Mało było optymistów, co do meczu reprezentacji Polski przeciwko tak klasowej drużynie. Portugalia dwa lata wcześniej, podczas Euro 2004, dojechała do ścisłego finału. Dopiero starcie z rewelacją turnieju, Grecją, zakończyło piękny sen Portugalczyków. Mając jednak w swoich szeregach świetnie zapowiadającego się Cristiano Ronaldo, wówczas jeszcze z numerem 17 na plecach – niezwykle zdolnym piłkarzu Manchesteru United – faworyt starcia w Chorzowie był jeden. Tym bardziej, że co jak co, ale eliminacje do mistrzostw Europy, to był koszmar dla Polaków.
Magiczny wieczór w Chorzowie. Leo Beenhakker znalazł sposób na Portugalię
Polska jeszcze nigdy wcześniej nie zakwalifikowała się na piłkarskie Euro. Nawet tak wielkie postaci jak Kazimierz Górski czy Antoni Piechniczek – w końcu medaliści igrzysk olimpijskich czy mistrzostw świata – nie wprowadzili reprezentacji na ME. Prawdą jest, że w czasach świetności polskiej drużyny o awans było zdecydowanie trudniej, przykładowo przy ośmiozespołowym turnieju. Ale i tak, klątwa ME wisiała nad głowami Polaków.
Do tego wieczora. Wydaje się, że Leo Beenhakkera znalazł odpowiednią miksturę, zamieszał w „Kotle Czarownic” i ruszyło. Portugalczycy przy ogłuszającym dopingu na Śląskim jeszcze na dobrze nie zdążyli wejść w mecz, a już po niespełna 20 minutach było 0:2. Dublet zanotował Euzebiusz Smolarek, cztery lata starszy od Cristiano Ronaldo, będący wówczas w życiowej formie w barwach Borussii Dortmund.
Polska drużyna nie mogła jednak liczyć na przesyt gwiazd wielkiego formatu. Smolarek to był ówczesny Robert Lewandowski, choć w dużo mniejszym formacie, patrząc całościowo na dokonania „Lewego”. Na bokach obrony holenderski trener Polaków nie bał się postawić na Grzegorza Bronowickiego i Pawła Golańskiego. Ludzi, którzy przy rozgrywającym tego dnia 80. mecz w reprezentacji Jacku Bąku, nie wyglądali na szczególnie obytych na międzynarodowym poziomie.
W ataku grał za to Grzegorz Rasiak. Postać, która dotarła nawet do Premier League, w barwach Tottenhamu. Rosły napastnik wzbudzał jednak skrajne emocje wśród kibiców, a po latach jego grę można wspominać dwojako. Z pewnością zrobił dużo dobrego, zaliczając ciekawą karierę. Nadal jednak trudno porównywać tamte realia choćby do ostatnich lat, gdzie selekcjoner mógł np. wybierać pomiędzy Lewandowskim a Milikiem.
Dwie dekady czekania, klan Smolarków i awans na Euro 2008
Co jednak najistotniejsze, niezależnie od personaliów, pierwszy we współczesnych dziejach zagraniczny trener Polaków pozwolił uwierzyć swoim podopiecznym, że wcale nie muszą obawiać się Portugalii. Widać to było zarówno podczas zwycięskiego meczu w Chorzowie, jak i rewanżu, zremisowanego na terenie rywala 2:2.
Między bajki można zatem schować legendy o imprezie piłkarzy Portugalii w Polsce, przez co mieli oni być „wczorajsi” pamiętnego, 11 października 2006 roku. Nawet jeśli faktycznie miałoby dojść do imprezy po stronie gości, to w rewanżu również nie znaleźli oni sposobu na reprezentację Polski. A gola zdobył wówczas Lewandowski, a jakże, ale Mariusz. Swoje dołożył również Jacek Krzynówek, przyczyniając się do samobójczego trafienia… pleców bramkarza Ricardo.
Tamten wieczór w Chorzowie szczególny był również pod względem historii. Mijało bowiem 20 lat od momentu, kiedy po raz ostatni Polacy ograli Portugalczyków. Co ciekawe, miało to miejsce na MŚ w 1986 roku. Gola na wagę wygranej (1:0) dla Polski zdobył wówczas Włodzimierz Smolarek. Dublet po dwóch dekadach jego syna, miał zatem dodatkowy, szczególny smak. Beenhakker zbudował sobie zresztą „Ebiego”, jako lidera ofensywy polskiej drużyny. Dobrze znał możliwości Polaka, mając rozeznanie z okresu, kiedy Smolarek junior zaczynał seniorskie granie w Feyenoordzie Rotterdam.
A w 2008 roku Beenhakker dał szansę debiutu w kadrze kolejnemu świetnemu Polakowi, jeśli spojrzeć na działania ofensywne. Robert Lewandowski się nazywał.
Polacy ostatecznie awansowali na Euro 2008, wyprzedzając w tabeli m.in. Serbię, Portugalię, Belgię czy Finlandię. Co tu kryć, grono naprawdę przyzwoite i trudno nie odnieść wrażenia, że obecny zespół trenera Michała Probierza, mógłby nie mieć łatwo, co do walki o czołową lokatę w takim zestawie. Beenhakker postanowił jednak przekonać, że polski futbol może wyjść z „drewnianych chatek”. Trochę szkoda, że jak to bywa najczęściej, Polak mądry jest dopiero po szkodzie. Bo choć ME 2008 było największym osiągnięciem Holendra w pracy dla PZPN, to z perspektywy lat można przyznać, że to był naprawdę udany czas mariażu polsko-holenderskiego.
Mecz Polska – Portugalia zostanie za to w pamięci kibiców na zawsze. Za to raz jeszcze, zwłaszcza w takim czasie, warto ukłonić się Beenhakkerowi i jego podopiecznym.