Małe wzniesienie we wsi Brzegi to świętokrzyski krajobraz w pigułce: widać z niego pola i lasy w oddali, wzgórza na horyzoncie, dolinę Nidy i zamek w Chęcinach pod Kielcami. To ceni sobie wielu mieszkańców, a także turyści przyjeżdżający m.in. na spływy kajakowe. I to boją się stracić wraz z powstaniem przemysłowej fermy kur, której budowa – mimo protestów – już ruszyła.
– Gigantyczna ferma drobiu ma powstać w miejscu, który jest rajem dla miłośników natury. Mamy liczne rezerwaty, piękne krajobrazy. Zamek i skansen, który odwiedzają masy turystów z całej Polski – mówi nam Edward Stefaniec, mieszkaniec Brzegów. – Zamek w Chęcinach widać stąd jak na dłoni. Czy nasze państwo chce pozwalać, żeby zamki obstawiać kurnikami? – zastanawia się.
To jeden z mieszkańców gminy Sobków, którzy od miesięcy protestują przeciwko inwestycji. Informują o proteście w internecie, rozmawiają z władzami gminy Sobków, z programem interwencyjnym przyjechała tam regionalna TVP i radio. Ale budowa postępuje, a inwestor – choć stara się uspokoić mieszkańców – podkreśla, że wszystko dzieje się „zgodnie z procedurami”. Władze gminy także przyznają, że choć „rozumieją” protest mieszkańców, to inwestycja się toczy zgodnie z przepisami.
Mieszkańcy protestują, choć budowa już się zaczęła. Powstają już konstrukcje pierwszych kurników.
Ferma na pięć milionów kurczaków
Działka, na której powstaje, leży między wsiami Brzegi i Osowa, około 20 km od Kielc. Znajduje się w Obszaru Chronionego Krajobrazu i zaledwie 500 metrów od obszaru Natura 2000 nad Nidą, stworzonego w celu ochrony ptaków.
Ferma ma składać się z 12 kurników. W każdym będzie hodowanych 61 tys. brojlerów w jednym tak zwanym „cyklu”. Okres wzrostu od pisklaka do zwierzęcia „gotowego”, by zabić je na mięso, to około sześciu tygodni. Na fermie w sumie będzie hodowanych 5,1 miliona ptaków rocznie.
Rolnictwo jest częścią krajobrazu regionu od pokoleń, ale mieszkańcy zwracają uwagę, że czym innym są gospodarstwa albo mniejsze kurniki, a czym innym ferma przemysłowa, produkująca miliony ptaków rocznie.
– Taka ferma to też cierpienie zwierząt. Na jednego ptaka w takim kurniku przypada średnio 20 cm kwadratowych – mówi Edward Stefaniec. Nie jest przeciwnikiem hodowli jako takiej – sam trzyma kilka kur w gospodarstwie – ale krytykuje skalę i budowanie fermy blisko miejsc cennych przyrodniczo i krajobrazowo. – Zgoda na tę budowę została zapewne wydana zza biurka, w czterech ścianach i pewnie z zasłoniętymi żaluzjami. Bo nie sądzę, aby ktoś był na miejscu i choćby się tam rozejrzał – komentuje.
Gmina chce rozwijać się w kierunku turystyki i promuje szczególnie walory przyrodnicze: dolinę Nidy, po której można spływać kajakiem; cenne obszary przyrodnicze; agroturystykę. Część mieszkańców obawia się, że działalność fermy przemysłowej uderzy w walory, które mogą przyciągać turystów.
Było pole, będą kurniki
Historia inwestycji sięga aż kilkunastu lat. W 2013 roku ówczesny wójt gminy Sobków wydał decyzję środowiskową, potrzebną inwestorowi do budowy. Jednak przez wiele lat na terenie nic się nie działo. W międzyczasie władze powiatu wydały decyzję o zatwierdzeniu projektu budowlanego, a później dwukrotnie (ostatnio w marcu tego roku) przeniosły ją na nowego inwestora. W połowie tego roku zaczęła się budowa, co zaskoczyło mieszkańców.
Powiadomienie mieszkańców o inwestycji odbyło się w 2013 roku zgodnie z przepisami – przez wywieszenie informacji na tablicach ogłoszeń. Nasi rozmówcy mają pretensje o to, że od spełnienia formalnych wymogów 12 lat temu nie pojawiła się żadna nowa informacja – w tym o tym, że inwestycja rzeczywiście będzie realizowana.
– Czujemy się postawieni przed faktem dokonanym. Obok nas powstaje wielka inwestycja – bo mowa nie o jednym czy dwóch kurnikach, ale 12, a kto wie, czy za nimi nie pójdą kolejne – i nawet nie zostaliśmy dobrze poinformowani – mówi Aleksandra Sołtysik, która razem z rodziną mieszka około kilometra od powstającej fermy.
Mam poczucie niesprawiedliwości. W okolicy budujemy z mężem dom i to był szereg formalności. Jeśli ktoś buduje garaż, dostawia coś do budynku, to informację o tym dostają najbliżsi sąsiedzi. A tu była kartka wywieszona na tablicy 12 lat temu, i tyle.
– Wie pan, jak wyglądają te tablice? One są otwarte. Sołtys coś zawiesi, a dzień później ktoś na to naklei swoje ogłoszenie, że zaginął pies – mówi z kolei Edward Stefaniec. – Start budowy zaskoczył i mnie, i większość mieszkańców. Myślę, że nasze zdanie powinno mieć jakieś znaczenie. A tu nie było prawdziwych konsultacji społecznych, tylko jedna informacja wywieszona na tablicy – wtóruje mu inny mieszkaniec wsi, Maciej Detka.
W maju regionalna TVP oraz Radio Kielce zrealizowały program interwencyjny z udziałem protestujących mieszkańców. W nagraniu wziął udział także Sebastian Balcerowski, przedstawiciel inwestora. – Nie jestem w stanie odpowiadać dziś za brak informacji ze strony urzędu. My postępujemy zgodnie z procedurami, nie stosowaliśmy żadnych ukrytych działań – mówił w programie. – Nie zrobiliśmy nic niezgodnego z wolą mieszkańców, nic nie ukrywaliśmy – stwierdził.
W połowie maja, już po nagraniu programu TVP z inwestorem, doszło do kolejnych rozmów, tym razem w urzędzie miasta i gminy. – W spotkaniu z przedstawicielami firmy Diferonia – inwestora budowy kurników – wzięli w nim udział mieszkańcy gminy, głównie z miejscowości położonych najbliżej planowanej fermy i ich sołtysi. A także burmistrz, przedstawiciele Starostwa Powiatowego w Jędrzejowie, radni Rady Miejskiej – informuje nas zastępczyni burmistrza Sobkowa Małgorzata Słotwińska.
Inwestor zabrał głos i przedstawił prezentację dotyczącą już wybudowanych ferm drobiu oraz technologii, jakie są wdrożone w powstałych inwestycjach. Przekonywał, że ferma nie będzie tak uciążliwa, jak niektórzy uważają – mówi.
Słotwińska mówi, że „rozumie” protestujących mieszkańców, bo to „jasne, że taka inwestycja wiąże się z pewnymi uciążliwościami”. – Rozumiem też, że zależy im na ochronie środowiska. Zapewne inwestycja wpłynie na walory turystyczne, krajobraz się zmieni, bo dotychczas dominowały pola uprawne – przyznaje. Jednak na tym etapie, szczególnie wobec braku planu miejscowego, gmina – nawet gdyby chciała – nie może zrobić wiele, by inwestycję zatrzymać. Sam inwestor informuje, że budowa trwa i wycofanie się z umów z wykonawcami oznaczałoby „wysokie koszty”, zatem „nie ma możliwości wprowadzenia istotnych zmian na tym etapie”.
Poprosiliśmy inwestora o odniesienie się do trwającego protestu i wątpliwości mieszkańców. W przesłanej do nas odpowiedzi Sebastian Balcerowski, prezes firmy Diferonia, pisze: „jako inwestor realizujący budowę nowoczesnej fermy drobiarskiej z szacunkiem odnosi się do głosu mieszkańców. Rozumiemy, że każda większa inwestycja może budzić pytania i obawy”.
Życie z fermą przemysłową
Aleksandra Sołtysik, podobnie jak część mieszkańców wsi, jest pełna obaw, że pojawi się smród nie do wytrzymania, że „w ciepły, letni dzień nie będzie się dało wyjść z domu”. – Inni liczą na korzyści. Że może sprzedadzą trochę ziarna dla fermy, kupią obornik na nawóz pod borówki – dodaje.
– W innym miejscu w naszej gminie są kurniki, jest ich kilka, dużo mniejsza skala niż ta budowa. I tam po prostu śmierdzi. Jestem czwartym pokoleniem, które żyje tu na wsi, moi synowie są piątym. I wiem, z czym to się wiąże. Wiem, jak wieś wyglądała kiedyś. I czym innym jest takie rolnictwo, a czym inny tego typu ferma – podkreśla.
Maciej Detka należy do stosunkowo nowych mieszkańców. I – jak mówi – nie na takie sąsiedztwo liczył, gdy przenosił się w okolice doliny Nidy.
Wyprowadziliśmy się z Kielc i zdecydowaliśmy się na zakup tego domu właśnie po to, aby żyć dalej od terenów przemysłowych i wszystkiego, co z tym związane. Myślałem, że ta okolica będzie rozwijać się pod kątem turystycznym, bo jest do tego wielki potencjał. Teraz to może lec w gruzach
– mówi. – Trudno mi sobie wyobrazić, że taką inwestycję przemysłową można realizować w terenie tak atrakcyjnym turystycznie i przyrodniczo, w otoczeniu obszarów chronionych. Detka podkreśla, że relacje osób mieszkających blisko ferm – czy nawet przejazd w ich okolicy – pozwalają się przekonać o ich uciążliwości.
Sebastian Balcerowski, przedstawiciel inwestora, w programie TVP Kielce, starał się zapewnić mieszkańców, że ferma wcale nie będzie dla nich uciążliwa. – Sam mieszkam 300 metrów od takich obiektów. To nowoczesne fermy, stosujemy specjalne preparaty, żeby ten zapachy nie były uciążliwe – mówił. W odpowiedzi na nasze pytania także zapewnił, że firma jest „w pełni otwarta na dialog” i udzielanie mieszkańcom informacji na temat „nowoczesnych technologii ograniczających emisje zapachów i hałasu”. Zapewnia też, że wpływ fermy na mieszkańców (najbliższe domy są około kilometra od kurników) będzie „znikomy”.
– Trudno uwierzyć w zapewnienia firmy. Ich przedstawiciel mówił nam, że wszystko będzie w porządku, że będą mieli na fermie standardy jak w pięciogwiazdkowym hotelu. Ale taka jego praca, żeby nas zapewniać, tyle że on tu przyjechał raz, a za pół roku go już tu nie będzie. A my tu żyjemy – ocenia Aleksandra Sołtysik.
Tony obornika i martwe ptaki
Mieszkańcy obawiaj się m.in. o efekt ton obornika, który będzie skutkiem ubocznym działalności fermy. Balcerowski zapewniał, że obornik (pomiot) będzie odbierany przez firmy zewnętrzne, a nie składowany na fermie, podobnie ma być ze ściekami. Takie plany ujęto w raporcie środowiskowym.
Edward Stefaniec zwraca uwagę na problem padłych kur, które przed utylizacją będą składowane na fermie. Zgodnie z raportem środowiskowym na terenie projektowanej fermy nie planuje się instalowania kontenera z systemem chłodniczym do czasowego przechowywania padłych zwierząt.
W czasie każdego 6-tygodniowego cyklu część ptaków umiera, zanim zostanie zabrana do uboju (inwestor zakłada, że umiera 3 proc. ptaków – ponad 1800 zwierząt w każdym cyklu). W sumie w ciągu roku z fermy trzeba będzie wywozić nawet 100 ton martwych ptaków.
Padłe ptaki są zbierane przez pracowników i zazwyczaj przechowywane w kontenerach na odpady na zewnątrz do czasu, aż zostaną wywiezione z terenu fermy. Na fermie w gminie Sobków mają one być trzymane w pojemnikach (tzw. konfiskatorach) na „zadaszonej płycie” na terenie obiektu.
Na tego typu fermach zasadniczo nie buduje się też instalacji (chłodni lub spalarni) na wypadek, gdyby w wyniku choroby (np. ptasia grypa) padło całe lub większość stada i konieczne byłoby przechowanie tysięcy martwych ptaków do momentu ich wywiezienia.
Ferma „bez wpływu na rzeki”
W raporcie środowiskowym napisano: „przewiduje się, iż planowana inwestycja nie naruszy różnorodności biologicznej, stanu szaty roślinnej i świata zwierząt na pobliskich terenach chronionych, w szczególności obszaru Natura 2000 oraz nie będzie miała wpływu na ich stan i funkcjonowanie”.
Według raportu inwestycja nie stwarza zagrożenia dla rzeki Nidy i innych wód naziemnych, bo „nie zakłada korzystania z nich”. Wpływu na wody podziemne także – według raportu – nie będzie dzięki zabezpieczeniom, takim jak szczelne zbiorniki na ścieki i szczelne posadzki kurników. Na fermie zbudowane zostaną dwie studnie, z których będzie pobierana woda na potrzeby działalności: pojenia ptaków, mycia.
Zgodnie z zapowiedziami, mają być też stosowane substancje chemiczne, które będą neutralizować uciążliwy zapach. W raporcie napisano, że „z uwagi na znaczną odległość najbliższych zabudowań” od granic planowanej fermy „nie przewiduje się” negatywnego oddziaływania na ludzi „powstających na terenie fermy emisji hałasu, zanieczyszczeń do powietrza, odpadów”.
Choć inwestorzy budujący fermy często obiecują, że wcale nie będą one miały negatywnego wpływu na mieszkańców i środowisko, to rzeczywistość bywa inna. Sąsiedzi ferm – szczególnie w dużych drobiarskich zagłębiach, jak północne Mazowsze – skarżą się na smród, a także duży ruch na drogach. Substancje wydostające się z ferm mogą być nie tylko uciążliwe, lecz także groźne. To m.in. fosforany (powodują nadmierne użyźnienie wód i rozwój glonów), a także leki i antybiotyki stosowane w chowie przemysłowym.
– Raporty środowiskowe dla ferm nieraz zawierają stwierdzenia, że ich oddziaływanie „zamyka się w granicach działki”. Co jest oczywiście niemożliwe – mówi nam Bartosz Zając z Koalicji Społecznej Stop Fermom Przemysłowym. Podkreślił, że w Polsce brakuje wymogów dotyczących łagodzenia wpływu ferm na okolicę. – Są kodeksy dobrych praktyk, ale stosowanie się do nich nie jest obowiązkowe – dodaje. Jego zdaniem nawet najnowsze fermy, budowane w wysokim standardzie, wciąż wiążą się z uciążliwością dla sąsiadów.
Bat na mieszkańców wsi
Polska jest jednym z największych eksporterów drobiu na świecie, a nowe fermy przemysłowe cały czas powstają. W ubiegłym roku pisaliśmy o tym, jak w tempie dwóch-trzech ferm miesięcznie polska staje się „kurnikiem Europy”. Aktywiści w ostatnich latach zebrali informacje o ponad 840 lokalnych protestach przeciwko fermom przemysłowym, a to zapewne i tak nie jest ich pełna skala.
Jak zwraca uwagę Bartosz Zając, polskie władze od lat nie są w stanie wprowadzić wymogów prawnych, które regulowałyby to, gdzie i na jakich zasadach można lub nie można budować ferm. Cały czas nie ma na przykład ustawy odorowej, która chroniłaby mieszkańców wsi przed efektami przemysłowej produkcji zwierzęcej. – Wobec braku takich przepisów, inwestorom łatwo jest powtarzać, że robią wszystko zgodnie z zasadami – wskazuje.
Gminy często nie mają planów miejscowych, które nie dopuszczałyby budowy ferm przemysłowych. A nawet jeśli te istnieją, to bywają zaskarżane przez inwestorów.
– Z punktu widzenia mieszkańców praktycznie nie ma narzędzi do blokowania takich inwestycji. A teraz stara się im odebrać możliwość dochodzenia swoich praw w sądzie. Kręci się bat na mieszkańców wsi – ostrzega Zając.
„Dziedzictwo sensoryczne”
W ostatnich miesiącach rząd i posłowie pracują nad przepisami, które mają m.in. bronić hodowców. Impulsem była sprawa Szymona Kluki, rolnika z Grodziska koło Łodzi, któremu sąd nakazał zapłacić sąsiadom odszkodowanie za nieprzyjemne zapachy z chlewni.
Takich konfliktów na wsi jest więcej – dotyczą np. używania maszyn rolniczych w nocy, hałasu lub oświetlenia, a także odoru. W przypadku Szymona Kluki spór dotyczył stosunkowo niewielkiej działalności w rodzinnym gospodarstwie. Jednak aktywiści obawiają się, że na przepisach tworzonych pod pretekstem ochrony małych hodowców i rolników, w rzeczywistości najbardziej skorzystają fermy przemysłowe, budowane przez gigantyczne firmy. Z ust polityków padają słowa na przykład o ochronie prawnej „dziedzictwa sensorycznego wsi”. Jednak jak mówi Zając, a także niektórzy mieszkańcy wsi, czym innym jest zapach niewielkiej chlewni albo przydomowego kurnika, a czym innym ferma na miliony kur.
– Takie instalacje mają inny wpływ niż niewielka hodowla i powinny być odpowiednio uregulowane. Ale nasze prawo jest cały czas na takim etapie, który mieliśmy 20 lat temu lub wcześniej – mówi Zając. Jak zauważa, wtedy w Polsce powstawały fermy z pojedynczymi kurnikami, na kilkadziesiąt tysięcy ptaków, hodowla bywała dodatkiem do innej działalności rolniczej.
– Dziś one nie mają już racji bytu. Mamy coraz większą koncentrację i coraz większą skalę produkcji. W ich przypadku proponowane przez część polityków przepisy o „ochronie dziedzictwa zapachowego wsi” są kuriozalne – mówi.