Okręty spalone, zostawiliśmy je na plaży. I tak jak niegdyś Cortés idziemy wyłącznie do przodu. Bo też mamy świadomość, że obok wielkich zagrożeń, (…) też przed nami wielka szansa – mówił w środę premier Donald Tusk, prezentując nowy skład swojego rządu.
Porównanie miało zapewne pokazać determinację zrekonstruowanego rządu. Tyle, że ani Hernan Cortés nie był kryształową postacią, na której warto byłoby się wzorować. Ani podbój Meksyku nie jest piękną historią. A legenda o spalonych okrętach… No właśnie, jest tylko legendą. Choć tkwi w niej ziarno prawdy.
Kim był Hernan Cortés?
Opowieść o konkwiście Meksyku nie jest w Polsce szeroko znana. Albo raczej: nie jest tak popularna, by znało ją każde dziecko. Dlatego warto wyjaśnić, jak to się w ogóle stało, że Hernan Cortés znalazł się w Meksyku i o co chodzi z tymi okrętami.
W 1519 r. Cortés wylądował na wybrzeżu dzisiejszego Meksyku, gdzie przypłynął z misją rozpoznawczą z Kuby. Tam powitali go wysłannicy władcy Azteków Montezumy II, przynosząc Hiszpanom wspaniałe dary, jak m.in. figurki ze złota. Według informacji podawanych m.in. na Wikipedii. Cortés miał zaprosić ich na mszę wielkanocną i ucztę. Miało dojść do kłótni, bo Aztekowie chcieli dodać ludzkiej krwi do jedzenia. Wtedy Cortés miał oznajmić swym ludziom, że mogą odpłynąć na Kubę, jeśli nie chcą walczyć, wszyscy jednak odmówili. Wtedy nakazał zniszczyć swoje okręty.
Tyle że prawdziwy powód zniszczenia okrętów był inny. Otóż, jak wspomnieliśmy wcześniej, Cortés przypłynął do Meksyku na rekonesans. Na 11 statkach płynęło 508 żołnierzy, około 100 marynarzy i 16 koni. Jego mocodawcą był gubernator Kuby, Diego Velázquez, który sam chciał dokonać podboju. Tyle że Cortés przybył do Nowego Świata z Hiszpanii jako młody chłopak po to, by zdobywać i się bogacić. U wybrzeży Meksyku stanął przed życiową szansą. Miał przed sobą bogaty ląd, tubylcy składali mu dary kapiące od złota, mocodawca był daleko. Mógł wykonać rozkazy i zawrócić. Mógł też się zbuntować i prowadzić podbój na własną rękę.
Tyle że sam by niczego nie podbił, potrzebował, żeby jego ludzie także wypowiedzieli posłuszeństwo gubernatorowi. Żeby więc nikomu nie przyszło do głowy wypowiadać mu posłuszeństwa albo uciekać na Kubę, Cortés kazał osadzić na mieliźnie okręty, którymi ekspedycja przybyła do Meksyku. Wcześniej ogołocono je ze wszystkiego, co mogło się przydać – żagli, olinowania, zapasów, broni, przyrządów nawigacyjnych. Statki zostały zniszczone, ale nie spalone. Legenda o ich spaleniu rozpoczęła się prawdopodobnie od błędu w tłumaczeniu albo w notatkach. Inną sprawą jest budowanie legendy – oto palimy statki, by nie dać sobie szans na odwrót, przed nami tylko chwała i śmierć. Brzmi o wiele lepiej, niż politycznie wykalkulowana decyzja chorobliwie ambitnego i bezlitosnego konkwistadora.
Historia podboju Meksyku
Dowodów na chorobliwą ambicję i brak litości Cortésa historia dostarczyła aż nadto. Montezuma II uznał przybyszy zza morza za wysłanników boga Quetzalcoatla. Dlatego złożył im hojne dary, żeby ich przebłagać, licząc, że odejdą. Stało się odwrotnie, bo upewniając Hiszpanów co do bogactwa swoich ziem, podpisał na siebie wyrok. Konkwistadorzy założyli przyczółek i zaczęli wyprawiać się w głąb lądu. Zamieszkujące go ludy nie żyły ze sobą w zgodzie, a Aztekowie byli śmiertelnymi wrogami wielu z nich. Hiszpanie to skrzętnie wykorzystali sprzymierzając się z kilkoma plemionami przeciw Aztekom. Pół roku po przybyciu, Cortés był już w stolicy Azteków. Uwięził Montezumę i stał się faktycznym władcą.
Minęło kolejne pół roku, po którym rozprawił się z ekspedycją z Kuby, która miała go pojmać albo wręcz zabić – przecież był buntownikiem. W międzyczasie Aztekowie wzniecili powstanie i po krwawych walkach odzyskali stolicę. Cortes nie zamierzał odpuścić. Ostatecznie stolica padła w 1520 r. Szacuje się, że w walkach o Tenochtitlán mogło zginąć grubo ponad 100 tys. Azteków. I jedynie 100 konkwistadorów. To nie koniec hekatomby.
Jak podaje historyk Matthew Restall, podczas pierwszego stulecia jej istnienia epidemie i niewolnicza praca spowodowały spadek miejscowej ludności nawet o 90 proc. wobec pierwotnego stanu populacji Meksyku, szacowanego na około 30 mln. Dlatego dziś Hernán Cortés coraz częściej nie jest postrzegany jako wojskowy geniusz – „niczym Juliusz Cezar”, jak pisał o nim Cervantes – ale raczej jako ludobójca – pisał Wojciech Rodak w Weekend.gazeta.pl.
Całą historię podboju Meksyku opisaliśmy w tym tekście.