Agnieszka Niesłuchowska, „Wprost:” W marcu według Głównego Urzędu Statystycznego, ceny towarów i usług konsumpcyjnych wzrosły o 4,9 proc. w porównaniu z ubiegłym rokiem. Najbardziej poszły w górę: masło, jajka czy mięso. Przed nami, jak mówił na spotkaniu z wyborcami Karol Nawrocki, najdroższe święta wielkanocne w historii III RP?
Marek Zuber: To sprytna zagrywka socjotechniczna. Skoro chcemy mieć inflację, a chcemy mieć na poziomie 2,5 proc., to znaczy, że z roku na rok będzie trochę drożej. Oczywiście mówię tu o całym koszyku inflacyjnym, nie tylko o koszyku wielkanocnym. Gdyby ceny spadały, gdybyśmy mieli deflację, byłoby źle. Deflacja hamuje wzrost gospodarczy i prowadzi do zubożenia społeczeństwa.
Inflacja jest na całym świecie, rzecz w tym, by była taka, jaką chcemy mieć.
Z reguły jest tak, że w danym roku coś jest droższe niż w poprzednim, ale to nie musi jeszcze oznaczać niczego strasznego.
Dlaczego?
Po pierwsze dlatego, że nie kupujemy wszystkiego, co drożeje. Inflacja pokazuje zmiany cen całego koszyka dóbr i usług konsumpcyjnych. To średnia dla wszystkich gospodarstw domowych. Ale przecież to nie jest tak, że kupujemy wszystko. Nasz osobisty koszyk mógł potanieć. Albo na przykład mógł potanieć koszyk zakupów świątecznych. Ale faktycznie w tym roku będzie on o trochę droższy, niż rok temu. Druga kwestia to to, że Polacy chcą na Wielkanoc wydać mniej więcej tyle samo, co w zeszłym roku – między 800 a 1200 zł na rodzinę. To duży przedział, bo nie kupujemy tego samego.
Jedni kupują droższe jajka ekologiczne inni tańsze. Zresztą ceny tych samych produktów tez mogą być zróżnicowane.
Skąd bierze się wzrost „jajecznej” inflacji? Według Eurostatu jesteśmy na piątym miejscu wśród krajów, które najbardziej podniosły cenę tego produktu.
Bezpośrednią przyczyną podwyżki jest ptasia grypa w USA, co przekłada się na kilka procent wzrostu. Do tego dochodzą spekulacje. Półtora miesiąca temu wmawiano nam, że przez sytuację w USA, zabraknie jajek w Polsce. Chodziło o to, żeby kupować na zapas i podnieść w ten sposób cenę. No i to się w jakiejś mierze udało. Ale dobrą informacją jest to, że potaniał na przykład cukier.
Co nie przekłada się na ceny słodyczy, bo czekolada jest dwa razy droższa niż rok temu.
Bo jej podstawowym składnikiem jest kakao, którego produkcja w krajach afrykańskich – z powodu suszy – maleje, a więc jego cena na całym świecie sukcesywnie rośnie. Choć tu też jest spekulacja. Produkcja nie maleje aż tak bardzo, żebyśmy mieli do czynienia ze wzrostem ceny w szczycie o 400 proc.
Spekulanci wmawiają nam takie rzeczy właśnie po to, żeby zwiększać popyt i doprowadzać do wzrostu cen. I na tym zarabiają. Pamięta pani co się działo parę lat temu z wanilią? Ten sam mechanizm.
Reasumując, wzrost świątecznych cen, w porównaniu z zeszłym rokiem będzie na poziomie 3-4 proc. Nie będzie jednak to aż tak odczuwalne, bo wynagrodzenia rosną bardziej.
Skoro nie jest tak źle, kiedy było najgorzej? Co by pan odpowiedział Karolowi Nawrockiemu?
Wróciłbym do Wielkanocy 2023 roku, gdy odnotowaliśmy rekordowy wzrost cen, apogeum inflacji, bardzo wysokie ceny żywności, ale też wielu innych rzeczy, np. gazu. Mieliśmy wtedy prawdziwe uderzenie drożyzny.
Przypomnę, że były to czasy rządów PiS.
Choć oczywiście za wiele z tamtych cen PiS nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Tak jak teraz nie ponosi jej obecna koalicja.