Na początku czerwca do Senatu trafiła obywatelska petycja dotycząca wprowadzenia tzw. podatku kościelnego. Zgodnie z jej założeniami, nowa danina miałaby wynosić 8 procent podatku dochodowego i byłaby pobierana z wynagrodzeń uzyskiwanych na podstawie umowy o pracę, umowy zlecenia oraz umowy o dzieło.
Eksperci podkreślają, że wprowadzenie podatku kościelnego w Polsce – jeśli miałby przyjąć formę zbliżoną do niemieckiego modelu – oznaczałoby poważne konsekwencje finansowe dla wielu obywateli.
– Pomysł wprowadzenia 8-procentowego podatku na rzecz Kościołów i związków wyznaniowych, pobieranego automatycznie z wynagrodzeń obywateli, budzi poważne zastrzeżenia – zarówno prawne, konstytucyjne, jak i społeczne – zauważa w rozmowie z „Wprost” Piotr Juszczyk, Główny Doradca Podatkowy inFakt.
Podatek kościelny – nawet 800 zł miesięcznie?
W dyskusji na temat obywatelskiej petycji o wprowadzenie podatku kościelnego nie brakuje głosów zwracających uwagę na istotne kwestie prawne i społeczne związane z tą inicjatywą.
– Sama petycja jest nieprecyzyjna, nie rozróżnia bowiem, czy potrącenie miałoby być naliczane od pensji brutto czy netto, choć sugerując „wynagrodzenie”, można zakładać, że chodzi o kwotę brutto – podobnie jak w przypadku składek ZUS. To oznaczałoby realne obciążenie finansowe dla obywateli – przy pensji 5 tys. zł brutto danina wyniosłaby 400 zł miesięcznie, przy 10 tys. – aż 800 zł – wylicza Piotr Juszczyk.
Jak zauważa, propozycja zakłada też automatyczne potrącenia z różnych umów: o pracę, zlecenia i o dzieło – pomijając przy tym osoby prowadzące działalność gospodarczą.
– Taka selektywność w stosowaniu obciążeń budzi dodatkowe wątpliwości co do równości podatkowej. Co ważniejsze, propozycja w praktyce wymuszałaby deklarowanie przynależności religijnej lub jej braku, a więc przetwarzanie szczególnie wrażliwych danych osobowych.
Ekspert zwraca uwagę, że zgodnie z pomysłem osoby niewierzące musiałyby się jednoznacznie deklarować, by uniknąć płacenia podatku.
– To wprost narusza konstytucyjną wolność sumienia i wyznania, a także zasadę dobrowolności wsparcia dla organizacji religijnych. W mojej ocenie wsparcie dla kościołów powinno mieć wyłącznie dobrowolny charakter, analogicznie jak system 1,5 proc. dla organizacji pożytku publicznego. Obowiązkowa danina na rzecz związków wyznaniowych – zwłaszcza tak wysoka – nie powinna mieć miejsca – stwierdza Juszczyk.
Polski podatek kościelny na wzór niemiecki?
Autor petycji jako przykład przywołuje rozwiązanie od lat stosowane w Niemczech, gdzie funkcjonuje tzw. Kirchensteuer – podatek kościelny. Jak zaznacza, niemiecki model od lat sprawdza się w praktyce, cechując się skutecznością i przejrzystością. Jego zdaniem doświadczenia naszych zachodnich sąsiadów pokazują, że taki sposób finansowania skutecznie zasila budżety związków wyznaniowych, zapewniając im stabilność i możliwość realizacji ich misji.
Kościół w Niemczech traci wiernych także przez podatek kościelny
Tymczasem przywoływany przez autora petycji Kirchensteuer, choć od strony legislacyjnej funkcjonuje bez zarzutu, jest w Niemczech jednym z głównych powodów odchodzenia wiernych od Kościoła. Obowiązkowa roczna danina, wynosząca w większości landów 9 proc. podatku dochodowego (a 8 proc. w Bawarii i Badenii-Wirtembergii), coraz częściej skłania wiernych do formalnego występowania ze wspólnot kościelnych.
Potwierdzają to dane opublikowane pod koniec marca przez Kościół Ewangelicki w Niemczech (Evangelische Kirche in Deutschland – EKD) oraz katolicką Konferencję Episkopatu Niemiec. Pod koniec 2024 roku do jednego z dwóch największych Kościołów należało jeszcze 37,8 mln osób. Liczba katolików spadła poniżej 20 milionów – do 19,8 mln, natomiast do Kościoła protestanckiego należało 18 mln wiernych. Dla porównania, w 2023 roku liczba ta wynosiła jeszcze 38,9 mln.
Wierni odchodzą: „Płacimy, a mszy nie ma kto odprawiać”
W marcowej rozmowie z „Wprost” Peter Konieczny, mieszkaniec okręgu Unna w Nadrenii Północnej-Westfalii, przyznaje, że sam w tym roku zdecydował się formalnie wystąpić z Kościoła.
– Dojrzewałem do tej decyzji kilka lat i nie ma ona nic wspólnego ze zwątpieniem czy utratą wiary, a z podatkami. Kirchensteuer w moim landzie wynosi rocznie 9 proc. podatku dochodowego. To niemało, tymczasem kościoły są zamknięte. Co drugi z nich nie jest „obsadzony”, a księża „obsługują” czasem po kilka parafii – tłumaczy.
Jak dodaje, brakuje duchownych, a liczba odprawianych nabożeństw spada.
– Nie każdy ma możliwość jeździć co tydzień kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów, żeby znaleźć kościół, w którym można uczestniczyć w niedzielnej mszy. Problemem są też nabożeństwa świąteczne. Jesteśmy rodziną katolicką, a moja wnuczka musiała przyjąć pierwszą komunię świętą w kościele ewangelickim, bo nie było możliwości zorganizowania jej w rzymskokatolickim – mówi.
Wskazuje również na dodatkowe koszty i ograniczenia.
– Płacimy, a mszy nie ma kto odprawiać. Kiedy w styczniu zgłosiłem moją decyzję o wystąpieniu z Kościoła w sądzie rejonowym (Amtsgericht), musiałem jeszcze zapłacić 30 euro. Dowiedziałem się, że skoro nie płacę Kirchensteuer, nie przysługuje mi ani ostatnie namaszczenie, ani pochówek z księdzem – relacjonuje zbulwersowany. I dodaje z goryczą: – Warto sobie przypomnieć, o co walczył Marcin Luter.
Czy polski katolik zarabiający 5 tysięcy złotych miesięcznie będzie gotów oddać 400 zł na Kościół? A może, jak coraz więcej wiernych w Niemczech, wybierze cichą rezygnację?