w szpitalu. Prosi męża, żeby w tej sprawie pojechał do Arkadii, a on rzuca nietypową dla siebie propozycję. „Ja się zajmę Lilianką, a ty idź do ludzi. Odpocznij, byłaś dziesięć dni w szpitalu” – tak jego słowa zapamięta Magdalena. Chętnie korzysta z chwili wytchnienia.
– Nie odkładaj jej do łóżeczka – prosi. Niemowlę często ulewa, zachłystuje się, poprzedni epizod – właśnie w łóżeczku – zakończył się w szpitalu. Dziewczynka drzemie, gdy matka szykuje się do wyjścia.
– Co, nie pożegnasz się z córką? – rzuca Piotr.
– Po co mam się żegnać, skoro zaraz do niej wrócę? – odpowiada kobieta.
Magda wychodzi z domu około godz. 16, dwa kwadranse później jej podpis zostaje złożony na formularzu zwrotu w sklepie odzieżowym. Kupuje mężowi w prezencie sweter, jest mu wdzięczna za pomoc. Gdy ona jest w galerii handlowej, on kilkukrotnie dzwoni, kontrolnie. Wysyła jej też filmik, jak Lilianka leży w łóżeczku i obserwuje grającą karuzelę. Magda się denerwuje, że Piotr położył dziecko w łóżku. Wraca, jest z powrotem na Bielanach około 18. Mąż wita ją czule, całuje i mówi: „w końcu mamy czas dla siebie, dziecko śpi”. Liczy na seks, ale Magdę przeczucie prowadzi do sypialni. Lilianka leży w łóżeczku, rączki ma podniesione do góry, jest przykryta do kocykiem. Wygląda normalnie, ale dłonie ma sine. „Lili nie żyje!” – krzyczy matka.
On jest podejrzanie spokojny, rzuca chłodne: „niemożliwe”.
Reanimuje córkę, gdy żona dzwoni po pogotowie. Stwierdzają zgon, ale nikt nie patrzy rodzicom na ręce. Choć później jeden z ratowników przyzna, że niemowlęta zwykle nie umierają od zachłyśnięcia w łóżeczku. „Zdrowe dziecko ma mechanizmy obronne”. Śmierć łóżeczkowa to najczęściej wynik przyduszenia poduszką, kołderką. Prokuratura prowadziła śledztwo w kierunku zaniedbań ze strony Centrum Zdrowia Dziecka, które wypuściło do domu najprawdopodobniej chore dziecko. Nic takiego się jednak nie potwierdziło. Liliana była zdrowa.
Hot dogi na pogrzebie
Śmierć dziecka wstrząsa Magdaleną, szuka oparcia w mężu. Ale Piotr woli „iść do ludzi”, zabiera żonę za spotkanie z grupą znajomych z uczelni. Ani on, ani jego rodzina, nie chcą rozmawiać o dramacie, jaki przed chwilą rozegrał się w ich rodzinie. Magdalena zapamięta, że przed pogrzebem Piotr i jego brat zabierają ją na zakupy do centrum handlowego, żartują i robią sobie zdjęcia w nowych ubraniach. Nie umknie jej, że ojciec Lilianki w drodze na pogrzeb zatrzyma się na stacji, żeby kupić hot dogi. Piotr nie roni ani jednej łzy. Można odnieść wrażenie, że odetchnął, gdy dziecko zniknęło. Komentował nawet do żony, że proponowana przez niego aborcja byłaby lepszym rozwiązaniem i mniej dotkliwym, niż śmierć trzymiesięcznego dziecka. W domu jest cisza, może chodzić na siłownię i imprezy, nie szukając wymówek. Odzyskuje też upragnione miejsce na łóżku w sypialni, na którym wcześniej często sypiała Lilianka. Wraca też pożycie, a Magda latem zachodzi w kolejną ciążę.
Chłopiec, któremu małżeństwo P. wybiera imię Mieszko, rodzi się w kwietniu 2017 roku. Magdalena jest szczęśliwa. Los wynagrodził jej ubiegłoroczną stratę zdrowym, pięknym synem. Ale chłopiec nie przypomina zmarłej siostry. W przeciwieństwie do niej jest płaczliwy, potrzebuje więcej uwagi, której matka mu nie szczędzi. Ojciec często daje wyraz swojej frustracji spowodowanej absorbującym niemowlęciem. Problem przybiera na sile, gdy – jeszcze w kwietniu – chłopczyk dostaje bezdechu i pierwszy raz jest hospitalizowany. Magdalena od tej pory nie spuszcza synka z oczu, boi się o jego życie. W lipcu do Mieszka dwukrotnie wzywana jest karetka, zachłysnął się po jedzeniu. Maluch traci przytomność, a potem nagle ją odzyskuje. Spędza w szpitalu tydzień, ale po jednym dniu w domu ląduje na oddziale intensywnej terapii. Jest wychłodzony, ma problemy z oddychaniem. Niedotlenienie powoduje nieodwracalne zmiany w mózgu. Chłopczyk nie wodzi wzrokiem za mamą, nie zmienia pozycji w łóżeczku, nie ma z nim kontaktu. Rehabilitacja w Centrum Zdrowia Dziecka przynosi efekty, ale lekarze mówią, że Mieszko będzie do końca życia niepełnosprawny. Wypisując malca do domu, 6 września 2017 roku, nikt nie przypuszcza, że koniec jest tak bliski.
Lekarze z CZD, którzy pamiętali Liliankę, a później udzielali pomocy Mieszkowi, rozmawiają między sobą o ojcu dzieci. Zwrócili uwagę na jego opryskliwość, brak zainteresowania stanem zdrowia niemowląt, niewyrażanie zgody na przeprowadzanie badań. – Trzeba się mu przyjrzeć – mówią do siebie.
Jeden dzień
Magda wraca z synkiem do domu po prawie dwóch miesiącach w lecznicy. Tęskniła za domem, za mężem, który prawie ich nie odwiedza. Tłumaczy, że miał dużo pracy, bo musi zarobić na samochód, by wozić swoją rodzinę. Później okaże się, że w wakacje miał kilka dni urlopu wypoczynkowego, bo „dziecko mu choruje, a żona grozi samobójstwem”. Pojechał też na studencki wypad nad morze. Wrócił opalony i wypoczęty. Ale widok żony i syna go nie cieszy. Z pomocą przyjeżdża teściowa.
Jest 8 września. Magda karmi syna w sypialni, babcia później kołysze go, aż mały zasypia. Piotr proponuje pomoc. „Ja go odłożę” – rzuca. Żona z matką zostają w pokoju, a on niosąc chłopca na rękach, idzie do drugiego pomieszczenia. Nagle krzyczy „Magda! Magda!”. Pierwsza do pokoju wbiega teściowa, widzi zięcia klęczącego nad Mieszkiem, na środku pokoju. Dziecko jest nieprzytomne. Jego głowa puchnie. Karetka, ratownicy zabierają Piotra ze sobą. Jego, a nie matkę, bo ten jest wyjątkowo spokojny, zadaje mnóstwo pytań. „Co mu robicie?” „Nie bije mu serce? To po co zabierać do szpitala?” „Umrze?”, „A jeśli nie umrze, to pewnie by był niepełnosprawny?” – powiedzą później pracownicy pogotowia.
– Potknąłem się o dywan, upuściłem go – twierdzi Piotr P.
Jego wyjaśnienia zostają odnotowane na SOR, ale coś się nie zgadza. Chłopiec wypada ojcu z rąk, ten jeszcze w locie próbuje go łapać, co powinno zmniejszyć siłę upadku, a obrażenia są takie, jakby Mieszko zleciał z trzeciego piętra. Ma połamane kości czaszki, uszkodzony mózg, połamane żebra. „Nigdy wcześniej nie byłam przy takim urazie głowy, tak małego dziecka, które miało spaść z rąk rodzica na dywan” – powie ratowniczka medyczna, wstrząśnięta zdarzeniem, do którego została wezwana. Czy ktoś nim o coś uderzył? Ktoś go ściskał i dusił? Lekarz wykonująca badanie tomografii komputerowej głowy, klatki piersiowej i jamy brzusznej wskazała w opisie na podejrzenie zespołu dziecka maltretowanego. Chłopczyk umiera o 22:25. Magda płacze.
– To już drugie. Nie mam łez – wyznaje lekarzom.
Na pogrzeb jadą osobno. Pochówek przygotowuje rodzina Magdy, on się dystansuje. Na mszę się spóźnia, a rozpaczliwy płacz teściowej komentuje jako „cyrk”. Żona wyprowadza się od męża tydzień później, nie może mu wybaczyć, że upuścił Mieszka. Zaczyna zresztą podejrzewać, że zdarzenie nie było przypadkowe. Prokuratura wszczyna śledztwo, a rozproszone dotychczas kropki zaczynają łączyć się w spójny, przerażający obraz.
Sprawa Madzi z Sosnowca
Odseparowana od Piotra żona orientuje się, że wszystkie sytuacje, w której oboje dzieci traciły przytomność, krztusiły się i dusiły, trafiały do szpitala, poprzedzone były momentami, w których to Piotr sprawował nad nimi opiekę. Przypomina sobie też momenty, w których mąż zachowywał się wobec dzieci skandalicznie.
Kiedy Liliana miała miesiąc, Piotr zawołał ją do salonu i zadał jej pytanie „Gdzie jest Lili?”. Magdalena usłyszała stłumiony płacz dziecka. Okazało się, że Piotr włożył Lilianę do szuflady komody i zamknął. Pytała, jak on mógł coś takiego zrobić, na co Piotr P. zareagował śmiechem, mówiąc, że to żart. Równie zabawne wydawało mu się przykładanie broni do skroni dziecka, albo przyciskanie syna poduszką, co tłumaczył później zabawą w „akuku!”. Innym razem karmił maleństwo, niepotrafiące jeszcze przełykać stałych pokarmów, na przykład naleśnikiem albo frytkami.
Co robi Piotr po śmieci syna? Spędza czas w Internecie. Ogląda pornografię, szuka namiarów do prostytutek i studiuje kryminalistykę z wyszukiwarką Google. Sprawdza między innymi, na czym polega sekcja zwłok, co to są oględziny miejsca zdarzenia, interesuje się także „sprawą Madzi z Sosnowca”. W 2012 roku matka zamordowała dziecko, wyjaśniając, że wyśliznęło jej się z kocyka, gdy przechodziła przez próg sypialni.
Prokuratura ustali także, że ojciec chłopca jeszcze we wrześniu zaczął wyprzedawać rzeczy syna, w tym wózek i fotelik samochodowy. Zakup proponuje nawet kolegom z pracy, jednocześnie kupując sobie drogi obiektyw do aparatu i smartwatcha. Często podkreśla, że nie da rady pracować, bo jest tak rozbity. Składa wniosek do władz Politechniki Warszawskiej, gdzie robi studia magisterskie, o zapomogę w związku ze śmiercią synka i wyłudza pieniądze od ubezpieczyciela. Okazuje się, że podobne wnioski składał na UKSW w 2016 roku. Ubiegał się o pieniądze z tytułu narodzin Liliany, z powodu pobytu dziecka w szpitalu, a później z powodu jej śmierci. Jednak wszystkie wnioski, nawet ten pierwszy, składa już po tym, jak dziewczynka nie żyła.
Pokój zwierzeń
Piotr P. zostaje tymczasowo aresztowany w dwa miesiące po śmierci syna. W celi aresztu śledczego na Białołęce poznaje znanego młodego biznesmena Piotra K., który przebywa tam w związku z zarzutami oszustwa. K. zezna później, że bardzo się ucieszył, poznając kogoś w swoim wieku, „na poziomie”.
– Byłem osamotniony, na skraju załamania. Piotr z dnia na dzień stał się jedyną osoba z która rozmawiałem po nocach, na spacerach, na świetlicy. Powiedział, że mnie zna, kojarzy biznes, który prowadziłem. Rozmawialiśmy o planach na przyszłość, mieliśmy razem tworzyć biznes jak wyjdziemy z aresztu. Rozmawialiśmy o swoich rodzinach, marzeniach, wspomnieniach, o wszystkim. Powiedział mi, że siedzi, bo prokuratura uważa, że celowo upuścił swoje dziecko. Mówił, że szedł z chłopcem na rękach, miał go odłożyć do wózka i potknął się o dywan. Dziecko upadło na podłogę i zmarło – powie pod przysięgą „najmłodszy polski milioner”.
Piotr P. opowiadał o swojej mamie, która poświęciła życie, by opiekować się jego niepełnosprawnym bratem. O tym, że bliscy nie wiedzą, jaki jest naprawdę. Mówi o tym, jak zakochał się w swojej żonie i jak ich związek zaczął się rozpadać po tym, jak urodziła się ich córka Liliana.
– Wcześniej był „centrum jej świata”, żona miała codziennie uprawiać z nim seks. Później już, cytuję, „nie brała do dzioba” . Dziecko stało się najważniejsze, on czuł się pominięty – zapamięta jego wyznania Piotr K.
Oskarżony powie mu nawet, że jak tylko wyjdzie z aresztu, podda się wazektomii, bo nigdy już nie chce mieć dzieci.
To właśnie Piotr K. usłyszy, że Mieszko nie zginął przypadkiem. Współosadzony wyznaje, że ścisnął dziecko, a później nim rzucił, bo denerwowały go dziwne tiki maluszka, naprężanie ciałka podczas noszenia na rękach. Piotr K. dowiaduje się też, że P. wielokrotnie wcześniej próbował odebrać życie chłopcu, np. konstruując źle zamocowaną huśtawkę, na której bujał Mieszka przy otwartym oknie.
– Od słowa do słowa powiedział mi, że to się stało, gdy jego żona poszła na zakupy do galerii handlowej. On najpierw wysłał jej film albo zdjęcia, że dziecko śpi i wszystko jest okej. Później zmusił dziecko do wymiotów, wziął coś, co nazwał „gruszką” i zassał nadtrawioną treść pokarmową, a następnie wcisnął to dziewczynce do dróg oddechowych. Mówił, że jak się odchyli głowę i zatka nosek to otwiera się tchawica i dziecko się dusi – relacjonuje śledczym Piotr K.. Tego prokuratura nie wiedziała, tak przerażający scenariusz nie przyszedł nikomu do głowy.
Ciało dziewczynki, podobnie jak ciało Mieszka wcześniej, jest ekshumowane. Dokonano kolejnych sekcji, szukano potwierdzenia na prawdziwość zeznań K. Ostatecznie prokuratura przedstawia Piotrowi P. w sumie osiem zarzutów. Oskarża go o to, że zabijał dzieci „działając z zamiarem bezpośrednim” oraz „w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie”, wynikającej z „frustracji związanej z ojcostwem”. Zdaniem oskarżyciela sposób, w jaki P. zamordował Lilianę spowodował u niej „cierpienie ponad miarę”. Z kolei w przypadku chłopca opierając się na opiniach biegłych oskarżyciel stwierdził, że uderzał ze znaczną siłą głową dziecka o podłogę, czym spowodował co najmniej trzy tępe, masywne urazy głowy i doprowadził m.in. do złamania kości sklepienia i podstawy czaszki. Mężczyzna miał też ściskać klatkę piersiową syna, powodując złamanie żeber.
Pozostałe zarzuty z aktu oskarżenia dotyczyły nakłaniania żony do usunięcia ciąży i zamówienie kobiecie tabletek wczesnoporonnych. Próbę oraz skuteczne wyłudzenie pieniędzy z uczelni oraz od ubezpieczyciela, podrobienie podpisów żony na wnioskach. Pojawił się także zarzut posiadania marihuany.
Śmierć zamiast miłości
Piotr P. nigdy nie przyznał się do zabójstw, a jedynie do zarzutu podrobienia podpisu żony i posiadania marihuany. Twierdził, że kochał swoją żonę i dzieci oraz dbał o nie. Zarzuty określił jako „bolesne, krzywdzące i nieprawdziwe”, uważał, że oskarżyciel publiczny się na niego uwziął. Mężczyzna spędził w areszcie śledczym prawie cztery lata. Został zwolniony za poręczeniem majątkowym w wysokości 200 tysięcy złotych w 2021 roku. Od tamtej pory stawiał się na wszystkich rozprawach, reprezentowany przez troje obrońców. To oni, wiosną 2025 roku, wnosili o uniewinnienie. Prokurator Zbigniew Busz z Prokuratury Okręgowej w Warszawie, żądał dla Piotra P. do¿ywocia za każde z zabójstw, zadośćuczynienia w kwocie 500 tysięcy złotych dla matki zmarłych niemowląt. Zwrot wyłudzonych pieniędzy z uczelni i podanie wyroku do publicznej wiadomości oraz zakaz zbliżania się do pokrzywdzonej i jej dzieci z kolejnego małżeństwa przez 10 lat.
– To będzie kara sprawiedliwa. Oskarżony zamiast miłości, ofiarował dzieciom śmierć. Dokonał tego przebiegle, z premedytacją – podkreśla prokurator Busz.
Tego samego domagała się była żona Piotra P. wraz z adwokat Beatą Czechowicz. – Rozmiar zła w tej sprawie jest niewyobrażalny. Śmierć zadana dzieciom i też śmierć zadana części jestestwa mojej klientki. Ta sprawa uświadamia nam, jak straszny potrafi być człowiek. Nie istnieje chyba, nie zdarza się motyw, dla którego dorosła osoba mogłaby pozbawić swe dzieci życia. Akt oskarżenia prowadzi punkt po punkcie jak do tego doszło – mówi mecenas Czechowicz.
Obrona przekonuje, że główny świadek w sprawie Piotr K. to „wybitny krętacz”, a ciąg poszlak przedstawionych przez oskarżyciela publicznego nie układa się w spójną całość. „Elementy oskarżenia są ułożone tak, jak dziecko układa puzzle. Jedno nie pasuje do drugiego” . Mecenas pokazuje zdjęcia Piotra P. z niemowlętami w ramionach, na spacerach, pchającego wózek. – Nie boimy się bronić Piotra P., bo nie bronimy mordercy. Bronimy młodego mężczyzny, dla którego ta sprawa stała się podwójnym dramatem. Stracił dzieci, żonę, wolność. A tłum jest żądny krwi – słyszymy.
32-letni dziś Piotr P. w mowie końcowej prosił sąd o uniewinnienie. Na ostatniej rozprawie podkreślał, że kochał swoje dzieci i chciał dla nich jak najlepiej.