Agnieszka Niesłuchowska, „Wprost”: W jakich dziedzinach polski biznes będzie najlepiej radził sobie w przyszłości? Kiedyś najbogatsi w Polsce rozkręcali biznesy w chałupniczy sposób, jak dziś młodzi ludzie dochodzą do fortuny?
Prof. Krzysztof Jasiecki: Warunki jeszcze na początku lat 90. były nieporównywalne do obecnych, nie było takich możliwości, jak dziś. Warsztat usługowy czy rzemieślniczy mógł stanowić punkt wyjścia, ale samo zjawisko bogacenia się było traktowane jako coś negatywnego. Relatywnie niewielu przedsiębiorców miało tradycje biznesowe i międzypokoleniowe, ciągłość rodzinna w biznesie była charakterystyczna dla mniejszości z nich.
Dziś młodzi bogacze mają lepszą pozycję startową i możliwości, ale napotykają innego rodzaju problemy.
Nim do nich przejdziemy, wróćmy do problemów z czasów transformacji.
Na przełomie lat 80. i 90. prawie nie było biznesu zagranicznego w Polsce, on się pojawił dopiero w drugiej połowie lat 90., dlatego ci, którzy uruchamiali przedsiębiorstwa wtedy, korzystali z importu, kontaktów zagranicznych, mieli większe szanse.
Rynek był niezaspokojony, lata inflacji powodowały, że ludzie kupowali na zapas. Mały biznes startujący z tzw. szczęk na targowiskach, mógł dynamicznie się rozwijać.
Później państwo zaczęło to regulować.
Pojawiły się ograniczenia, kłopot z przewożeniem z zagranicy różnych rzeczy, bo perspektywa wejścia do UE spowodowała, że stosunki rynkowe się cywilizowały od strony prawnej i instytucjonalnej. Weszli zagraniczni inwestorzy, którzy kupowali duże polskie przedsiębiorstwa, dysponowali środkami na reklamę.
Polski biznes zaczął natrafiać na barierę wzrostu i równocześnie wyrosła mu znacząca konkurencja.
Jak radzili sobie z tym najbogatsi?
Biznesmeni, z którymi rozmawiałem, nazywali to starciem mrówki ze słoniem. Mrówka startująca z garażu, warsztatu, gospodarstwa, które zajmowało się np. hodowlą futrzaków kontra słoń – wielkie koncerny z oddziałami w różnych krajach, z innym zasilaniem finansowym, dysponujące know-how. A w tle upadający biznes państwowy, duże zakłady pracy, które zwalniały ludzi. Na Wschodzie rozpadł się Związek Radziecki, więc wiele przedsiębiorstw z nim powiązanych padło. Polacy zaczęli wchodzić na inne rynki – np. nasz traktor Ursus, w latach swojej świetności, wytwarzał 10 proc. traktorów świata.
Gdy weszła konkurencja z Zachodu, z wyższym jakościowo poziomem produktów, warunki się zmieniły. Obok nowych możliwości pojawiły się więc też bariery.
Pionierzy biznesu to dziś często seniorzy, którzy nie bardzo wiedzą, czy i jak przekazać pałeczkę swoim następcom. Z drugiej strony – młodzi nie bardzo chcą przejmować stery w rodzinnym imperium. To istotny problem z punktu widzenia przyszłości polskich gigantów w biznesie?
Zmiana generacyjna jest istotna z wielu powodów. Badania pokazują, że kwestia sukcesji jest sporym problemem, ponieważ generacja pionierów kapitalizmu jest schodząca. Próbuje się coś z tym zrobić, np. wprowadzając przepisy o fundacjach rodzinnych, ale nie działa to idealnie. Ustawa z 2023 roku wzbudziła wątpliwości u ministra finansów obecnej ekipy rządzącej.
Ten przykład pokazuje, jak trudno nam jest znaleźć stabilne rozwiązania prawne, które sprzyjałyby sukcesjom.
Nowa generacja ma z kolei inne podejście do prowadzenia biznesu. Skąd czerpią wzorce?