Friedrich Merz, chadecki kandydat na kanclerza Niemiec, miał sporo czasu na szlifowanie zwycięskiego przemówienia, które według wszelkiego prawdopodobieństwa wygłosi w niedzielę, 23 lutego, po zamknięciu lokali wyborczych w Niemczech o 18:00. Od tygodni chadecja CDU/CSU ma stabilne, około 30-procentowe poparcie w sondażach przed przyśpieszonymi wyborami do Bundestagu. Ogłoszono je po rozpadzie w listopadzie ub. roku trójpartyjnej, kłótliwej koalicji socjaldemokratów, Zielonych i liberalnej FDP z kanclerzem Olafem Scholzem na czele.
Hasło na wszechobecnych wyborczych billboardach z wizerunkiem Merza przekonuje, że lider chadecji to „właściwy człowiek we właściwym czasie”. Sugeruje, że chadek potrafi znaleźć receptę na problemy kraju: stagnację gospodarczą, drożyznę, biurokrację, ale także coraz większe poczucie braku bezpieczeństwa, ogarniające mieszkańców Niemiec. To ostatnie związane jest z rosyjską wojną w Ukrainie, a także z nieuregulowaną imigracją i mnożącymi się w ostatnim czasie atakami terrorystycznymi, których sprawcami byli imigranci. 13 lutego w Monachium 24-letni Afgańczyk wjechał samochodem w demonstracje związkowców, raniąc około 40 osób. Dwa dni po ataku w szpitalu zmarły w wyniku obrażeń dwie ofiary: dwuletnia dziewczynka i jej 37-letnia matka. Trzy tygodnie wcześniej Niemcami wstrząsnął atak nożownika na grupę przedszkolaków w Aschaffenburgu. Imigrant z Afganistanu zabił dwuletniego chłopca i mężczyznę, który próbował go powstrzymać. Wcześniej były ataki w Magdeburgu, Solingen czy Mannheim.
Po tych wydarzeniach zaostrzenie polityki migracyjnej stało się głównym tematem kampanii wyborczej. Frustracja i lęk wielu niemieckich wyborców sprawiły, że aż jedna piąta z nich gotowa jest oddać głos na antyimigrancką i antyunijną populistyczno-prawicową Alternatywę dla Niemiec (AfD). Partia ta domaga się reemigracji, czyli masowych deportacji nielegalnych imigrantów, a także zaprzestania wspierania Ukrainy oraz zniesienia sankcji gospodarczych wobec Rosji. Odrzuca UE w obecnej formie.
Według sondaży to właśnie AfD będzie największym tryumfatorem niedzielnych wyborów. Ma szanse na zdobycie ponad 20 procent głosów i stworzenie drugiego co do wielkości klubu parlamentarnego w nowym Bundestagu. Rządząca obecnie SPD może liczyć na ok. 15 procent, a Zieloni na 13 procent. Do Bundestagu może wejść też Lewica (około 6,5 proc.), a liberalna Wolna Partia Demokratyczna (FDP) i lewicowo-populistyczny Sojusz Sahry Wagenknecht (BSW) są w sondażach na granicy 5- procentowego progu wyborczego.
AfD siłą blokującą
Do przyszłego rządu AfD wprawdzie nie wejdzie. Uznawana przez kontrwywiad za ugrupowanie częściowo prawicowo ekstremistyczne, otoczona jest przez pozostałe partie „kordonem sanitarnym” albo, jak określają to Niemcy, „zaporą ogniową”. Oznacza to, że wykluczają one współpracę z AfD. Jednak może ona być w stanie blokować i zakłócać prace parlamentu. System przeliczania głosów na mandaty umożliwia partii z 20-procentowym poparciem uzyskanie nawet jednej czwartej miejsc w Bundestagu, jeżeli któreś z mniejszych ugrupowań nie przekroczy 5-procentowego progu wyborczego. – Chcielibyśmy mieć 25 procent miejsc w Bundestagu, ponieważ wówczas moglibyśmy samodzielnie inicjować komisje śledcze – powiedziała w jednym z telewizyjnych wywiadów kandydatka AfD na kanclerza Alice Weidel. Jako przykłady podała komisję śledczą do zbadania polityki w czasie pandemii koronawirusa, wysadzenia gazociągu Nord Stream czy afery cum-ex dotyczącej oszustw podatkowych.
AfD, być może razem z populistycznym Sojuszem Sahry Wagenknecht (BSW), mogłaby też zablokować reformę zapisanej w konstytucji Niemiec kotwicy budżetowej, która ogranicza możliwości zadłużania się państwa. Jej poluzowanie proponuje socjaldemokratyczna SPD, aby sfinansować wyższe wydatki na obronność i inwestycje. Chadecy Merza i Zieloni są otwarci na taką możliwość. Zmiana konstytucji wymagać będzie jednak większości dwóch trzecich głosów w Bundestagu.
Wiatru w żagle AfD dodało potężne wsparcie zza Atlantyku – od szefa Tesli, SpaceX i serwisu X Elona Muska, a także wiceprezydenta USA J.D. Vance’a, który na Konferencji Bezpieczeństwa w Monachium w połowie lutego rozwścieczył niemieckie elity polityczne, wzywając do zburzenia „zapory ogniowej” wokół AfD.
– Nie będziemy współpracować z tą partią – odpowiedział na to Merz w trakcie debaty czworga kandydatów na kanclerza w telewizji RTL w minioną niedzielę. – Nie dopuszczam takiej ingerencji w niemieckie wybory federalne, a także w późniejsze formowanie rządu. Nie pozwolę amerykańskiemu wiceprezydentowi mówić mi, z kim mam rozmawiać tutaj, w Niemczech – mówił.
Powrót „wielkiej koalicji”?
Po wyborach Merz chce rozmawiać o koalicji zarówno z socjaldemokratyczną SPD, jak i z Zielonymi. Według sondażu ośrodka Forschungsgruppe Wahlen dla telewizji ZDF z połowy lutego żaden z możliwych wariantów koalicyjnych nie przekonuje jednak większości wyborców. Najwięcej pozytywnych ocen, bo 39 proc., ma tzw. wielka koalicja, czyli sojusz chadecji CDU/CSU i SPD; w takiej konstelacji rządziła do 2021 roku kanclerz Angela Merkel. Z kolei koalicja chadeków z Zielonymi byłaby dobrym rozwiązaniem dla jedynie 25 proc. respondentów, zaś 62 proc. oceniło taką ewentualność negatywnie.
Sondażowe prognozy podziału mandatów przewidują, że ewentualna „wielka koalicja” może mieć 335 w liczącym 630 posłów Bundestagu, a koalicja CDU/CSU z Zielonymi – 317 miejsc. Jednak blisko jedna trzecia wyborców (28 proc. wg sondażu dla ZDF) nie wie jeszcze, na kogo oddać głos. Nawet ułamki punktów procentowych i wyniki małych partii przesądzić mogą o tym, czy w Niemczech będzie mogła powstać koalicja dwóch partii, czy może jednak Friedrich Merz będzie zmuszony zwerbować do współpracy trzeciego partnera. „Taki scenariusz byłby dla chadeków katastrofą” – ocenił w niedawnym komentarzu dziennik „Sueddeutsche Zeitung”. Koalicyjny rząd Olafa Scholza upadł głównie z powodu sporów między trzema obozami politycznymi. „W trójpartyjnym sojuszu Merz będzie w stanie przeforsować jeszcze mniej swoich zapowiedzi niż w sojuszu dwóch partii. Taka koalicja z pewnością nie działałaby sprawnie” – oceniła „Sueddeutsche Zeitung”.
Tymczasem Merz chce działać szybko. – Do Wielkanocy powinien powstać rząd – tłumaczył wpływowy poseł CDU Juergen Hardt na niedawnym spotkaniu z zagranicznymi dziennikarzami w Berlinie. Zaraz po świątecznej przerwie trzeba zacząć prace nad budżetem na obecny rok, którego nie dała rady przyjąć poprzednia koalicja. Na szczycie NATO w Hadze pod koniec czerwca nowy kanclerz chciałby już ogłosić nowe zobowiązania Niemiec co do zwiększenia nakładów na obronność i zaangażowania w zapewnienie bezpieczeństwa w Europie, dodał Hardt. Szybkie działania wymusza też sytuacja międzynarodowa i podjęcie przez administrację nowego prezydenta USA Donalda Trumpa rozmów z Rosją o zakończeniu wojny w Ukrainie, z pominięciem Europy. Trwa już dyskusja o możliwości wysłania na Ukrainę europejskich sił pokojowych. Brak decyzyjnego rządu w największym kraju UE jeszcze bardziej osłabia głos Europejczyków.
Skąd wziąć pieniądze na wojsko?
Zarówno chadecy, jak i ich potencjalni koalicjanci są zgodni co do konieczności wzmocnienia niemieckiej armii, Bundeswehry, i zwiększenia wydatków na obronność powyżej 2 proc. PKB. Sporne jest to, skąd wziąć pieniądze. SPD i Zieloni chcą poluzowania w tym celu konstytucyjnej kotwicy budżetowej, narzucającej dyscyplinę finansów państw. Zwolennikiem tego rozwiązania jest obecny minister obrony Boris Pistorius z SPD, najpopularniejszy polityk w Niemczech, który może odgrywać ważną rolę w przyszłym niemieckim rządzie.
Chadecy nie mówią „nie”, ale jednocześnie proponują reformę zasiłku obywatelskiego dla osób bezrobotnych i o niskich dochodach, zastępując go inną formą wsparcia, która pozwoli państwu zaoszczędzić miliardy euro. Zasiłek obywatelski w wys. 563 euro pobiera obecnie ok. 5,5 mln osób.
Zgodność panuje w ocenie sytuacji gospodarczej Niemiec. Po dwóch latach recesji w 2025 roku odchodzący rząd prognozuje niewielki wzrost PKB o 0,3 proc. Ta prognoza obciążona jest dużą niepewnością m.in. ze względu groźbę wojny handlowej z USA z powodu zapowiedzianych przez Donalda Trumpa ceł importowych. Chadecy chcą wesprzeć gospodarkę poprzez zmniejszenie biurokracji i obciążeń podatkowych dla firm. SPD i Zieloni proponują przedsiębiorcom premie za inwestycje w kraju.
Polityka migracyjna kością niezgody
Kością niezgody pozostanie polityka migracyjna. Po ataku nożownika w Aschaffenburgu Merz przedstawił w Bundestagu pięciopunktowy plan drastycznego zaostrzenia polityki migracyjnej, zakładający m.in. trwałe kontrole graniczne, zawracanie migrantów nawet jeżeli poproszą o azyl oraz szybsze i częstsze deportacje niebezpiecznych obcokrajowców. Opowiada się on za rozmowami z talibami, aby umożliwić deportacje do Afganistanu. Zieloni odrzucają rozmowy z „reżimem terroru” i podobnie jak SPD uważają propozycje Merza za niezgodne z konstytucją i prawem europejskim.
Pod koniec stycznia chadecy przeforsowali w Bundestagu uchwałę w sprawie polityki migracyjnej, którą poparła AfD. Merz został oskarżony o złamanie tabu i flirtowanie z populistyczną prawicą. Odpierając zarzuty o chęć nawiązania współpracy z AfD lider chadeków przekonywał, że polityka migracyjna w Niemczech wymaga radykalnego zwrotu. W przeciwnym razie za cztery lata skrajna prawica wygra wybory. Uniknięcie tego scenariusza będzie jednym z najważniejszych wyzwań dla Friedricha Merza i jego przyszłej koalicji.
– W ciągu nadchodzących dwóch lat musimy zająć się dwoma wielkimi problemami: migracją i gospodarką. Jeśli nam się nie powiedzie, to w 2029 roku kraj stoczy się w stronę prawicowego populizmu – mówił Friedrich Merz podczas ostatniej przedwyborczej debaty z Scholzem w środę, 19 lutego. – Dlatego proszę wyborców o jak najmocniejszy mandat, byśmy faktycznie mogli kierować tym rządem – zaapelował na zakończenie.