Piotr Gruszka to żywa legenda polskiej siatkówki. Wicemistrz świata (2006), mistrz Europy (2009) – MVP tej imprezy, multimedalista reprezentacyjnie i klubowo. Człowiek, który w biało-czerwonych barwach rozegrał 450 oficjalnych spotkań. Obecnie jako ekspert i komentator Polsatu Sport, z uwagą spogląda na to, co dzieje się wokół reprezentacji prowadzonej przez trenera Nikolę Grbicia.
Jak spogląda na reprezentację Polski siatkarzy w obliczu nadchodzących wyzwań, czyli turnieju finałowego Ligi Narodów w Chinach oraz mistrzostw świata na Filipinach? Między innymi o tym porozmawialiśmy na łamach „Wprost” z ekspertem i komentatorem Polsatu Sport, mającym gigantyczne, siatkarskie doświadczenie.
Rozmowa z Piotrem Gruszką, 450-krotnym reprezentantem Polski
Maciej Piasecki (Wprost.pl): Największy znak zapytania w kontekście reprezentacji Polski siatkarzy w głowie Piotra Gruszki?
Piotr Gruszka (były reprezentant Polski, obecnie Polsat Sport): Zacznijmy od tego, że ostatni mecz dał nam już jedną odpowiedź. Że będziemy mogli rozmawiać o siatkówce, a nie o szukaniu składu w reprezentacji Polski.
Oczywiście, przyzwyczailiśmy się wszyscy – patrzę na ludzi z zewnątrz, kibiców, dziennikarzy, i tak dalej – do tego, że nasza reprezentacja jest bardzo mocną drużyną. Mówi się o ogromnym potencjale tego zespołu od lat. I trudno się z tym nie zgodzić. Ale choćby nieobecność z ostatniego sezonu aż ośmiu ludzi, zmiany w wyjściowej „szóstce” i w systemie, bo przecież są nowe osoby na kluczowych pozycjach, to robi swoje. Jakby nie było, rozegranie i atak to są bardzo istotne pozycje. Plus jeszcze libero. To jest sporo.
Wiesz, widzieliśmy się na turnieju w Ergo Arenie. Będąc w Trójmieście, byłem taki…
Nieprzekonany?
Może niekoniecznie w tym rzecz.
Po prostu obserwując pierwsze spotkania Polaków, nie mówię tu o samym wyniku, zadawałem sobie pytania: Co Nikola Grbić chce zrobić? Czego trener reprezentacji próbuje, czego szuka? O ile rozumiem, że dał zagrać chłopakom przed polską publicznością, u siebie, do tego przy okazji w różnych zestawieniach. Choć i tu nie do końca, bo nie widziałem na boisku np. Marcina Komendy z Bartłomiejem Bołądziem.
Ale dobrze, to jakoś zrozumiem. Nikola chce sprawdzić ludzi w danym zestawie i sytuacjach.
Nie wierzę jednak, że ta ilość zmian, które wprowadzał trener, tak duża, była spowodowana tym, że chciał kogoś sprawdzić w danej sytuacji. Nagle wpuszczając Wilfredo Leona czy Tomka Fornala w końcówce seta, on ich sprawdzał, czy sobie wtedy poradzą? Nie wierzę w to z tego względu, że ci ludzie nie będą zawodnikami, którzy pojawią się w końcówkach partii na boisku, tylko będą grać w „szóstce” reprezentacji.
Tak jak mówię, miałem bardzo dużo pytań w głowie: Dlaczego akurat tak? Pewnie Nikola mógłby gdzieś tam wyjaśnić szerzej swoją wizję, bo zazwyczaj po tym, jak się coś wydarzy, łatwiej powiedzieć i przekonać, że tak to właśnie miało wyglądać.
Mam wrażenie, że w Ergo Arenie coś wyszło poza ramy trenera Grbicia, które miał przygotowane na taki turniej. Same wyniki tak właściwie dużo by tu nie zmieniły. Te pięciosetowe starcia różnie wyglądały. Zdarzały się reprezentacji Polski momenty, które wcześniej nam się nie przytrafiały, albo jeśli miały miejsce, to bardzo rzadko.
Ja to biorę w takim kontekście, że mieliśmy sporą ilość zmian, do tego kwestia momentu – może był to właśnie ten czas, żeby sprawdzić różne rozwiązania. Ale całościowo zachwiało to nieco pewnością siebie zawodników. Nikt nie oczekuje przecież, że oni będą w stuprocentowej formie w trakcie ostatniego turnieju interkontynentalnego w Lidze Narodów. Wszyscy o tym wiemy, że nawet jeśli gramy na naszym terenie, to imprezy docelowe są nadal przed nami.
Ale jednak tych nieporozumień czy niedokładności było za dużo.
A zmiany powodowały, że cały czas dany siatkarz miał obok siebie kogoś innego na boisku, przez to był problem z komunikacją w trakcie gry. Efekt był taki, że odjechało kilka końcówek, a do tego nie brakowało zagrań, zaskakujących w wykonaniu kadry Polski.
Krytyka spadająca głównie na pozycje rozegrywającego i atakującego w reprezentacji Polski – to nie jest krzywdzące dla nowych siatkarzy w kadrze?
Nie sądzę. Żeby wejść do takiej reprezentacji, trzeba być gotowym na to, że takie sytuacje będą mieć miejsce. Spójrzmy na rozegranie, tutaj mamy zupełnie nowy duet w porównaniu do tego, co było choćby w poprzednim, olimpijskim sezonie. Marcin i Janek nawet jak mieli jakieś momenty w reprezentacji w przeszłości, to były to głównie epizody. A teraz to na nich ma się opierać gra. To jest ta kluczowa różnica.
Nie jest tak, że nowy siatkarz zagra sobie mecz, czy tam turniej i tyle. Tu już trzeba prezentować poziom, który pozwala grać w najważniejszej drużynie siatkarskiej w kraju.
Trener Grbić może założyć jakiś rygor taktyczny dla rozgrywających, ale siatkówka ma to do siebie, że przedmeczowe plany mogą się szybko zmienić. I trzeba się dostosować. Nie można grać ciągle w jednym układzie, bo wszyscy pracują na to, żeby koniec końców być lepszym jakościowo. To jest dla mnie prawdziwy wyznacznik, reakcja na to, co dzieje się na boisku. Klasę sportową poszczególnych graczy widać na co dzień, kiedy grają w klubach, cały rok. Nagle ktoś nie traci zdolności gry w siatkówkę, po jednym spotkaniu.
Słyszeliśmy wypowiedź trenera po przedostatnim meczu chłopaków w Ergo Arenie. Gdzie Janek Firlej zagrał prawie całe spotkanie, to był w jego wydaniu całkiem niezły mecz. Ale w momencie, jak zaczęli mu wchodzić na boisko inni zawodnicy, pojawił się Wilfredo, Tomek i Kewin Sasak, nagle Firlej zaczął kompletnie inaczej grać. Zaczął grać prościej, bardziej przewidywalnie. Ten obraz dwóch pierwszych setów, gdzie rozgrywał fajnie, kreatywnie, dokładnie – i nagle gdzieś ten rygor taktyczny grania pod konkretnych kolegów – zmienił mu kompletnie pole manewru. Zaczęło się granie prostej siatkówki.
Czyli zmiany muszą być hokejowe, stosowane formacjami? Wchodzi Sasak i Leon, czyli klubowo dojść musi Komenda?
Patrząc na to, jak ten turniej wyglądał, to taki wniosek wydaje się być słuszny.
To działa jednak w dwie strony. Jeśli Marcin Komenda jest na boisku, to jemu dużo większą pewność na boisku daje obecność Wilfredo i Kewina. Z nimi grał cały rok i oni zbudowali swoją jakość, pewność siebie. Czasami wystarczy spojrzenie, uspokojenie sytuacji. Marcinowi to daje komfort grania. Może być jednak tak, że taki Wilfredo czy Kewin lepiej czują się, mając na rozegraniu Komendę. Zresztą, zawsze jest tak, że jedni lepiej potrafią zagrać na boisku z tym, drudzy z tamtym.
Różnica jest jednak taka, że nie mówimy o wygraniu jednego czy dwóch meczów, a prowadzeniu gry reprezentacji Polski w szerszym ujęciu czasu. Dlatego ten całokształt jest bardzo istotny.
Widziałeś Komendę grającego z Bołądziem?
Rozumiem przekaz.
No właśnie, wiesz dobrze, o czym mówię. Nie widziałeś, ja zresztą też nie wiedziałem. Nawet nie widzieliśmy jednego seta, żeby oni zagrali razem. Żeby zobaczyć, jak ten duet razem funkcjonuje.
Myślę, że ostatecznie podwójne zmiany będą często stosowane przez trenera, ale w pakiecie. Jak nie kończył Kewin, to nie wchodził Janek Firlej, tylko schodził Komenda i Sasak. Dla mnie to zastanawiające, że w takich systemach operujemy, jako reprezentacja.
Zaznaczę jednak, że nie jest to dla mnie powód do niepokoju. Może będzie inaczej, trudniej. Mamy nową grupę ludzi, ale oni nadal mają duży potencjał. Nikola obrał inną drogę niż dotychczas w pracy z reprezentacją Polski. Wcześniej tych zmian aż tyle nie było. Jasne, funkcjonowało próbowanie w Lidze Narodów, meczach towarzyskich – ktoś grał, ktoś nie grał. Ale generalnie Grbić miał swój trzon drużyny, zawodników, którzy na końcu grali od deski do deski w najważniejszych meczach. A teraz bardzo długo tego nie miał, próbował. I przed ostatnim meczem z Francuzami powiedział najwyraźniej, że to jest ten skład, który będzie pracował, jako nasze wyjściowe ustawienie.
My mogliśmy to odbierać, jako chaos, a trener najwyraźniej miał w sobie przekonanie, że był gotowy nawet na taki scenariusz. Choć zmian było mnóstwo, na końcu nie wpadł w panikę i drużyna potrafiła ograć mocnych Francuzów.
Kontuzja Olka Śliwki, mogła mocno „zamieszać” w drużynie na minus?
Na pewno nie była to łatwa sytuacja dla drużyny. Olek doznał kontuzji i z tego co słychać, to sprawa jest naprawdę poważna. Więc będzie musiał się z tym zmierzyć.
Spoglądając jednak szerzej, również w kontekście rywalizacji na pozycji przyjmującego w reprezentacji, nie sądzę, żeby miało to mieć jakiś decydujący wpływ na grę drużyny. W głowie na pewno siedział obraz tego trudnego momentu kontuzji tuż przed turniejem. Ale tak to niestety jest w sporcie. Takie kontuzje otwierają poźniej szanse innym.
Dodatkowo pamiętajmy, że Olek nie był też „szóstkowym” graczem. Pojawiały się ciekawe możliwości roszad na ataku po stronie Śliwki. Całościowo jednak kontuzja tego siatkarza, choć to trudna sytuacja, nie miała decydującego wpływu na to, co widzieliśmy przez niemal tydzień w Trójmieście. Bo o tej szerszej perspektywie tu rozmawiamy.
Skoro była mowa o tych, którzy mogliby dostać większą szansę, tym „czwartym” wśród przyjmujących bardziej Artur Szalpuk czy Bartosz Bednorz?
Szczerze? Nie mam pojęcia. A uwierz mi, długo się nad tym zastanawiałem.
Cenię wszystkich zawodników. Mamy duży urodzaj, jeśli mowa o pozycji przyjmującego w reprezentacji Polski. Wiadomo, że Nikola ma trójkę: Wilfredo, Tomek i „Semen”. To jest pewne trio u Serba w drużynie.
Tylko że Artur Szalpuk w tym roku zagrał naprawdę dobrze w Lidze Narodów. Bartek Bednorz? Jak jest zdrowy i w formie, spokojnie może rywalizować o miejsce na boisku. I właśnie na tej podstawie zastanawiam się, jaką rolę miałby spełniać „Benji” w tej grupie. Bo wydaje mi się, że jeśli Bednorz jest zdrowy, to jest taki siatkarz, który musi być na boisku dłużej, być cały czas w kontakcie z piłką, w rytmie. Dużo łatwiej jest mu grać niż być tylko zadaniowcem. On ma w sobie sporo siatkarskiej jakości. To jest taki zawodnik, który lubi, jak to właśnie na nim opiera się gra.
Nie wyobrażam sobie, żeby Bednorz mógł się odnaleźć w innej roli. Jasne, teoretycznie on mógłby wejść na przyjęcie, mógłby też znaleźć się zadaniowo w polu serwisowym. Choć najbardziej ja bym go widział tak, że jeśli w danym dniu coś się dzieje z Wilfredo, to właśnie za niego pojawia się na boisku.
Tylko że… takiej zmiany też nie widzieliśmy (śmiech).
Może trener Grbić po prostu nie chce wykładać wszystkich kart na stół. Wiem, trochę dowcipkuję, ale…
Ale ta teoria może mieć sens.
A tak już na poważnie, w poprzednim sezonie też mieliśmy sporo zawirowań w kontekście decyzji dotyczących kadry. Wtedy jednak ocenialiśmy bardziej formę zawodników niż to, co się działo na boisku. I to jest kluczowa różnica między tymi dwoma sezonami.
Formę można zaakceptować, bo ona w pewnym momencie po prostu się pojawi, wypracowana wcześniej na treningach. Ale teraz mieliśmy dużo większy chaos.
Spoglądałem na Marcina Komendę, którego bardziej znam niż Janka Firleja. Jak spojrzymy sobie na PlusLigę, choćby już same finały – to mowa ciała Marcina, którą zbudował sobie w Lublinie, była zupełnie inna niż ta, kiedy rywalizował w reprezentacji. Teraz jest bardziej spięty, trochę przestraszony. Wystawia bardziej, żeby było dokładnie, aniżeli faktycznie rozegrać.
Wiadomo, że jest inny rygor, inne wymagania, inna wizja prowadzenia gry. Nikola jako były rozgrywający na pewno dużo pracuje z ludźmi ze swojej dawnej pozycji. Ale też nie wierzę, że Marcin, który przecież nie jest osiemnastolatkiem, wpadł nagle w taką dziurę i miał powody, żeby aż tak się denerwować. Tym bardziej, że umówmy się, ale na dzisiaj jest jasno powiedziane, że jest on i Janek – i tyle. Nikt nie zagrozi im na pozycji rozgrywającego, jeśli mowa o tym sezonie reprezentacyjnym.
Czyli co, w Chinach czeka niektórych egzamin dojrzałości?
Zacznijmy od tego, że każdy medal, który tam zdobędziemy, będzie fajną rzeczą. Oczywiście chciałbym, żebyśmy wygrywali, bo zawsze to inaczej później wygląda. Ale jeżeli budujemy coś nowego, z innymi ludźmi, nową wizję, to każdy medal biorę w ciemno. Bo to pokaże, że jesteśmy nadal gotowi na granie o najwyższą stawkę.
Zobaczymy, jak to wygląda w innych reprezentacjach. Ta rotacja i zmiany są spore, choć niektórzy coś już mają wypracowane, a na koniec Polska i tak trzyma się w czołówce.
Po meczu z Francją niektórzy dostali jasny sygnał od trenera, że będzie na nich stawiał. Taki był przekaz, myślę, że to też jest zrzucenie ciężaru z barków co poniektórych. Przyjdzie pewność siebie, a za nią jakość sportowa. Tak jak wspominałem, w Trójmieście widoczny był czasem taki lęk i mało kreatywności, brak takiej wolnej głowy do działania.
Jakub Nowak czy Maks Granieczny, który bardziej utalentowany?
I kogo ja mam teraz wybrać?
Zgodzimy się, że trafiły się dwa diamenty dla polskiej siatkówki.
Duże, naprawdę duże talenty. Wydaje mi się, że przez obserwacje w PlusLidze, w wielu meczach, postawiłbym na Maksa. Granieczny ma rzeczy, które się po prostu ma i tego się nie wytrenuje. Ma w sobie mnóstwo takiego naturalnego talentu. Wszyscy już szaleją z porównaniami, że to polski Jenia Grebennikov. Nie lubię jednak takich zestawień. Francuz ma już swoje lata, ale przyznaję, że to co ciągle wyprawia na boisku – to jest szok.
Tylko siwych włosów przybywa, klasa sportowa wciąż ta sama.
Jak na ten okres bez grania, byłem pod wrażeniem tego, co w Ergo Arenie pokazał Grebennikov. Ale Maks jest naprawdę fenomenalny. Mamy dwie świetne talenty, każdy ma coś niezwykłego, naturalnego w sobie. Kuba Nowak ma przemieszczanie się i ułożenie dłoni w bloku. To wszystko się dzieje tak, jak powinno. Teraz może się wznosić tylko wyżej. Zapewne posiądzie sprawy takie, jak zmiany kierunków, do tego złapie doświadczenie z boiska, które podniesie – w reprezentacji i wkrótce w PlusLidze.
Za to Maks Granieczny wchodzi na boisko i po prostu stoi tam, gdzie ma być piłka. To się ma. Bardzo często praca libero w obronie, to nie jest tylko kwestia taktyki, że komuś otwieramy kierunek po prostej i tam trafi. Często to „czytanie” zamiarów przeciwnika, co charakteryzuje tych największych libero. Oni to mieli i Granieczny też to ma. A każdy kolejny sezon będzie potwierdzeniem i dojrzewaniem na tej pozycji Maksa.
Piękne perełki się nam trafiły w siatkówce, Kuba Nowak i Maks Granieczny. I tutaj nie mam absolutnie żadnego przeciwskazania, żeby oni mieli grać w reprezentacji. To nie jest tak, że istnieje jakiś magiczny wiek, w którym można zacząć grać w wyjściowym składzie reprezentacji. A wcześniej „młody poczekaj, bo musisz poczekać”. Nic z tego. Jeśli ktoś coś takiego niezwykłego ma w sobie, taki talent, to po prostu niezależnie od wieku, mając jakość i talent, może grać i wspierać seniorską reprezentację Polski.
Mistrzostwa świata, odkąd sięgnęliście po srebro w 2006 roku, mocno „leżą” reprezentacji Polski. Spory worek medali udało się już zebrać. Jest coś wyjątkowego właśnie w imprezach rangi MŚ?
Istotą sprawy wydaje się być to, że jednak układ sił tych najmocniejszych reprezentacji wskazuje przede wszystkim na Stary Kontynent. Stąd trudno się dziwić, że faktycznie, na MŚ jesteśmy jedną z tych drużyn, którym taka impreza dobrze „leży”.
Do grupy faworytów trzeba dokopiować Brazylię, w kontekście tegorocznego turnieju MŚ. Ale fajnie, że znowu będziemy liczyć się w graniu o najwyższe cele.
Zresztą. Jak ktoś dołącza do drużyny, która sięgnęła po mistrzostwo świata czy wicemistrzostwo, no to wiadomo, że też chcesz swoją osobą potwierdzić kolejny sukces reprezentacji – już z tobą w składzie. Dlatego też nawet, jeśli jesteśmy w procesie zmian, pojawili się nowi ludzie, to nadal jestem spokojny, że powalczymy o tego mistrza świata.
Jest taki jeden. Zdobył 30 punktów przeciwko Francuzom. Czyżby Wilfredo Leon wszedł już w tryb „złoty medal”?
Tak to wygląda.
Widzisz, jak Wilfredo pojawił się w drużynie, spora grupa chłopaków miała na koncie jedno bądź dwa mistrzostwa świata w dorobku. Coś czuję, że Leon będzie polował na to złoto, a impreza za Filipinach może się dla niego okazać bardzo udana.
My tu analizujemy na bieżąco to, jak wygląda reprezentacja Polski. Zadajemy pytania, szukamy odpowiedzi. Ale zapewniam cię, że gdyby tak zapytać w innych miejscach świata, kto powalczy o złoto MŚ, to Polska będzie w dwójce-trójce faworytów. Nie ma szans, żebyśmy nie byli w tym gronie. Tak zbudowaliśmy swoją jakość i markę, że ludzie dobrze wiedzą, na co nas stać. Nawet jeśli obecnie przechodzimy przebudowę, zdarzają się wpadki z wynikami, itd. To naturalna kolej rzeczy.
Patrząc na drabinkę turnieju finałowego VNL w Chinach, mamy prawo obawiać się Brazylijczyków w półfinale?
Grają na pewno najbardziej regularnie i utrzymują swój poziom. Od początku grali dobrą siatkówkę. Utrzymali ją całą fazę interkontynentalną. Ale teraz większość czołowych zespołów wchodzi już na tzw. duże zadania. Zaczyna się poważne granie.
My jesteśmy taką reprezentacją, że… możemy pojechać do Chin, po czym wrócić do domu już po pierwszym meczu z Japonią. Ale równie dobrze Polska może wygrać całość.
Na dzisiaj jesteśmy gotowi do tego, żeby powalczyć o medal w Chinach. I takowego chłopakom życzę, bo pokazaliby, że bardzo szybko reagujemy na zmiany na tym najwyższym, będąc na tym najwyższym poziomie.