W poniedziałek ze strony amerykańskiego przywódcy padła przełomowa zapowiedź w sprawie Iranu. Donald Trump ogłosił, że w sobotę Waszyngton przeprowadzi bezpośrednie rozmowy z Teheranem (jak to ujął: „spotkanie na prawie najwyższym szczeblu”), aby zapobiec uzyskaniu przez ten kraj bomby jądrowej. Zgodnie z negocjacyjną strategią Trumpa, po entuzjastycznej części wypowiedzi pojawiła się zawoalowana groźba. Jak bowiem stwierdził, „zawarcie umowy byłoby lepszym rozwiązaniem”, ponieważ ani USA, ani Izrael nie chcą się angażować w „oczywistą” alternatywę.
Słowa te padły podczas spotkania republikanina z izraelskim premierem Binjaminem Netanjahu, który przybył do Waszyngtonu jako pierwszy zagraniczny przywódca po rozpoczęciu przez Trumpa celnej kanonady wymierzonej w kilkadziesiąt państw świata, w tym żydowskie. Amerykański prezydent zaznaczył wówczas, że wynegocjowanie rozwiązania byłoby korzystne także dla Iranu, jednocześnie ostrzegając, że jeżeli rozmowy zawiodą, Teheran znajdzie się w bliżej nieokreślonym, ale „wielkim” niebezpieczeństwie. – Iran nie może mieć broni jądrowej – podkreślił.
Przełom na linii USA-Iran. Trump zapowiedział spotkanie
Zdaniem części komentatorów zapowiedź sobotnich rozmów oznacza przełom w stosunkach amerykańsko-irańskich. Jak twierdzi dr hab. Łukasz Fyderek, dyrektor Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu UJ, to otwarcie nowego rozdziału, w którym stawki są znacznie większe niż za administracji Joe Bidena.
– Z jednej strony Donald Trump dokonuje demonstracji siły i gotowości do jej użycia poprzez przerzucenie części floty bombowców strategicznych B2 do bazy Diego Garcia na Oceanie Indyjskim oraz przesuwanie jeszcze jednej lotniskowcowej grupy bojowej również na akwen Oceanu Indyjskiego – a więc w bezpośrednie sąsiedztwo Iranu. Z drugiej strony amerykański prezydent sygnalizuje daleko idącą gotowość do zawarcia jakiegoś układu, w sposób charakterystyczny dla siebie, ale mimo wszystko wiarygodny, z punktu widzenia irańskiego – tłumaczy nasz rozmówca.
– Ze swojej strony Irańczycy mieli świadomość, że dla Joe Bidena, który znajdował się pod dużą presją polityczną republikanów, ewentualne ustępstwa na rzecz Iranu byłyby bardzo kosztowne politycznie. Natomiast Donald Trump w tym momencie swojej prezydentury może sprzedać to jako sukces i poczynić pewnego rodzaju ustępstwa: przywrócić handel z Iranem, zdjąć część sankcji. Z perspektywy irańskiej mamy więc potencjalnie większe zachęty do rozmów, ale i większe możliwe zagrożenia. Mówiąc kolokwialnie: większy kij, ale i większa marchewka – dodaje.
List do ajatollaha. W tle groźba ataku
Trump zaproponował bezpośrednie negocjacje z Iranem w liście wysłanym na początku marca do ajatollaha Alego Chameneiego, najwyższego przywódcy Iranu. W odpowiedzi do Trumpa – oraz w licznych publicznych oświadczeniach – Teheran wskazywał jednak, że nie jest zainteresowany bezpośrednimi rozmowami i przystałby jedynie na negocjacje z udziałem mediatorów.
Z doniesień Reutersa wynika, że sobotnie rozmowy odbędą się w Omanie – który od lat pośredniczy w wymianie wiadomości pomiędzy tymi krajami – i poprowadzą je irański szef dyplomacji Abbas Aragczi oraz specjalny wysłannik USA ds. Bliskiego Wschodu Steve Witkoff. Według portalu Times of Israel rolę pośrednika wziął na siebie omański minister spraw zagranicznych Badr al-Busaidi. Wcześniej datę i miejsce spotkania potwierdził także szef irańskiego MSZ. „Piłka jest po stronie Ameryki” – stwierdził we wpisie na X.
Reżim w Teheranie nie od dziś gra kartą nuklearną, stąd – zdaniem ekspertów – na tym etapie możliwych jest więc wiele scenariuszy. Formalnie Donald Trump chce uzyskać wycofanie się Iranu z programu nuklearnego, tu pojawia się jednak pytanie: jak owo wycofanie miałoby być rozumiane. Przystępując do rozmów Teheran pokazuje swoją gotowość, aby taki ruch wykonać, z czym wiąże się zapewne długi szereg oczekiwań wobec Waszyngtonu. Bardzo prawdopodobnym jest jednak, że Iran nie będzie chciał zamknąć sobie na przyszłość drogi do uzyskania broni jądrowej i – podobnie jak na wcześniejszych etapach negocjacji – będzie pilnował, aby temat rozmów przypadkiem nie zszedł z nuklearnych torów.
Irański program nuklearny i JCPOA
Stosunki na linii Teheran-Waszyngton są wrogie od ponad 45 lat, czyli od wybuchu Rewolucji Islamskiej w Iranie. Kolejnym krokiem w kierunku ich pogorszenia było wycofanie się USA z JCPOA, czyli umowy nuklearnej pomiędzy Iranem a światowymi mocarstwami – co miało miejsce w 2018 r., podczas pierwszej kadencji Trumpa w Białym Domu. Porozumienie zawarte za prezydentury Baracka Obamy w 2015 r. miało na celu ograniczenie irańskiego programu wzbogacania uranu, by utrudnić mu dostęp do broni jądrowej, w zamian za złagodzenie międzynarodowych sankcji.
Ruch Trumpa spotkał się wówczas z szeroką krytyką, a od tamtej pory Iran znacznie przekroczył przewidziane w umowie ograniczenia w kwestii wzbogacania uranu. W efekcie zachodnie mocarstwa zarzucają Teheranowi, że potajemnie dąży do budowy bomby jądrowej, czemu zaprzeczają irańskie władze.
– Pamiętajmy, że gdy Donald Trump wycofywał się z porozumienia JCPOA, argumentował, że Iran posiada cały szereg innych niż nuklearne, groźnych dla USA, zdolności wykonywania ataków pociskami balistycznymi średniego zasięgu – z których to Iran skorzystał dwukrotnie w zeszłym roku wobec Izraela – przypomina dr hab. Fyderek.
Teheran nie ufa Trumpowi. Co mogłoby go przekonać?
To oczywiste, że stopień nieufności Iranu do USA, a w szczególności do Trumpa, jest znaczny. JCPOA – jakkolwiek go nie oceniać – było przez wszystkie strony przestrzegane i nie było formalnych podstaw do jego zerwania. Wycofując się, Trump zlekceważył więc zarówno dobry obyczaj, jak i zobowiązania długoterminowe USA. Teheran będzie potrzebować silniejszego zapewnienia, że nie dojdzie do tzw. powtórki z rozrywki, jak i obietnicy konkretnych korzyści, które miałyby płynąć z nowego układu.
Czy jednak złagodzenie amerykańskich sankcji (wprowadzonych w 2018 r.)byłoby wystarczającą zachętą? Teheran w pewnym stopniu pokazał, że umie sobie z nimi radzić. Kraj nie bankrutuje, więc w radykalniejszych kręgach irańskiej polityki panuje przekonanie, że jeśli Iran w tym konflikcie nie wygrywa, to przynajmniej remisuje. A to oznacza, że cena każdego ustępstwa Teheranu wzrosła.
– Z perspektywy irańskiej, choć można twierdzić, że ta gospodarka jakoś się ustabilizowała, pamiętajmy, że jest to stabilizacja na niskim poziomie. Gospodarka irańska jest trawiona szeregiem bolączek, ale nie ulega wątpliwości, że jej separacja od rynków światowych bardzo mocno ją dławi. Ona funkcjonuje w trybie przetrwania, a nie rozwoju, co ma swoje konsekwencje polityczne i społeczne – także związane z niezadowoleniem społecznym i protestami samych Irańczyków – zaznacza dr hab. Fyderek.
Program nuklearny Iranu. Bomba gotowa w „miesiącach”
Jeszcze kilka miesięcy temu szacowano, że czas dzielący Iran od potencjalnego uzyskania bomby jądrowej liczony jest w miesiącach – o ile Teheran zdecydowałby się na jej szybkie wyprodukowanie. Z medialnych doniesień wynika natomiast, że Irańczycy zaczęli pracować nad nieco innym typem urządzenia nuklearnego, czyli głowicą nuklearną – prostszą, ale bardziej zawodną i trudniejszą do zamontowania na pocisku balistycznym.
Według naszego rozmówcy choć „jastrzębia retoryka” Donalda Trumpa w stosunku do Iranu wybrzmiewała już w trakcie kampanii wyborczej,ruchy o charakterze demonstracji siły zostały poczynione stosunkowo niedawno. – Ma to również związek z działaniami ruchu Hutich na Morzu Czerwonym i Oceanie Indyjskim, które – w ocenie administracji Donalda Trumpa – są sterowane przez Iran – dodaje ekspert.
Największe zagrożenie Izraela. Na stole „siłowe rozwiązanie”
We wtorek głos w sprawie nadchodzących negocjacji zabrał premier Izraela. Jak stwierdził, umowa między USA a Iranem musi zakładać fizyczne zniszczenie irańskiej infrastruktury nuklearnej, a jeżeli Teheran będzie przeciągał rozmowy, pozostaje jedynie „opcja militarna”.
– Binjamin Netanjahu jest aktorem, który zachęca amerykańską administrację do bardzo twardej polityki wobec Iranu, ale z drugiej strony nie może jednoznacznie sprzeciwić się próbą nawiązania kontaktu na linii Waszyngton-Teheran. Jak bowiem wiemy, administracja Trumpa źle toleruje publiczną niezgodę, nawet ze strony swoich najbliższych sojuszników. Wiemy jeszcze od czasów sprzed ukonstytuowania się obecnej administracji, że związane z prawicą izraelską lobby jest obecne w otoczeniu Donalda Trumpa. Ono sugeruje również branie pod uwagę siłowego rozwiązania wobec Iranu, w tym wspólnego izraelsko-amerykańskiego ataku na Iran. Niewątpliwie jednak na tym etapie konfliktu Trump chce dać szansę negocjacjom – ocenia dr hab. Fyderek.
Reżim w Teheranie wielokrotnie deklarował chęć zniszczenia Izraela, przez co jest uznawany przez Tel Awiw za swoje największe zagrożenie. W ostatnich tygodniach pojawiały się informacje, że państwo żydowskie szykuje się do nalotów na irańskie instalacje nuklearne, licząc na pomoc i przychylność Trumpa w realizacji tego planu. Pod koniec marca amerykański przywódca sam zagroził Iranowi atakiem, jeżeli ten nie zgodzi się na negocjacje dotyczące jego programu nuklearnego.
Iran i USA nie utrzymywały bezpośrednich stosunków dyplomatycznych od czasu tzw. kryzysu zakładników z 1979 r., kiedy to kilkuset rewolucjonistów wdarło się szturmem do ambasady USA w Teheranie i wzięło w niewolę 53 dyplomatów, przetrzymując ich jako zakładników przez 444 dni. Mimo że sobotnie rozmowy odbędą się z udziałem pośredników, sam fakt ich wyznaczenia nosi znamiona nowego otwarcia. Jednocześnie cele Waszyngtonu i Teheranu są ze sobą na tyle sprzeczne, że powtórzenie umowy na miarę JCPOA wymagałoby rzucenia na stół wyjątkowo atrakcyjnej oferty. Pytanie, czy dziś Trump mógłby takową zaoferować i ile znaczą zarówno jego obietnice, jak i groźby.