-
Ministerstwo Zdrowia wprowadza nowe regulacje, przygotowane jeszcze pod rządami Izabeli Leszczyny, dotyczące żywienia w szkołach, w tym zakaz sprzedaży kawy i ograniczenia dla słodzonych napojów.
-
Firmy cateringowe oraz ajenci stołówek obawiają się kosztów dostosowania kuchni i sprzętu oraz rosnącej konkurencji ze strony firm stawiających wyłącznie na zysk.
-
Eksperci podkreślają niespójność przepisów oraz potrzebę edukacji żywieniowej dzieci i współpracy z rodzicami, aby zmiany były skuteczne.
- Więcej ważnych informacji znajdziesz na stronie głównej Interii
Będą zmiany w sklepikach, bufetach i stołówkach szkolnych. Zgodnie z propozycją Ministerstwa Zdrowia, od 1 września 2026 roku w szkołach obowiązywać będzie zakaz sprzedaży kawy. W szkolnym sklepiku nie znajdziemy też słodzonych napojów – będą mogły zawierać maksymalnie 5 g cukrów dodanych na 250 ml.
To nie koniec: co najmniej raz w tygodniu w ramach obiadu serwowany będzie posiłek roślinny na bazie strączków, częściej w menu znajdzie się też ryba. W każdym posiłku pojawić się mają warzywa i owoce. Potrawy smażone będą rzadkością.
Co to wszystko oznacza dla szkół? Dla dyrektorów, organów prowadzących oraz firm, które tym żywieniem się zajmują?
Dostarczają posiłki do szkół. Obawiają się „firm nastawionych na zysk”
Obowiązek organizacji posiłków dla uczniów spoczywa na dyrektorze szkoły. Natomiast za ich finansowanie odpowiada organ prowadzący, którym w przypadku szkół publicznych są samorządy.
Szkoły stosują trzy główne modele żywienia – kuchnia własna, kiedy placówka ma pełne zaplecze kuchenne, może zatrudnić personel i sama gotuje. Druga opcja to catering: posiłki dowozi firma zewnętrzna. Jeśli wartość umowy przekracza pewną kwotę, obowiązuje forma przetargu. Coraz popularniejszy jest teraz model outsourcingowy stołówki – organ prowadzący ogłasza przetarg na prowadzenie stołówki przez zewnętrzną firmę, która często doposaża ją w dodatkowy sprzęt.
Rozmawiamy z firmą cateringową, która dostarcza posiłki do szkół i przedszkoli w woj. warmińsko-mazurskim. – Nasze posiłki od lat zawierają warzywa i owoce, więc zmiana ta nie stanowi dla nas większego wyzwania – mówi Interii właściciel, który chce pozostać anonimowy.
Ma jednak pewne obawy. – System zamówień publicznych, w którym najczęściej decydującym kryterium jest cena, sprzyja firmom nastawionym wyłącznie na zysk. Często są to podmioty, które nie przestrzegają przepisów o zdrowym żywieniu i podchodzą do tematu bez refleksji – komentuje.
I niestety ma przeczucie, że mimo wprowadzania coraz to zdrowszych rozwiązań do ustawy, niektóre firmy tylko z pozoru będą działać zgodnie z prawem.
Doposażanie stołówek na własny koszt. „Nawet 40 tys. zł”
– Dodatkowo, z powodu ograniczonych budżetów samorządów, umowy zazwyczaj są krótkoterminowe – na sześć miesięcy lub rok – a przydzielane kuchnie są często w złym stanie technicznym. Ich remont i wyposażenie to koszt, który przekracza kilkadziesiąt tysięcy złotych. Sam piec potrafi kosztować nawet 40 tys. zł – opowiada właściciel firmy cateringowej. – To wszystko powoduje, że wiele firm działa według zasady: „wziąć, zrobić po kosztach, wycisnąć ile się da i szybko zmienić miejsce” – dodaje.
Mówi nam też o tym Marcin Zakrzewski z firmy Mejts, która prowadzi dwie stołówki w szkołach podstawowych, kilka stołówek i kilkanaście bufetów w liceach w woj. mazowieckim. Na wstępie podkreśla, że dla firmy nowe przepisy to nie problem: – Świeże surówki, gotowane warzywa, a także owoc do każdego posiłku to stały element naszego menu.
Firma przygotowuje też dania na bazie strączków, w menu pojawia się często ryba. I choć właściciel zauważa, że nawyki żywieniowe uczniów zmieniają się i są coraz bardziej świadomi, to tego typu posiłek nie cieszy się zazwyczaj dużym zainteresowaniem.
– Ograniczenie smażonych potraw to również coś, co od dawna funkcjonuje w naszych kuchniach. Tu wyzwaniem, a nawet dużym problemem może być niedostateczne wyposażenie sprzętowe kuchni szkolnych oraz ich ograniczenia lokalowe – wskazuje.
I wyjaśnia: – Wytyczne wprowadzające ograniczenie smażonych potraw wymagają posiadania odpowiedniego pieca. Wiele stołówek nie jest wyposażona w taki sprzęt, więc to ajent ma obowiązek doposażenia kuchni w niezbędne urządzenia.
Nie tylko sprzęt, ale i przyłącza. „Tego ze sobą nie zabierzemy”
– Duże piece gastronomiczne mają bardzo wysoką moc, a infrastruktury energetyczne w szkołach są niestety w dużej mierze przestarzałe i nie są w stanie spełnić warunków pracy takich urządzeń. Co wtedy ma zrobić ajent lub szkoła? Jak mają spełnić wymagania nałożone przez Ministerstwo Zdrowia? – pyta Marcin Zakrzewski.
Sam w ubiegłym roku zderzył się z taką sytuacją: – Aby jedna z naszych kuchni była w stanie przygotowywać 400-450 posiłków dziennie, zakupiliśmy dwudziestopółkowy piec. A do tego ponieśliśmy koszty zapewnienia przyłącza z głównej rozdzielni, co kosztowało nas dodatkowe 15 tys. zł. Szkoła nie partycypowała w kosztach – opowiada.
Jego zdaniem żywienie dzieci i młodzieży musi być odpowiednio unormowane przez przepisy, ale przy ich wprowadzeniu władze powinny realnie spojrzeć na to, w jakim stanie są kuchnie i stołówki szkole, jak często są zaniedbane i niedoposażone.
– Brakuje w nich podstawowych sprzętów umożliwiających gotowanie, a nawet jak firma zewnętrzna dysponuje odpowiednim zapleczem sprzętowym, to jest zmuszana do ponoszenia kolejnych kosztów ich przyłączenia. A to nie jest coś, co zabierze się ze sobą w momencie, kiedy zakończy się współpracę z daną placówką – wskazuje.
I wylicza: – Koszty w przypadku bufetów i sklepików raczej nie wzrosną. Za to obroty bardzo spadną, zmusi nas to zapewne do zmniejszenia zatrudnienia na takich miejscach, a może nawet do rezygnacji z niektórych. W przypadku stołówek i kuchni te koszty wzrosną – głównie ze względu na konieczność zakupu odpowiednich urządzeń gastronomicznych. Co do obrotów, te z kolei spadną. Jak będzie na przykład ryba w menu, to uczeń po prostu nie zamówi posiłku na dany dzień.
Sklepiki szkolne. „Absurdalna sytuacja” i „podwójne standardy”
Nasi rozmówcy są zgodni: sytuacja dotycząca sklepików szkolnych jest „absurdalna”. – Nie chodzi o to, że ograniczenia nie mają sensu, ale że są one niespójne. Obok szkół często funkcjonują ogólnodostępne sklepy, które nie muszą spełniać takich samych wymagań, co sklepiki szkolne. To wpływa negatywnie na ich rentowność – komentuje właściciel firmy cateringowej z warmińsko-mazurskiego.
Drugi z naszych rozmówców, Marcin Zakrzewski, mówi tak: – Zakaz sprzedaży kawy jest dla nas całkowicie niezrozumiały. W szkołach podstawowych jasne, ale w liceach? Kawa jest zdrowa, a wypijanie nawet kilku kubków dziennie przynosi więcej korzyści niż negatywnych skutków.
– Dlaczego taki zakaz miałby być wprowadzony wyłącznie w szkołach? A co z kawiarniami, sklepami typu Żabka, stacjami benzynowymi czy cukierniami, gdzie sprzedaż kawy jest w tej chwili normą? To podwójne standardy, które niczego nie zmienią. Chociaż teoretycznie wyjście ze szkoły w czasie lekcji jest zabronione, to praktycznie są licea, z których młodzież bez problemu wychodzi na przerwach ze szkoły i robi zakupy w pobliskich sklepach. Przy zakazach sprzedaży niektórych produktów takie „pielgrzymki” staną się jeszcze częstszym widokiem – komentuje.
Jedno w szkole, drugie w domu
Właściciel firmy cateringowej z Mazur zauważa jeszcze, że oprócz wymagań ustawowych firmy muszą też mierzyć się z oczekiwaniami rodziców oraz samych dzieci. – I często te trzy perspektywy są ze sobą sprzeczne. Rodzice, z braku czasu, coraz częściej sięgają po żywność wysoko przetworzoną. My z takiej nie korzystamy, ale dzieci – szczególnie te najmłodsze – mają już określoną pamięć smakową.
– Dla przykładu: jeśli przez wakacje dziecko regularnie je płatki śniadaniowe zawierające 25 proc. cukru, to po powrocie do szkoły niechętnie sięgnie po zdrową owsiankę z bananem. To wyzwanie, z którym mierzymy się codziennie – zaznacza.
Podobną obserwację ma Marcin Zakrzewski. Nie rozumie też, dlaczego zmiany wprowadzane są od kuchni. – Powinniśmy wyjść od właściwej edukacji i kształtowania zdrowych nawyków u dzieci. Budowania świadomości, że na przykład lepiej zjeść jabłko niż batona, czy pełnowartościowy obiad niż mrożoną pizzę. Że aktywność fizyczna jest ważna i lekcje WF-u to nie kara. To jest praca, którą powinny wykonać wszystkie strony – nie tylko ajenci w stołówkach, sklepikach czy bufetach szkolnych, ale też nauczyciele i rodzice.
– Co z tego, że wprowadzimy nakazy i zakazy w szkole, jeśli dziecko je w domu śmieciowe jedzenie i rodzic nie ma z tym problemu? Jeśli za pieniądze otrzymane od rodzica może kupić w sklepie bez ograniczeń wszystko co chce? Sami mamy dzieci, więc patrzymy na to realnie. Jeśli Ministerstwo Zdrowia obarczy odpowiedzialnością wyłącznie ajentów prowadzących żywienie w szkołach to realnie niczego nie zmieni, ponieważ wszystko, co będzie zabronione w szkole dziecko otrzyma w innym miejscu. To podwójne standardy, szkoda, że pomysłodawcy zmian tego nie widzą – podsumowuje.