Pseudorowery nie mogą jeździć po ścieżkach
Legalny rower elektryczny powinien być wyposażony w silnik o maksymalnej mocy 250 W, który tylko wspomaga jazdę. Przy prędkości 25 km/h powinno następować „odcięcie” takiego wspomagania.
Tymczasem na polskich ulicach jest coraz więcej jednośladów z mocniejszymi silnikami, napędem niewymagającym siły nóg i manetką „gazu” jak w motocyklu. To tak naprawdę motorowery, które jednak nielegalnie jeżdżą po drogach rowerowych. Osiągana przez pojazdy prędkość i duża waga sprawiają, że stwarzają zagrożenie dla pieszych i rowerzystów.
– Ramy prawne i normy są jasno określone i precyzyjnie definiują, czym jest legalny rower elektryczny. Problemem, który do tej pory obserwowaliśmy, był brak skutecznego egzekwowania tych przepisów. Pionierskie akcje policyjne w Krakowie i Warszawie dają jednak nadzieję na zmianę tego stanu rzeczy – zauważa Mateusz Pytko, prezes Polskiego Stowarzyszenia Rowerowego.
Organizacja, która zrzesza polskich producentów (m.in. Kross, Romet, Unibike) od miesięcy walczy ze zjawiskiem pseudorowerów. Interweniowała już m.in. w Ministerstwie Infrastruktury, Krajowej Radzie Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego czy w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Kontaktuje się także bezpośrednio z platformami sprzedażowymi, gdzie można kupić takie pojazdy.
Sprzedawcy z Chin i oszustwa na miliony euro
Sprawdziliśmy – rzeczywiście w internecie bardzo łatwo jest znaleźć tego typu modele. Sprzedawcy co prawda deklarują, że jednoślady mają moc maksymalnie 250 W lub sprytnie omijają te informacje. Na materiałach promocyjnych widać jednak, że pojazdy mają manetki i jeżdżą bez konieczności pedałowania. Taki rower według polskiego prawa jest nielegalny.
Jak to możliwe, że pseudorowery nadal trafiają na polski rynek mimo braku homologacji? PSR ocenia, że sprzedawcy mogą stosować oszustwa celne. Europejski Urząd ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF) ujawnił, że jednym ze sposobów jest np. zgłaszanie e-pojazdów jako mebli czy zabawek.
Teoretycznie produkty z Chin powinny być objęte cłami antydumpingowymi, ale sprzedawcy omijają te przepisy. Zdarza się też, że np. fałszują kraj pochodzenia towaru – jednoślady są przerzucane przez Turcję, Tajlandię czy Malezję i opisywane jako wyprodukowane w tych krajach.
– Skala problemu może być poważna. Tylko jedno z naszych dochodzeń – przerzut rowerów z Chin przez Turcję – wykazało straty na poziomie 42 mln euro. Sporo tej kwoty udało się odzyskać – relacjonuje Józef Król, przedstawiciel Olaf.

Patologia na rynku rowerów w Polsce. Będą wyższe kary?
W innej sprawie w kilku magazynach sklepów internetowych w Polsce zabezpieczono aż 20 tys. nielegalnie sprowadzonych rowerów elektrycznych. – OLAF prowadzi obecnie blisko 100 dochodzeń, z czego część dotyczy oszustw związanych z e-rowerami – informuje Józef Król.
Można zatem powiedzieć, że mamy do czynienia z pewną patologią na rynku rowerów w kraju. Dziwi nie tylko postawa kierujących, którzy kupują nielegalne pojazdy rozpędzające się nawet do 50 km/h na ścieżkach rowerowych, ale i sprzedawców. Ci w razie wypadku mogą być przecież także pociągnięci do odpowiedzialności.
Sposoby na patorowery są dwa: egzekwowanie istniejących przepisów i ew. zaostrzenie kar. Policja coraz częściej prowadzi kontrole, ale jeśli pierwsze mandaty nie przekonają kierujących do legalnych pojazdów, być może zrobią to jeszcze wyższe kwoty. Dziś najwyższy mandat to 1500 zł (kierowanie pojazdem niedopuszczonym do ruchu).